Skip to main content

W ostatnich dwóch dniach występów polskich olimpijczyków nie było za wiele, więc połączymy to wszystko w jedno podsumowanie. W czwartek saneczkarze, którzy w sztafecie zajęli 8. miejsce apelowali o budowę toru w Polsce, a piątek to przede wszystkim przykry upadek i łzy Natalii Maliszewskiej. Głośno też o konflikcie polskich biegaczek.

CZWARTEK

Zacznijmy od czwartku i od występu polskich saneczkarzy w sztafecie. Nie mamy mocnych skeletonistów ani bobsleistów, ale jeżeli chodzi o saneczki, to nie ma się czego wstydzić. Polacy robią wynik ponad normę, jak na fakt, że nie mamy własnego toru. W Pekinie zajęli 8. miejsce na 14 drużyn w sztafecie, która polega na tym, że najpierw w swoim przejeździe jadą jedynki – kobieta i mężczyzna, czyli u nas Klaudia Domaradzka i Mateusz Sochowicz, a później dwójka, czyli Wojciech Chmielewski i Jakub Kowalewski. Kiedy ktoś dojedzie do mety, to dotyka tablicy, która automatycznie otwiera bramkę przejazdową kolejnemu zawodnikowi. Mierzy się czas całej ekipy razem.

Polacy powtórzyli wynik z Soczi i Pjongczangu zajmując 8. miejsce. Wygłosili ważny, powtarzający się od lat, apel. Sochowicz powiedział, że bez własnego toru postępów nie będzie. Jakub Kowalewski mówił także o braku sztabu szkoleniowego, bo kadrę prowadzi przecież jeden trener. To najlepszy wynik reprezentacji bez własnego toru. Nasi to bardziej pasjonaci niż nieźle finansowani polscy sportowcy. Saneczki były w Polsce modne, ale w latach 1950-1970, kiedy organizowaliśmy nawet mistrzostwa świata i Europy w Krynicy-Zdroju. Od lat 70. wszystko pozostaje zaniedbane. Polacy mają szczęście, że zajęli 8. miejsce, bo dzięki temu otrzymają przynajmniej minimum socjalne na rok. To cały czas błędne koło, bo jak zdobyć minimum bez możliwości trenowania w Polsce, bez odpowiedniego dofinansowania i łącząc to z pracą zarobkową? Sochowicz stwierdził, że 8. miejsce daje po prostu możliwość przetrwania.

W łyżwiarstwie szybkim na 5000 metrów wystartowała Magdalena Czyszczoń. Polce się poszczęściło, ponieważ była pierwszą rezerwową na liście, a ze stawki wypadła jedna z zawodniczek. Zajęła ostatnie 12. miejsce, ale trzeba pamiętać, że po pierwsze dowiedziała się o starcie dzień wcześniej, a po drugie spędziła wiele dni w izolacji, nie mogąc trenować. Czyszczoń była chciała powalczyć chociaż o życiówkę, ale splot okoliczności sprawił, że zabrakło jej sporo – około 10 sekund. Mimo wszystko z wielką wdzięcznością opowiadała o tym, że w ogóle było dane jej tutaj wystąpić, nie kryjąc się też ze swoją głęboką wiarą w Boga. Trzy treningi mieli też skoczkowie, ale poszło im raczej średnio. Stoch i Kubacki po razie byli w TOP10 i to pod koniec stawki.

W czwartek startowała także czwórka kobiet w biegu narciarskim na 10 km klasykiem – Izabela Marcisz znów potwierdziła, że jest w Polsce najlepsza i zajęła 29. miejsce, 49. była Monika Skinder, 64. Karolina Kukuczka, a 78. Magalena Kobielusz. Startowało 98 zawodniczek. W zespole jest jednak fatalna atmosfera. Marcisz nie utożsamia się z resztą zespołu i nie chce startować w sprincie drużynowym. Marcisz i Skinder się po prostu bardzo nie lubią, nie mogą trenować razem. Niestety przez to nie da się ich połączyć, żeby stworzyły parę na sprint drużynowy. Trener kadry – Martin Bajciciak prowadzi kadrę, ale Marcisz trenuje pod okiem Kowalczyk. W planach była walka o TOP8, czyli minimum do stypendium. Można o to powalczyć, ale tylko wtedy, gdy niecierpiące się wzajemnie dziewczyny połączą siły.

PIĄTEK

Późną nocą swój występ w supergigancie miała Maryna Gąsienica-Daniel, gdzie zajęła 26. pozycję na 44 zawodniczki. Polka jest raczej specjalistką od giganta, gdzie zajmuje najlepsze miejsca i to tam mogliśmy liczyć na najlepszy wynik i to się potwierdziło na tych igrzyskach, bo była ósma. Supergigant to raczej dodatek, gdzie było widać, że nie czuje się najlepiej, ponieważ wytracała prędkość. W tej konkurencji jest klasyfikowana pod koniec piątej dziesiątki w Pucharze Świata. Nie można było więc wymagać cudów. Sama przyznała, że jechała zbyt… "gigantowo" i za dużo skręcała, a to kosztowało ją utratę prędkości. Ale zdała sobie sprawę z tych wniosków później i była trochę rozczarowana, że nie udało się wejść do TOP20.

Dominik Bury i Mateusz Haratyk wzięli udział w biegowym klasyku na 15 kilometrów. Pierwszemu poszło całkiem nieźle, bo zajął 27. miejsce, drugi z Polaków był 60. Na starcie stanęło w sumie 97 olimpijczyków, a w tym Turek, Nigeryjczyk (nie ukończyli), Kolumbijczyk, Meksykanin, Chilijczyk, Boliwijczyk i reprezentant Libanu (ukończyli). Widać, że Bury jest świetnie przygotowany, jak na swoje możliwości, bo przecież był też 26. w biegu łączonym. Skoczkowie – na nich cały czas liczymy najbardziej, ale patrząc po piątkowych kwalifikacjach nie ma się co nastawiać na sukces. Cała nadzieja chyba w Kamilu Stochu, który zajął 8. miejsce i oddał swój najlepszy skok na tej skoczni. Miał jednak całkiem korzystne warunki, które akurat były bardzo zmienne, takiemu Sadriejewowi powiało tak, że aż walnął rekord skoczni. Młody Rosjanin to rewelacja tych igrzysk. Jeśli chodzi o Polaków, to 22. miejsce zajął Dawid Kubacki, 27. miejsce Piotr Żyła. Tym razem startuje też Paweł Wąsek, który wygrał bezpośrednią walkę o miejsce w składzie z Hulą i skończył w kwalifikacjach 36.

W sprincie biegły też nasze biathlonistki: Monika Hojnisz-Staręga, Kamila Żuk, Kinga Zbylut i Anna Mąka. Zdecydowanie najlepsza w naszej ekipie Monika Hojnisz-Staręga zajęła bardzo dobre 16. miejsce. To raczej wynik ponad stan, biorąc pod uwagę jej tegoroczne wyniki w sprincie, gdzie najlepsze miejsca to 31. i dwa razy 35. Szkoda słabego wyniku Kamili Żuk, zwłaszcza, że zrobiła tylko jeden błąd przy strzelaniu, a w styczniu była w całkiem niezłej formie w sprincie – była 19. w Oberhofie i to mimo dwóch karnych rund, a także 28. w Rupholding, a tutaj dobiegła na bardzo odległym 53. miejscu. Anna Mąka była 66., a Kinga Zbylut 69. Tyle, że sprint to nie jest konkurencja Anny Mąki, która ogólnie jest w Pucharze Świata bardzo blisko Kamili Żuk. Swoją najlepszą konkurencję, a więc bieg indywidualny, totalnie zawaliła kilka dni wcześniej dziewięcioma pudłami na strzelnicy, a w Anterselvie dwa tygodnie temu potrafiła dobiec 12.

Piątkowe zmagania kończymy smutnym akcentem. Niezwykle zmotywowana do walki w short tracku na dystansie 1000 metrów była Natalia Maliszewska. Nie jest to jej koronny dystans, ale zajmuje 7. miejsce w klasyfikacji Pucharu Świata. Potrafiła już w tym sezonie zająć miejsce na pudle na tym dystansie na zawodach w Debreczynie. Nie było powiedziane, że jest bez szans. Była zawodniczką z drugiego szeregu, która może trafić na swój dzień. W swoim ćwierćfinale trochę za późno rozpoczęła atak, żeby przesunąć się na premiowane awansem miejsce. Kiedy jechała na czwartym miejscu w swoim wyścigu, to pojawiła się lekka panika, popełniła błąd i się wywróciła. Sędziowie jeszcze sprawdzali tę sytuację, ale niczego się nie dopatrzyli i w taki sposób Maliszewska pożegnała się z szansami. Przed kamerami była wręcz rozbita i przepraszała za swój występ. Przykro było to oglądać. Dużo wycierpiała na tych igrzyskach… wystartuje jeszcze na 1500 metrów, ale tam medal będzie już gigantycznym cudem.

 

Related Articles