To już pewne, nie skończymy tych igrzysk bez medalu! Dawid Kubacki zaskoczył wszystkich i po najlepszym występie w tym sezonie wywalczył brąz na skoczni normalnej. Awansował na podium z 8. miejsca i zepchnął z niego m.in Kamila Stocha, który był trzeci po pierwszej serii.
Mimo kiepskiej formy naszych skoczków i tak wierzyliśmy w jakiś cud. No i właśnie taki cud się wydarzył. Dawid Kubacki jeszcze ani razu w tym sezonie nie skończył zawodów w TOP10. Jego najlepszy występ to 13. miejsce w Niżnym Tagile w pierwszym konkursie. W kolejnych zawodach nie wchodził nawet do drugiej serii, aż w końcu stracił miejsce na Klingenthal, bo PZN podjął decyzję, że uda się na treningi indywidualne do Ramsau. Wrócił i nadal było źle – albo brak kwalifikacji do drugiej serii, albo miejsca w trzeciej dziesiątce. Pojawiały się nawet głosy, że z taką formą nie zasługuje na miejsce w kadrze na igrzyska olimpijskie. Argumentem za Kubackim było jednak to, że pozostali… byli jeszcze gorsi. W ogóle nie punktował Stękała, a Wolny akurat wpadł w dołek.
Dotychczas maksymalnie trzech zawodników punktowało w jednym konkursie, a tutaj mieliśmy komplet w drugiej serii, nikt nie odpadł! W pierwszej serii najpierw błysnął Stefan Hula, który w ostatniej chwili wywalczył miejsce w składzie na igrzyska. Powiało mu pod narty, doskonale to wykorzystał i skoczył aż 103 metry, aż jury ze strachu obniżyło potem belkę. Tylko czterech zawodników miało większą odległość w pierwszej serii, ale wyprzedzili Stefana przez to, że było to z niższej platformy i w dużo słabszych warunkach. Stefan skończył zawody olimpijskie na 26. miejscu. To też najlepszy jego konkurs w sezonie. Najsłabiej skoczył za to Piotr Żyła, który miał pecha do najgorszych warunków ze wszystkich Polaków, a był trzeci we wczorajszych kwalifikacjach i trzeci w dzisiejszej ostatniej serii próbnej. W drugiej serii trochę się poprawił i skończył na 21. pozycji.
Kamil Stoch skakał w pierwszej serii tuż po Piotrku Żyle i lepiej trafił z warunkami. Tym razem to on miał szczęście i po skoku na odległość 101,5 metra objął prowadzenie w konkursie. Wyprzedzić zdołał go tylko Peter Prevc i Ryoyu Kobayashi. Japończyk wyprzedzał Stocha o dziewięć punktów, a Słoweńca o sześć. Jako jedyny przeciwstawił się złym warunkom. Okazało się, że kiedy nie ma wiatru pod narty, a warunki nie są zbyt korzystne, to faworyci po kolei spadają nawet poza TOP10. Taki Eisenbichler nie wszedł nawet do drugiej serii, Lindvik był 17., Geiger 21., Granerud 22., a w drugiej serii został zdyskwalifikowany. Kraft, Huber i Hoerl też byli poza TOP10. A pogodził ich poczciwy Manuel Fettner, który zdobył ostatecznie równie sensacyjny medal, jak nasz Kubacki. Arcymistrzostwo pokazał Kobayashi, który kompletnie wyłączył się na złe warunki i jako jedyny wyłamał się ze schematu kiepskich skoków czołówki. Zasłużenie zgarnął złoto.
Kubacki po pierwszej serii był na 8. miejscu, skoczył 103 metry, objął prowadzenie i musiał czekać. TOP10 tworzyły dość niespodziewane nazwiska, więc nadzieja była. Rosjanin Danił Sadriejew zajął w konkursie niesamowite 8. miejsce, ale on jako pierwszy spadł za Kubackiego. Kolejny był Constantin Schmid, równie niespodziewanie najlepszy z Niemców. Później Manuel Fettner skoczył znakomicie i objął prowadzenie, ale Klimow, Stoch i Prevc nie obronili swoich pozycji i w ten sposób Austriak Fettner wskoczył z 5. miejsca na 2, a Kubacki z 8. miejsca na 3. Prędzej spodziewalibyśmy się na podium Żyły czy Stocha, a tutaj mile zaskoczył nas Dawid. Konkurs na pewno był specyficzny, trochę wiało, ale nie można go nazwać jakimś niesamowicie loteryjnym. Japoński mistrz Kobayashi pokazał, że warunki nie mają znaczenia, bo jest po prostu najlepszy.
Oczywiście skupiliśmy się na skokach, bo to najważniejsza informacja dnia, ale trzeba dodać, że startowało jeszcze trzech innych Polaków. Swój trzeci i ostatni ślizg miał nasz najlepszy saneczkarz – Mateusz Sochowicz. Ostatecznie zajął 25. miejsce i nie awansował do finałowego ślizgu, bo wchodziło tam TOP20. Wyprzedził m.in. Gruzina Sabę Kumaritaszwiliego, kuzyna tragicznie zmarłego na igrzyskach w Vancouver w 2010 roku Nodara Kumaritaszwiliego. Sochowicz poprawił się względem poprzedniego dnia o dwie lokaty, ale start miał dla niego charakter symboliczny, bo przecież w listopadzie rozbił się na tym torze o bramkę przez błąd organizatorów i walczył z czasem, żeby wrócić na igrzyska. W skiathlonie mężczyzn startowało także dwóch Polaków – Dominik Bury i Mateusz Haratyk. To konkurencja, gdzie połowę trasy pokonuje się stylem klasycznym, a połowę dowolnym z przerwą na zmianę sprzętu. Pierwszy z Polaków skończył na 26. pozycji, a drugi na 51.