Patrick Mahomes udowodnił, że to on przejął pałeczkę najlepszego rozgrywającego NFL po wielu latach dominacji Toma Brady’ego. Pokonał ból kostki i poprowadził Kansas City Chiefs do trzeciego w historii tryumfu w Super Bowl. Sam zdobył swoje drugie i przypieczętował je drugą nagrodą MVP. Po emocjach do ostatnich sekund Chiefs pokonali Philadelphia Eagles 38:35.
Każdy finał Super Bowl ma swoją oryginalną, niepowtarzalną historię. Zwłaszcza Amerykanie lubują się w różnego rodzaju statystykach, co przede wszystkim znamy z NBA, gdzie rozkładają zbiórki, rzuty, przechwyty, asysty i wszystko, co tylko można, na czynniki pierwsze. Mniej popularnym sportem w Polsce jest futbol amerykański, ale za to w Stanach Zjednoczonych przebija nawet koszykówkę. Super Bowl jest czymś w rodzaju show, które nawet trudno zamknąć w jakieś ramy. To… styl życia! To takie amerykańskie. Pomaga to, że sezon NFL jest krótki. Bo ten zasadniczy trwa cztery miesiące (17 kolejek), a potem jest miesiąc samych play-offów – liderzy obu konferencji mają “fajrant”, reszta (miejsca 2-7) gra o awans. Później mamy półfinały konferencyjne, finały i Super Bowl jako zwieńczenie. Nie chodzi tam tylko o sport, ale jest to też wydarzenie kulturalne, społeczne i patriotyczne. Ten jeden mecz bije zawsze rekordy oglądalności, nie da się go z niczym porównać. Finały NBA to przy tym pikuś. O tym zjawisku pisaliśmy zresztą szerzej przy okazji zapowiedzi – LINK.
Finał numer 57 lub – jak ktoś woli – LVII – też ma swoje symbole. Po latach będzie pamiętany przede wszystkim z braterskiego pojedynku i kontuzjowanej kostki Patricka Mahomesa. W Kansas City Chiefs zagrał Travis Kelce, natomiast w Philadelphia Eagles – Jason Kelce. Obaj są ikonami swoich zespołów, bo bronią ich barw od początku seniorskiej kariery. Obaj mają też w swoich drużynach TOP5 najwyższych kontraktów, biorąc pod uwagę całościowy salary cap. No i obaj mieli już na koncie po jednym mistrzowskim pierścieniu. To więc nie tak, że zmierzyli się dwaj “randomowi” zawodnicy. Travis Kelce, biorąc pod uwagę pozycję, czyli tight end (silny skrzydłowy), to absolutna czołówka NFL, zdaniem wielu fachowców nawet numer jeden. Dobrze podsumowuje to półfinałowy mecz dywizji AFC, gdzie skradł widowisko. Chwycił piłkę aż 14 razy, z czego dwa to już same touchdowny (przyłożenia), a więc zdobyte punkty. 14 chwytów to rekord pojedynczego meczu fazy play-off. Pobił między innymi… samego siebie, bo on i dwóch innych graczy mieli wcześniej po 13.
Jason Kelce gra z kolei na pozycji centra. Jego zadaniem jest dostarczenie piłki do swojego rozgrywającego (tzw. snap) i wypracowanie z nim takiej nici porozumienia, by zmylić przeciwników. Strata piłki w ten sposób jest uznawana za duży wstyd. Po podaniu błyskawicznie przyjmuje postawę defensora. Zwrotnego podania otrzymać nie może, ale to nie tak, że jego rola ogranicza się do samego podania i późniejszej obrony. Ma ułamek sekundy na analizę formacji defensywnej przeciwników, gdyż stoi najbliżej i ma na nią najlepszy widok. To często najmądrzejszy zawodnik w drużynie, który dopasowuje formację ofensywną własnej ekipy do rywali i daje sygnał. To, żeby pokazać, że centra nie można ograniczać do tak prostej roli jak podanie między nogami. Zwykle są to inteligentni siłacze. Swego czasu doskonale współpracowali ze sobą legendarny Peyton Manning oraz Jeff Saturday, zmieniając całkowicie standardy i podnosząc rangę centra, na której to grał właśnie Saturday. Te dwa akapity po to, by pokazać, że obaj bracia są bardzo ważnymi postaciami w swoich ekipach. W Super Bowl LVII górą był Travis i w pierścieniach prowadzi z bratem 2:1.
Bracia braćmi, ale mecz zostanie zapamiętany też z tego, że był jednym z najbardziej ofensywnych w historii! Do tej pory tylko dwa razy obie drużyny zdobyły razem więcej niż 70 punktów. Mecz Chiefs z Eeagles to trzeci taki przypadek, ale za to najbardziej wyrównany, bo między obiema drużynami była różnica tylko trzech punktów. Bohaterem był oczywiście Patrick Mahomes, bo któż inny? MVP sezonu zasadniczego oraz MVP samego Super Bowl. W końcu byle kto nie podpisuje najwyższego kontraktu w historii sportu, bo za taki można uznać ten, gdy w 2020 roku przedłużył umowę z Kansas City Chiefs. Zespół założył sobie, że salary cap będzie sukcesywnie rosło, wykorzystał sytuację pendemiczną (moment przestoju) i zaryzykował. No i miał rację, bo pula wynagrodzeń w 2023 roku wyniesie rekordowe 224,8 miliona dolarów na klub. Zespół z Kansas chce mieć takiego rozgrywającego jak najdłużej, bo to w końcu chłop, który w sezonie zasadniczym posłał najwięcej podań powodujących bezpośredni touchdown i zdobył podaniami najwięcej metrów. Jednym słowem – po prostu wirtuoz swojego fachu. Z nim na kierownicy to nie ostatnie wygrane Super Bowl. To niemal pewne.
Do przerwy wszystko wyglądało kiepsko z perspektywy Chiefs. Nie dość, że przegrywali 14:24, to jeszcze Mahomes doznał kontuzji. Kibicom po raz kolejny zajrzało w oczy widmo gry bez ich ulubieńca i lidera. Bo to nie pierwszyzna… dokładnie to samo było w meczu z Jacksonville Jaguars. Skręcił kostkę, odpoczywał w pierwszej połowie, a w drugiej pomógł w zwycięstwie. Nie było wiadomo, czy wystąpi w finale konferencji, trwały debaty, ale on wyszedł i jak gdyby nigdy nic zagrał koncertowo przeciwko Cincinnati, do tego przełamując niechlubną serię trzech porażek z rzędu z tym zespołem. No i w Super Bowl znów dała o sobie znać nieszczęsna kostka pod koniec drugiej kwarty, ale Mahomes doprowadził swój zespół do odrobienia straty, chociaż… Orły wcale się nie poddały, zaliczając zryw w końcówce. Dopiero kopnięcie Harrisona Butkera z 27 jardów na kilka sekund przed końcem sprawiło, że tytuł trafił w ręce Chiefs. Ta końcówka została rozegrana perfekcyjnie, bo przeciwnicy nie mieli już szans na odpowiedź.