Słodko-gorzki smak miała sobotnia gala UFC Fight Night dla nadwiślańskich fanów MMA – polscy zawodnicy skończyli ją bowiem z bilansem 1-1.
Podczas singapurskiej gali UFC Fight Night do oktagonu amerykańskiego giganta zawitało dwóch polskich “fighterów” – Michał Oleksiejczuk i Łukasz Brzeski.
Pierwszy progi klatki przekroczył Michał. Jego rywalem był mocny amerykański kickbokser z nigeryjskimi korzeniami, Chidi Njokuani. Bukmacherzy rozkładali szanse niemal po równo, w roli minimalnego faworyta ustawiając Polaka.
Początek pojedynku należał zdecydowanie do Njokuaniego. Amerykanin kąsał naszego zawodnika srogimi frontalnymi kopnięciami na korpus, rażąc też w klinczu naszego zawodnika ostrymi kolanami na “schaby”. Ba! W pewnym momencie zmienił płaszczyznę ataku, zaskakując Oleksiejczuka soczystym kopnięciem na głowę, po którym Polak zatańczył na nogach, wyraźnie naruszony. Przetrwawszy jednak trudne chwile – wydawało się, że Amerykanin jest o jedno dobre uderzenie od skończenia walki – Michał podkręcił tempo, spychając rywala do defensywy. W poczynania Njokuaniego zaczęła wdawać się nerwowość. W końcu “Husarz” naruszył go serią dobrych uderzeń na głowę, dzieła zniszczenia dopełniając uderzeniami z góry.
Michał Oleksiejczuk powrócił tym samym na zwycięskie tory po niedawnej porażce z Caio Borralho. Od czasu migracji do wagi średniej wygrał trzy z czterech walk – wszystkie przez nokauty w pierwszej rundzie.
Wisienką na torcie okazał się dla polskiego zawodnika $50-tysięczny bonus, jakim nagrodzono go po gali w ramach “Występu Wieczoru”.
Znacznie gorzej poszło w Singapurze Łukaszowi Brzeskiemu. Będący sporym bukmacherskim underdogiem Polak nie miał wiele do powiedzenia w konfrontacji ze sprawnym bokserem w osobie Waldo Cortesa-Acosty. Reprezentant Dominikany potrzebował 181 sekund, aby brutalnie znokautować Brzeskiego serią uderzeń w stójce.
Dla reprezentanta Polski była to już trzecia porażka z rzędu pod sztandarem UFC, gdzie nadal nie zaznał smaku zwycięstwa. Niewykluczone, że z bilansem 0-3 pożegna się z organizacją.
Spektakularnym nokautem w walce wieczoru singapurskiej gali popisał się były mistrz wagi piórkowej Max Holloway, który skrzyżował rękawice z Chan Sung Jungiem. Hawajczyk był jednym z największych bukmacherskich faworytów w rozpisce. I rzeczywiście – bitny i charakterny “Koreański Zombie” miał w dwóch pierwszych rundach swoje momenty, ale to świetnie dysponowany Hawajczyk rozdawał w oktagonie karty. W trzeciej odsłonie Koreańczyk postawił wszystko na jedną kartę – zaatakował bez żadnych kalkulacji, szukając ostrych wymian. Kilka razy grzmotnął co prawda Hollowaya, ale ten w końcu brutalnie ściął go z nóg potężnym prawym sierpem. Żadna dobitka nie była już potrzebna.
Hawajczyk potwierdził tym samym status drugiego najlepszego zawodnika w wadze piórkowej – po mistrzu Alexandrze Volkanovskim, z którym przegrał aż trzy razy – podczas gdy Chan Sung Jung ogłosił zakończenie obfitującej w fantastyczne widowiska kariery sportowej.