Skip to main content

Może i w rozpisce sobotniej gali UFC Fight Night w San Diego brakowało gwiazd światowego formatu, ale na brak emocji fani MMA narzekać nie mogli.

Były mistrz wagi koguciej Dominick Cruz był sporym bukmacherskim underdogiem w walce wieczoru wydarzenia, w której poszedł w oktagonowe tany z młodszym o osiem lat Marlonem Verą.

A jednak stary amerykański wyga radził sobie naprawdę nieźle, a chwilami wręcz doskonale. Kąsał leniwie walczącego Ekwadorczyka szybkimi kombinacjami, kopnięciami na różnych wysokościach. Gdy zawodnicy wychodzili do czwartej rundy, wydawało się, że Cruz jak najbardziej może wyjść z tego pojedynku obronną ręką.

Rzecz jednak w tym, że różnica mocy w uderzeniach pomiędzy oboma zawodnikami była gigantyczna. Gdy „Dominator” trafiał „Chito” kanonadą uderzeń, ten niewiele sobie z tego robił, nadal kontynuując wywieranie metodycznej presji. Gdy zaś ciosy Ekwadorczyka dochodziły szczęki Amerykanina, ten lądował na deskach, zamroczony. Dość powiedzieć, że Vera zaliczył aż trzy knockdowny!

Do decydującej o wyniku walki akcji doszło w połowie czwartej rundy. Vera zaatakował ciosami, kamuflując w ten sposób kopnięcie na głowę. Cruz próbował się odchylać, ale nie zdołał uniknąć kopnięcia, które trafiło go prosto w nos, prawdopodobnie łamiąc go w drobny mak. Amerykanin runął na deski, a Ekwadorczyk dobił go uderzeniami z góry.

Tym samym „Chito” odniósł najcenniejsze zwycięstwo w sportowej karierze, serię wygranych śrubując do czterech. Wydaje się, że od pojedynku o tytuł mistrzowski kategorii koguciej może dzielić go jedno zwycięstwo.

Fantastycznym widowiskiem okazał się co-main event gali, w którym rękawice skrzyżowali Nate Landwehr i David Onama. W pierwszej odsłonie ten ostatni był o włos od ubicia Amerykanina, ale ten sobie tylko znanym sposobem przetrwał. Ba! Później przejął stery walki w swoje ręce, w dwóch kolejnych rundach okrutnie rozbijając Ugandyjczyka. Onama był na skraju nokautu, ale nie dość, że przetrwał do końcowej syreny, to kilka razy zdołał jeszcze wstrząsnąć niezwykle prowokacyjnie walczącym rywalem.

Ostatecznie Nate Landwehr – bukmacherski underdog – wygrał większościową decyzją w stosunku 2 x 29-27, 28-28.

W San Diego w oktagonie amerykańskiego giganta zadebiutował też polski ciężki Łukasz Brzeski, który stanął w szranki z mocno faworyzowanym Martinem Budayem.

Polak zaprezentował się bardzo dobrze, długimi fragmentami kąsając rywala z dystansu i pozostając dlań nieuchwytnym. Wydawało się, że nasz zawodnik wygrał dwie pierwsze rundy i wystarczy, aby przetrwał trzecią, a dowiezie wiktorię do końca. I rzeczywiście – bez problemów rundę trzecią przetrwał, ale… żadnego zwycięstwa nie było. Sędziowie wskazali bowiem niejednogłośnie w stosunku 2 x 29-28, 28-29 na Słowaka, co w świecie MMA – szczególnie na nadwiślańskiej scenie – wzbudziło mnóstwo kontrowersji. Nie brakowało głosów, wedle których nasz zawodnik został przez sędziów oszukany.

Wydaje się natomiast, że po takiej walce Łukasz Brzeski dostanie jeszcze jedną szansę zaprezentowania się pod sztandarem UFC.

Related Articles