Słodko gorzki okazał się dla polskich fanów MMA sobotni wieczór w Las Vegas, gdzie odbyła się gala UFC Fight Night.
Wydarzenie cieszyło się nad Wisłą sporym zainteresowaniem z uwagi na występy dwóch polskich zawodników – Marcina Prachnio oraz Roberta Bryczka. W przypadku ich walk oktagonowa rzeczywistość okazała się zupełnie inna aniżeli bukmacherska…
Pierwszy w progi oktagonu zawitał Marcin Prachnio. Jego starcie z Devinem Clarkiem odbyło się bowiem w ramach karty wstępnej wydarzenia. Polak był sporym bukmacherskim underdogiem zawodów. Wydawało się, że zapasy Amerykanina mogą stanowić dla niego przeszkodę nie do sforsowania.
Tymczasem Marcin od początku pojedynku rozdawał w oktagonie karty. Jego nieprzewidywalny, chwilami chaotyczny, styl walki sprawiał Amerykaninowi mnóstwo problemów. Polak raził go różnorodnymi kopnięciami, cały czas pozostając w ruchu, mieszając ustawienie klasyczne z odwrotnym. Nasz zawodnik z dziecinną łatwością powstrzymywał nieśmiałe próby zapaśnicze ze strony rywala, utrzymując walkę na nogach. Owszem, od połowy pojedynku walczył już trochę w stylu pijanego mistrza – mniej lub bardziej zataczając się ze zmęczenia – ale nadal był skuteczniejszy w szermierce na pięści i kopnięcia.
Werdykt był formalnością. Wszyscy trzej sędziowie wypunktowali walkę dla Marcina Prachnio w stosunku 30-27. Polak powrócił tym samym na zwycięskie tory po zeszłorocznej porażce z Vitorem Petrino.
Z kolei debiutujący w UFC Robert Bryczek był faworytem przed starciem z Ihorem Potierią. Ukrainiec wziął tę walkę w zastępstwie na ledwie tydzień przed galą, bez pełnego obozu przygotowawczego.
Tymczasem w klatce to Potieria wyraźnie rozdawał karty. Owszem, na początku pojedynku Bryczek zaliczył kilka dobrych akcji, traktując rywala mocnymi ciosami, ale później gasł z każdą minutą. Ograniczający się niemal wyłącznie do boksu Polak nie był w stanie przedrzeć się przez defensywę Ukraińca, inkasując coraz więcej uderzeń. Ba! W pewnym momencie zaliczył nawet deski, walcząc o przetrwanie. Ostatecznie wytrzymał do końcowej syreny, próbując nawet odwrócić losy walki, ale nie był w stanie. Sędziowie jednogłośnie orzekli o zwycięstwie Ukraińca. Polak rozpoczął tym samym przygodę z UFC od falstartu, a jego seria pięciu kolejnych zwycięstw dobiegła końca.
Niespodzianką zakończyła się także walka wieczoru wydarzenia. Gremialnie skreślany Jack Hermansson przetrwał dwie pierwsze rundy ataków faworyzowanego Joego Pyfera, od trzeciej przejmując stery walki. Ostatecznie wygrał na kartach sędziowskich, zadając Amerykaninowi pierwszą w oktagonie UFC porażkę.
Faworyt wygrał natomiast – i to jak! – w co-main evencie gali. Już w pierwszej rundzie Dan Ige popisał się fantastycznym nokautem, prawym krzyżowym usypiając Andre Filiego.