Marcin Tybura poległ z kretesem w pojedynku wieńczącym sobotnią galę UFC Fight Night w Londynie.
Nie tak to miało wyglądać! Marcin Tybura był co prawda wyraźnym bukmacherskim underdogiem w drodze do walki z Tomem Aspinallem, która uświetniła galę w Londynie, ale nad Wisłą nadziei nie brakowało. Podnoszono, że Brytyjczyk nigdy w karierze nie widział trzeciej rundy, podczas gdy Polak jest znany z dobrej kondycji. Przypominano, że Aspinall wraca po rocznej przerwie i poważnej kontuzji, co może odbyć się na jego formie.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Tom Aspinall potrzebował bowiem ledwie 73 sekundy, aby rozprawić się z Polakiem, dominując od początku do końca zawodów. Już pierwszym kopnięciem na głowę Brytyjczyk wstrząsnął Tyburą. Nasz zawodnik spróbował później kilku szarży, ale nie był w stanie dosięgnąć nieuchwytnego przeciwnika. W końcu Aspinall doskoczył z łokciem, ponawiając kombinacją lewego z prawym – trafił czysto, ścinając Polaka z nóg. Dzieła zniszczenia dopełnił uderzeniami z góry.
Tym samym marzenia Marcina o przedarciu się do ścisłej czołówki kategorii ciężkiej UFC ponownie legły w gruzach. W przeszłości stawał przed taką szansą dwukrotnie, ale zmuszony był uznać wyższość Fabricio Werduma i Alexandra Volkova.
Nasz zawodnik żadnych wymówek po walce nie szukał.
– Był po prostu lepszy – powiedział Polak w rozmowie z PolsatSport.pl – Trudno mi tutaj wyszukać jakiś temat, że „coś nie zagrało”, bo wiadomo, że był szybszy, lepszy w stójce, trafił mnie i tyle. Tak to wyglądało z tego, co pamiętam.
– Szczerze mówiąc, czułem się najlepiej ze wszystkich moich walk, jak wchodziłem do oktagonu. Naprawdę czułem się bardzo dobrze i nie mam w ogóle żadnej wymówki na to, że tak poszło.
– Jeżeli tutaj (w UFC) będzie chęć, to dalej na pewno będę toczył walki i na pewno coś jeszcze poszukam. Na pewno będę jeszcze dalej pracował, bo dokąd moje zdrowie i ciało pozwalają, aby się rozwijać, to będę to robił.
Pokonując Marcina Tyburę, Tom Aspinall powrócił na zwycięskie tory po zeszłorocznej porażce – jedynej w UFC – z Curtisem Blaydesem, której doznał na skutek kontuzji kolana. W wywiadzie udzielonym po walce nieukrywający mistrzowskich aspiracji Brytyjczyk rozpisał swoją drogę po tron wagi ciężkiej.
– Powiem, co dokładnie zamierzam zrobić – rzekł Tom. – Pojadę do Paryża i zasiądę w pierwszym rzędzie podczas walki Ciryla Gane z Sergeyem Spivakiem. Pokonam zwycięzcę, a potem pokonam Jona Jonesa.
Mistrzem wagi ciężkiej jest wspomniany Jon Jones, który w ramach listopadowej gali UFC 295 w Nowym Jorku w pierwszej obronie pasa zmierzy się ze Stipe Miociciem. Wcześniej, we wrześniu, za łby wezmą się Ciryl Gane i Sergey Spivak. W grze o tron liczy się też sklasyfikowany na 1. miejscu w rankingu i mogący pochwalić się fantastyczną serią sześciu zwycięstw przez nokauty w pierwszych rundach Sergey Pavlowich. Rosjanin nie ma póki co żadnej zaplanowanej walki.