Skip to main content

W sobotę w Las Vegas odbędzie się ostatnia tegoroczna gala UFC – z mocnym polskim akcentem w osobie Marcina Tybury.

 

Pierwotnie danie główne sobotniej gali UFC Fight Night wyglądało zupełnie inaczej. Wydarzenie uświetnić miało hitowe starcie w wadze półśredniej pomiędzy rozpędzonym serią ośmiu zwycięstw Leonem Edwardsem oraz robiącą furorę w UFC wschodzącą gwiazdą Khamzatem Chimaevem. Tego pierwszego dopadł jednak koronawirus i pojedynek przełożono na styczeń.

 

W rezultacie status walki wieczoru przypadł w udziale dotychczasowemu co-main eventowi, w którym zaprawiony w bojach Stephen Thompson skrzyżuje rękawice z niepokonanym pod banderą UFC Geoffreyem Nealem.

 

Starcie to również będzie miało duże znaczenie dla układu sił w kategorii półśredniej, bo obaj zawodnicy są sklasyfikowani w czołowej piętnastce dywizji – Wonderboy jest 5., a Handz of Steel okupuje 11. miejsce.

 

To pojedynek spod znaku zmiany warty – prawie 38-letni Thompson powalczy o utrzymanie swojej wysokiej pozycji i przedłużenie marzeń o powrocie do mistrzowskiej rozgrywki. Już dwa razy w swojej karierze wojował o pas mistrzowski 170 funtów, ale dwukrotnie nie sprostał rozdającemu wówczas karty w wadze półśredniej Tyronowi Woodleyowi.

 

Jeśli natomiast znacznie mniej doświadczony pod banderą UFC Neal – stoczył w oktagonie ledwie pięć walk w porównaniu do aż piętnastu Thompsona – wyjdzie z tego starcia obronną ręką, utoruje sobie drogę do rywalizacji o najwyższe laury.

 

Fani krwawych jatek ostrzą sobie też zęby na konfrontację pomiędzy Michelem Pereirą i Khaosem Williamsem. Brazylijczyk to prawdopodobnie najbardziej ekwilibrystycznie walczący zawodnik w dziejach UFC, który wykonuje w oktagonie salta, obroty, gwiazdy, odbija się od siatki. Nie stroni też od ostentacyjnych prowokacji, czego dowodem jego ostatnie starcie z Zelimem Imadaevem.

Z kolei Amerykanin może pochwalić się nieprawdopodobnym wyczynem – stoczył mianowicie pod sztandarem UFC dwie walki, na skończenie których potrzebował łącznie… 57 sekund! Alexa Morono znokautował w debiucie w 27 sekund, a Abdula Razaka Alhassana w 30.

 

Oczy polskich fanów będą jednak zwrócone przede wszystkim na pojedynek pomiędzy Marcinem Tyburą i byłą gwiazdą futbolu amerykańskiego Gregiem Hardym. Polski ciężki w świetnie zmontowanym materiale promocyjnym – poniżej – nawiązał zresztą do sportowej przeszłości Amerykanina.

Dla Marcina Tybury obecny rok układa się póki co fantastycznie. W lutym przerwał czarną serię dwóch porażek, pewnie na punkty pokonując Sergeya Spivaka i tym samym najprawdopodobniej ratując się przed zwolnieniem. W lipcu pewnie wypunktował Maxima Grishina, a w październiku odniósł niezwykle cenne zwycięstwo nad Benem Rothwellem, pokonując Amerykanina jednogłośną decyzją sędziowską.

 

Tym samym uniejowianin wyrównał swoją najlepszą serię zwycięstw w UFC – w latach 2016-2017 również wygrał bowiem trzy walki z rzędu. Jeśli w sobotę pokona Grega Hardy’ego, nie tylko wyśrubuje tę passę do czterech wiktorii, ale też 2020 będzie najlepszym rokiem w jego sportowej karierze. Tybur jeszcze nigdy w kalendarzowym roku nie wygrał bowiem aż czterech walk.

 

Jak widzą starcie bukmacherzy? Otóż, nie są zdecydowani. Pomimo niewielkiego doświadczenia w MMA Hardy’ego – rozpoczął zawodową karierę dopiero w 2018 roku, podczas gdy Polak bije się od 2011 – to on jest tutaj minimalnym faworytem. Nie ulega co prawda wątpliwości, że Amerykanin dysponuje bardzo ciężkimi pięściami, wobec czego Tybura będzie musiał mieć się na baczności w stójkowej szermierce, ale… Jeśli Polak wejdzie do oktagonu w takiej formie i z takim nastawieniem jak ostatnio, wydaje się, że nie powinien mieć większych problemów ze znacznie uboższym technicznie rywalem.

Related Articles