Nie tak sobotni wieczór w Las Vegas wymarzyli sobie polscy fani MMA – podczas gali UFC Fight Night Karolina Kowalkiewicz i Klaudia Syguła przegrały swoje walki.
Pomimo iż w rozpisce wydarzenie ze świecą szukać było wielkich gwiazd czy medialnych zestawień, to fani zebrani w APEX Center oraz przed telewizorami nie mieli powodów do narzekań. Spośród jedenastu walk aż osiem rozstrzygnęło się przed czasem – pięć przez nokauty, trzy przez poddania.
Nie był to jednak udany wieczór dla reprezentantek Polski, Karoliny Kowalkiewicz i Klaudii Syguły. Obie skończyły swoje walki na tarczy, nie mając wiele do powiedzenia.
Droga Klaudii Syguły do debiutu w UFC – bo był to jej pierwszy tamże występ – usłana różami nie była. Polka wzięła walkę z Melissą Mullins w zastępstwie, bez pełnego obozu przygotowawczego. Na domiar złego na miejsce zawitała dopiero w środę, wcześniej borykając się z problemami wizowymi. Nie miała zatem czasu na uczciwą aklimatyzację w Las Vegas.
W oktagonie Klaudia stanowiła tylko tło dla Melissy. O ile w stójce Polka była jeszcze w stanie nawiązać walkę, tak w parterze gra toczona była do jednej bramki, tej biało-czerwonej. Brytyjka była bliska skończenia Klaudii już w końcówce pierwszej rundy, zasypując ją uderzeniami z góry, ale nasza reprezentantka przetrwała. Na początku drugiej odsłony Mullins przeniosła jednak ponownie walkę do parteru, z góry rozbijając Sygułę uderzeniami.
Sobotniego wieczoru do udanych nie zaliczy też Karolina Kowalkiewicz. Doświadczona Polka, która swego czasu walczyła nawet o pas mistrzowski wagi słomkowej, skrzyżowała w Las Vegas rękawice z młodą-gniewną Denise Gomes.
Brazylijka górowała nad naszą reprezentantką w każdym w zasadzie elemencie bitewnego rzemiosła. Była szybsza, silniejsza, częściej trafiała w stójce, przeważała w klinczu. Karolinie brakowało narzędzi, aby zmienić obraz walki, choć w rundzie trzeciej, świadoma, że przegrała dwie poprzednie, spróbowała podkręcić tempo, walczyć agresywniej. Na niewiele się to jednak zdało, bo tylko u jednego z trzech sędziów wygrała ostatnią odsłonę. Ostatecznie łodzianka przegrała jednogłośną decyzją w stosunku 2 x 30-27, 29-28.
Honor Polski w pewnym sensie obronił natomiast Charles Radtke. Jest to co prawda Amerykanin, który nie zna ani słowa po polsku, ale jego dziadkowie z obu strony pochodzą z Polski, a Radtke ma też na ramieniu tatutaż z napisem “Polish Pride”. W karcie wstępnej gali Charles Radtke ekspresowo znokautował Matta Semelsbergera, szlifując swój bilans w UFC do 3-1.
Największą furorę zrobił jednak w Las Vegas ostatni po gromca Charlesa Radtke, Carlos Prates, który w walce wieczoru skrzyżował rękawice z weteranem Neilem Magnym.
Rzeźniczo jak zawsze usposobiony Brazylijczyk już w pierwszej rundzie znokautował Amerykanina lewym sierpowym, broniąc swój nieskazitelny bilans w oktagonie amerykańskiego giganta, który wyśrubował do 4-0. Co ciekawe, wszystkie cztery zwycięstwa odniósł w tym roku i wszystkie przez nokauty. 31-latek powoli wyrasta na gwiazdę organizacji.