Skip to main content

Sobotnia gala UFC 306 w The Sphere okazała się majestatycznym pod względem oprawy wydarzeniem, które jednak sportowo nieco rozczarowało.

Dana White i spółka dotrzymali słowa. Hucznie zapowiadana gala UFC 306, organizowana w nafaszerowanej najnowocześniejszą technologią arenie The Sphere w Las Vegas, okazała się monumentalnym wydarzeniem, oferując fanom zebranym przed ekranami – nie wspominając o szczęśliwcach, którzy oglądali ją z wnętrza obiektu – niezapomniane wrażenia.

Na gigantycznym kolistym ekranie, szczelnie otulającym 18 tysięcy fanów zebranych na widowni, który wyrastał z podłogi, znikając gdzieś za najwyższymi rzędami trybun, zaprezentowano imponujące rozmachem animacje przedstawiające historię Meksyku wraz z wplecionymi w nie wątkami ze sportów walki. Całość robiła piorunujące wrażenie. Trudno dziwić się, że produkcja wydarzenia kosztowała ponad 20 milionów dolarów.

Jednak pod kątem sportowym kolorowo tak już nie było…

Owszem, trzy pierwsze walki karty głównej okazały się świetnymi widowiskami – Ronaldo Rodriguez powrócił z dalekiej podróży, pokonując Ode Osbourne’a, Esteban Ribovics w jednej z najlepszych bijatyk roku wypunktował Daniela Zellhubera, a Diego Lopes rozbił na pełnym dystansie zaprawionego w bojach Briana Ortegę – ale dwa najważniejsze pojedynki rozczarowały.

Najpierw w co-main evencie Valentina Shevchenko odwołała się do zapasów, odbierając w trylogii pas mistrzowski wagi muszej Aleksie Grasso. Reprezentantka Kirgistanu w każdej rundzie przewracała Meksykankę, kontrolując ją z góry. Właśnie: kontrolując, bo ofensywy wiele nie uświadczyliśmy.

Walka wieczoru okazała się nieco ciekawsza, choć i tak przez lata wspominać się o jej nie będzie. Metodycznie usposobiony Merab Dvalishvili zdominował na pełnym dystansie dotychczasowego mistrza Seana O’Malleya. Gruzin zdecydowanie rozdawał karty w obszarze zapaśniczo-parterowym, nie pozwalając Amerykaninowi na rozwinięcie skrzydeł w stójce. Tu i ówdzie pozwalał sobie nawet na prowokacje mniejsze i większe, świadom, że O’Malley nie jest w stanie zagrozić mu w żaden sposób.

Ostatecznie “Maszyna” wygrał jednogłośną decyzją sędziów, kończąc krótkie panowanie Seana O’Malleya w wadze koguciej. W biurze UFC raczej nie strzeliły z tego powodu korki od szampana – Amerykanin to bowiem barwny zawodnik, z którym niewątpliwie wiązane spore nadzieje medialne i biznesowe. Merab Dvalishvili nie cieszy się natomiast aż taką popularnością i z pewnością pod kątem “sprzedażowym” nie dorasta Amerykaninowi do pięt.

Oddać jednak trzeba Gruzinowi nie lada wytrwałość i determinację w dążeniu do celu. Dwanaście lat temu przybył do Stanów Zjednoczonych jako robotnik budowlany, a dziś, przeszedłszy długą, krętą i wyboistą drogę, rozsiadł się na tronie wagi koguciej UFC, wdrapując się na sportowe szczyty.

Related Articles