Skip to main content

Świetnym widowiskiem okazała się nafaszerowana fantastycznymi walkami gala UFC 299 w Miami – choć dla Polaków była ono słodko-gorzka.

Spełniła pokładane w niej nadzieje gala UFC 299. Wszystkie pojedynki w karcie głównej miały swoje dobre – a nierzadko fantastyczne – momenty.

W walce wieczoru rewelacyjnie dysponowany mistrz wagi koguciej Sean O’Malley dał prawdziwy koncert naprzeciwko Marlona Very. Amerykanin pozostawał nieuchwytnym celem dla bezradnego Ekwadorczyka, rozbijając go przez 25 minut za pomocą przebogatego i niezwykle kreatywnego arsenału uderzeń. Atakował Verę ciosami na korpus i głowę, kopnięciami na wszystkich wysokościach. Inicjował ataki, kontrował, różnicował moc w uderzeniach, tymi słabszymi przygotowując sobie te mocniejsze. Wyprowadzał rywala w pole różnorodnymi kiwkami, zmyłkami i przyruchami.

Ostatecznie O’Malley wygrał jednogłośną decyzją sędziowską, rewanżując się Verze za porażkę sprzed czterech lat i po raz pierwszy broniąc tytuł mistrzowski w 135 funtach. Po zwycięstwie Amerykanin rzucił wyzwanie rozdającemu karty w kategorii piórkowej Ilii Topurii, ale wydaje się, że zanim ruszy po drugi pas, powinien jednak stanąć w szranki z rozpędzonym serią dziesięciu aż zwycięstw Merabem Dvalishvilim.

Prawdziwą wojnę na wyniszczenie dali w co-main evencie wydarzenia zaprawiony w bojach Dustin Poirier oraz młody-gniewny Benoit Saint-Denis. Gremialnie skreślany Amerykanin – był wyraźnym bukmacherskim underdogiem – przetrwał w pierwszej rundzie huraganowe ataki rzeźniczo jak zawsze nastawionego Francuza, by w drugiej przejąć stery walki w swoje ręce. W konsekwencji zmęczonego już Saint-Denisa brutalnie znokautował.

Wiktorią tą Poirier zagwarantował sobie powrót do rozgrywki mistrzowskiej w wadze lekkiej. Seria pięciu zwycięstw przed czasem Saint-Denisa dobiegła końca.

Debiutujący pod sztandarem UFC Michael Page pokonał na pełnym dystansie Kevina Hollanda, chwilami wręcz pod kątem stójkowym Amerykanina upokarzając. Najcenniejsze zwycięstwo w karierze odniósł niepokonany w oktagonie Jack Della Maddalena, który w trzeciej rundzie zawodów znokautował Gilberta Burnsa. Wreszcie na otwarcie karty głównej były mistrz wagi koguciej Petr Yan po fantastycznym boju wypunktował Yadonga Songa, wracając na zwycięskie tory po trzech kolejnych porażkach.

Ze zmiennym szczęściem w Miami walczyli Polacy.

W karcie przedwstępnej Michał Oleksiejczuk został w ledwie 61 sekund zdemolowany przez Michela Pereirę. Polak od początku ustępował Brazylijczykowi, który szybko naruszył go srogim ciosem na korpus, a następnie poddał duszeniem zza pleców.

Z tarczą z Miami wyjechał natomiast Mateusz Gamrot, choć w pierwszej rundzie walki z Rafaelem dos Anjosem przeżył chwile grozy. Brazylijczyk posłał go bowiem na deski. Polak zdołał jednak przetrwać trudne chwile, a z czasem zaczął przejmować stery walki w swoje ręce. Walczył co prawda bardzo uważnie, stroniąc od podejmowania ryzyka – dlatego jego walka nie przypadła do gustu amerykańskim fanom – ale przeważał w każdej płaszczyźnie. Częściej trafiał w stójce, a gdy dos Anjos podkręcał agresję, Gamrot sprowadzał walkę do parteru. Ostatecznie Polak wygrał jednogłośną decyzją sędziowską.

Dla Mateusza Gamrota wiktoria z Rafaelem dos Anjosem była już trzecią z rzędu i siódmą w ostatnich ośmiu występach. Polak obronił tym samym 6. pozycję w rankingu, pozostając w pobliżu gry o tron wagi lekkiej.

Related Articles