Skip to main content

W walce wieczoru gali UFC 270 w Anaheim Francis Ngannou obronił tytuł mistrzowski kategorii ciężkiej przed zakusami Ciryla Gane, choć dokonał tego w nieoczekiwany sposób.

Ze świecą szukać na świecie ekspertów większych i mniejszych oraz fanów, którzy prognozowaliby przed UFC 270, że Francis Ngannou pokona Ciryla Gane na pełnym dystansie. Kameruńczyk słynął bowiem zawsze z ciężkich pięści i niezachwycającej kondycji, podczas gdy Francuz wyróżniał się żelaznymi płucami. Wydawało się wobec tego, że jeśli Francis wygra, to przez nokaut na początku zawodów. Tymczasem oktagon w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlił tego, co "na papierze" wydawało się oczywiste.

W pierwszych dwóch rundach taktycznie usposobiony Bon Gamin był skuteczniejszy w szermierce na pięści, dobrze wykorzystując przewagę szybkości i ruchliwości. Punktował, unikając rozpuszczanych co jakiś czas przez Predatora "wiatraków".
 

Jednak w trzeciej odsłonie Kameruńczyk znalazł sposób na przejęcie sterów walki w swoje ręce. Zaprzągł mianowicie do działania… zapasy! Wykorzystując swoją gargantuiczną siłę, przewracał Francuza, kontrolując go z góry. Co prawda w piątej, decydującej rundzie to Bon Gamin obalił Predatora, ale popełnił z góry okrutny błąd, czając się na skrętówkę. W konsekwencji oddał dominującą pozycję, kończąc na plecach, gdzie skupiony na kontroli Ngannou utrzymał go do końca zawodów.
 

Werdykt sędziowski był formalnością. Wszyscy punktowi wskazali na zapaśniczo usposobionego Kameruńczyka.

Przyszłość Ngannou pod sztandarem UFC stoi jednak pod sporym znakiem zapytania. Starcie z Francuzem było bowiem ostatnim w jego umowie z amerykańskim gigantem. Co prawda jego zwycięstwo uruchomiło klauzulę mistrzowską, która obejmuje trzy kolejne starcia, ale… Kontrakt ten dobiega końca w grudniu tego roku, a Kameruńczyk zdążył już zapowiedzieć, że na obowiązujących warunkach więcej w oktagonie walczyć nie zamierza.

– Nie chodzi tylko o pieniądze – zapewnił podczas konferencji prasowej po gali. – Oczywiście pieniądze to też część problemu, ale chodzi też o warunki kontraktu, na które się nie zgadzam. Nie uważam, aby to było uczciwe. Nie czuję się jak wolny człowiek. Nie czuję, żebym był traktowany dobrze.

– Szkoda, że jestem w takim położeniu i muszę o tym mówić publicznie. Uważam, że każdy powinien mieć prawo, aby dążyć do tego, co jest dla niego najlepsze. Koniec końców, ciężko w tej robocie pracujemy i narażamy nasze ciała na szwank, więc powinniśmy współpracować na uczciwych i prostych warunkach.

Nie jest żadnym sekretem, że Francisowi Ngannou zależy też na klauzuli, która umożliwiałaby mu występu w boksie, gdzie mógłby zarobić gigantyczne pieniądze. Od dłuższego bowiem czasu Kameruńczyk droczy się medialnie z zapraszającym go w pięściarskie tany i kuszącym bajecznymi pieniędzmi Tysonem Furym.

Czy jednak UFC i Ngannou dojdą do porozumienia? Mając na uwadze, że sternik amerykańskiej organizacji Dana White zdecydowanie kontent ze zwycięstwa Kameruńczyka nie był – nie założył mu tradycyjnie na biodra pasa mistrzowskiego, ani nie pojawił się na konferencji prasowej, natychmiast po walce opuszczając arenę – sprawa wydaje się mocno skomplikowana.

Na nudę nie dało się narzekać w co-main evencie UFC 270, gdzie po raz trzeci spotkali się występujący tym razem w roli mistrza wagi muszej Brandon Moreno i pretendent Deiveson Figueiredo. Po zaciętym, wyrównanym pojedynku lepszy na kartach punktowych okazał się Brazylijczyk, odzyskując tym samym odebrany mu w zeszłym roku przez Meksykanina tron.
 

Na wyróżnienie zasłużyli też Said Nurmagomedov, który ekspresowo poddał Cody'ego Stamanna, Michael Morales, który w debiucie znokautował Trevina Gilesa, oraz Jack Della Maddalena, który także w debutanckim występie w UFC koncertowo rozstrzelał Pete'a Rodrigueza.

Related Articles