Skip to main content

Nie zawiodła uświetniona dwoma mistrzowskimi pojedynkami gala UFC 269, która odbyła się w sobotę w Las Vegas. Wydarzenie to zapadnie w pamięci kibiców na długo!

Gala UFC 269 – ostatnia numerowana w tym roku – stała pod znakiem underdogów, którzy wygrali aż cztery z pięciu najważniejszych pojedynków wieczoru. Jedynym zawodnikiem, który obronił swój status faworyta, był Sean O'Malley. Na otwarcie karty głównej utalentowany Amerykanin znokautował w pierwszej rundzie Rauliana Paivę.

W walce wieczoru stający do pierwszej obrony tytułu mistrzowskiego w wadze lekkiej Charles Oliveira miał w pierwszej rundzie sporo problemów z Dustinem Poirierem. Dość powiedzieć, że po jednym z ciosów dobrze prezentującego się pod kątem pięściarskim Amerykanina wylądował na deskach. Przetrwał jednak trudne chwile, a i sam nie raz, nie dwa dosięgnął uderzeniami pretendenta, za cel biorąc sobie przede wszystkim jego korpus.

W drugiej odsłonie Do Bronx szybko obalił Poiriera, przez kilka minut kontrolując i obijając go z góry. Natomiast już w jednej z pierwszych akcji w rundzie trzeciej Brazylijczyk zaszedł Amerykaninowi za plecy w klinczu, wpiął się i zmusił rywala do poddania walki duszeniem. Niespodzianka stała się faktem, bo to Diament był faworytem zawodów – niewielkim ale jednak!
 

Murowanym pretendentem do walki z brazylijskim mistrzem jest teraz Justin Gaethje, opromieniony efektownym zwycięstwem z Michaelem Chandlerem. Po sobotniej gali obaj mieli zresztą okazję spotkać się na zapleczu T-Mobile Arena, wymieniając się uprzejmościami.
 

– Chcę pisać historię – powiedział Oliveira podczas konferencji prasowej po walce. – Chcę zbudować swoje dziedzictwo. Mam pas. Będę go bronił. Nie dbam o opinie innych. Będę sobą.

– Jest marnie – powiedział z kolei załamany Poirier. – Ciężko pracowaliśmy, żeby tu wrócić i walczyć ponownie o pas mistrzowski. I znów zostałem uduszony. Po prostu pęka mi serce.

– Zaskoczyła mnie jego odporność. Nie był jakoś niesamowicie silny. Wiedziałem oczywiście, że jego jiu-jitsu jest najlepsze. Jedne z najlepszych. Wiedziałem, że ma najwięcej poddań w historii UFC.

Na tym jednak nie koniec, bo po drugiej nieudanej próbie wejścia na szczyt wagi lekkiej – dwa lata temu pokonał go ówczesny mistrz Khabib Nurmagomedov – Dustin Poirier nie wykluczył zawieszenie rękawic na kołku.

– Mogę dokonać wszystkiego, czemu się poświęcę – zapewnił, gdy spytano go, czy spróbuje raz jeszcze utorować sobie drogę do walki o złoto. – Mogę walczyć jeszcze raz o pas, mogę znów uzbierać serię zwycięstw, mogę wedrzeć się na szczyt. Wrócić, gdziekolwiek zechcę. Pytanie jednak brzmi: czy tego chcę? Na to pytanie muszę sobie odpowiedzieć, spoglądając w lustro. Czy chcę to ponownie zrobić? Czy chcę znów podążyć tą drogą? Odpowiedź nadejdzie za kilka dni, za kilka tygodni. Muszę pozwolić, aby opadł kurz.

Sensacją zakończył się co-main event. Tamże gremialnie skreślana Julianna Pena – zdecydowanie największy underdog w całej rozpisce – zdemolowała i w drugiej rundzie poddała porozbijaną już i wyczerpaną Amandę Nunes. Brazylijka natychmiast odklepała duszenie, które nie było nawet dopięte!
 

Reakcja amerykańskich komentatorów – Daniela Cormiera, Joego Rogana i Jona Anika – dobrze oddaje, jak na nieprawdopodobne zwycięstwo Julianny Peny zareagował cały świat MMA.
 

Ponad pięcioletnie panowanie Brazylijki w kategorii koguciej dobiegło tym samym końca. Natomiast Nunes cały czas posiada tytuł mistrzowski w wadze piórkowej, choć dywizja ta jest praktycznie martwa.

Bukmacherscy faworyci skończyli też na tarczy w dwóch innych starciach karty głównej. Santiago Ponzinibbio zmuszony był uznać wyższość Geoffreya Neala, przegrywając niejednogłośną decyzją sędziowską, a Kai Kara-France zdemolował w pierwszej rundzie debiutującego w wadze muszej Cody'ego Garbrandta, który niedawno zasiadał na tronie kategorii koguciej.

 

Related Articles