Skip to main content

Gremialnie skreślany Jan Błachowicz po raz kolejny wystrychnął na dudka bukmacherów i niedowiarków, w walce wieczoru gali UFC 259 pokonując faworyzowanego Israela Adesanyę.

 

Pomimo iż rozdający karty w 185 funtach Israel Adesanya nie był nigdy wcześniej widziany w akcji w kategorii półciężkiej UFC, to w drodze do walki o złote tejże właśnie dywizji z zasiadającym na jej tronie Janem Błachowiczem był wyraźnym bukmacherskim faworytem.

 

Także promocja wydarzenia oparta była przede wszystkim na znacznie bardziej rozpoznawalnym i często wyrazistym medialnie Nigeryjczyku. W sobotni wieczór w Las Vegas miał zapisać się na kartach historii jako piąty zawodnik w dziejach UFC – po Conorze McGregorzeDanielu CormierzeHenrym Cejudo i Amandzie Nunes – dzierżącym jednocześnie pasy mistrzowskie dwóch różnych kategorii wagowych.

 

To jednak nie wszystko. Między wierszami The Last Stylebender przebąkiwał też bowiem o migracji do kategorii ciężkiej, gdzie poszukałby trzeciego złota – a jeszcze nikt w historii UFC nie zdobył trzech pasów mistrzowskich.

 

Rzeczywistość w oktagonie okazała się jednak zupełnie inna. Pierwsze trzy rundy walki toczyły się w płaszczyźnie kickbokserskiej, która miała stanowić królestwo Nigeryjczyka. Jednak w szermierce na pięści i kopnięcia polski zawodnik radził sobie z rywalem bardzo dobrze, zupełnie nie odstając poziomem. Ba! W obszarze bokserskim prezentował się nawet lepiej, regularnie dosięgając mistrza wagi średniej precyzyjnymi prostymi.

O ile jednak trzy pierwsze odsłony były wyrównane, to w rundach mistrzowskich Cieszyński Książę przejął stery walki w swoje ręce, zaprzęgając do działania zapasy. Gdy natomiast przewrócił Nigeryjczyka, kontrolował go z góry, okolicznościowo obijając.

 

Sędziowie nie mieli wątpliwości, punktując walkę jednogłośnie na konto polskiego mistrza. Tym samym cieszynianin zadał namaszczonemu już na jedną z największych gwiazd organizacji Israelowi Adesanyi pierwszą zawodową porażkę. Nigeryjczyk szat z tego powodu jednak nie rozdzierał, podczas konferencji prasowej po gali nie szczędząc Janowi Błachowiczowi komplementów.

– Porażki to element życia i czasami się z nimi mierzę – powiedział Israel. – To moja pierwsza w MMA, ale… Jest, jak jest. Skoro miałem z kimś przegrać, to kto byłby lepszy niż gość taki jak Jan? Mistrz z klasą, miły gość, porządny koleś.

 

– Gość, który sam ma za sobą wspaniałą historię. O włos od zwolnienia, ale wraca, zdobywa mistrzostwo i zadaje temu tutaj gościowi – przyszłej legendzie – pierwszą porażkę. Skoro więc miałem przegrać, to cieszę się, że przegrałem właśnie z nim.

 

– Obroniłem swój pas – powiedział z kolei podczas konferencji prasowej Błachowicz. – Myślę, że teraz wreszcie będę przez wszystkich szanowany. W następnej walce już nie będę underdogiem. Chociaż w sumie o to nie dbam.

 

– Próbowałem go znokautować w drugiej rundzie, ale to świetny zawodnik, mocny zawodnik. Powinienem był przejść do zapasów odrobinę wcześniej. Dobrze jednak kontrolował dystans, więc nie mogłem go złapać. Kopał naprawdę mocno. Powinienem był wywrzeć odrobinę większą presję.

 

Obroniwszy złoto, Cieszyński Książę wskazał rozpędzonego serią pięciu zwycięstw Glovera Teixeirę jako następnego pretendenta, co nie stanowi większego zaskoczenia. Brazylijczyk zapracował sobie bowiem na walkę o pas mistrzowski. Kiedy mogłoby natomiast do niej dojść? Nie wiadomo. Polak zapowiedział bowiem półroczną przerwę – chciałby teraz nacieszyć się rodziną, spędzić więcej czasu z urodzonym w grudniu synem.

Szerokim echem odbił się na świecie jeszcze jeden pojedynek – o złoto wagi koguciej, w którym Petr Yan skrzyżował rękawice z Alajamainem Sterlingiem.

 

Kapitalnie dysponowany rosyjski mistrz metodycznie rozbijał amerykańskie pretendenta, upokarzając go też w jego koronnej płaszczyźnie zapaśniczej – wybronił 16 z 17 prób obaleń ze strony Sterlinga, a sam powalił go 7 razy na 7 prób – ale w czwartej rundzie, gdy wydawało się, że już nic nie odbierze mu zwycięstwa… Spadła na niego pomroczność jasna i zdzielił mentalnie złamanego już Amerykanina nieprzepisowym kolanem na głowę, gdy ten znajdował się w parterze!

Funk Master do walki już nie wrócił – efektownie zataczając się za każdym razem, gdy jakoby próbował się podnieść z desek, za co zdaniem wielu powinien otrzymać Oscara – w ten sposób wygrywając przez dyskwalifikację i tym samym w groteskowych okolicznościach odbierając pas Sybirakowi.

Related Articles