Skip to main content

Dwie najważniejsze walki sobotniej gali UFC Fight Night na długo w pamięci fanom MMA z całą pewnością nie zapadną.

W drodze do pojedynku z Jackiem Hermanssonem, który wieńczył galę UFC Fight Night w Las Vegas, Sean Strickland zapowiadał krwawe, wyniszczające widowisko, nie mając wątpliwości, że starcie to okaże się najlepszym w całej rozpisce. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna…

Na przestrzeni pięciu rund – bo o wyniku pojedynku zadecydowali sędziowie punktowi – Amerykanin w niespiesznym tempie metodycznie rozbijał lewym prostym niezachwycającego defensywą stójkową Szweda, dobrze broniąc się przed jego zapaśniczymi próbami. Ostrych spięć było jak na lekarstwo, choć, owszem, Stricklandowi oddać trzeba, że z żelazną konsekwencję realizował założony plan taktyczny. Punktował, stroniąc od podejmowania ryzyka.

Werdykt sędziowski nie był jednak formalnością, bo… Jeden z sędziów punktowych najwyraźniej przysnął podczas walki, punktując ją w stosunku 48-47 dla Jacka Hermanssona. Dwóch pozostałych zachowało jednak czujność i elementarną przyzwoitość, orzekając o niejednogłośnym zwycięstwie Seana Stricklanda w stosunku 49-46.
 

Pomimo zwycięstwa Amerykanin zadowolony ze swojego występu zdecydowanie nie był.

– Presja mnie zjadła – powiedział podczas konferencji prasowej po gali. – Wiedziałem, że jestem od niego lepszy. Wy też wiedzieliście, że jestem lepszy. To gość, którego powinienem był o ile nie skończyć, to zostawić po walce znacznie bardziej porozbijanego i zakrwawionego. A taki nie był.

– Wszystko dlatego, że nie podkręciłem tempa. Po prostu prześliznąłem się przez tę walkę. Nawet się szczególnie nie starałem. Wypadłem trochę słabo, ale jest, jak jest. Tak to jest, jak walczysz jak cykor. Bonusu nie dostanę.

Tak czy inaczej, odnosząc szóste z rzędu zwycięstwo, Sean Strickland włączył się do rozgrywki o najwyższe laury w wadze średniej, choć na titleshota raczej póki co liczyć jeszcze nie może.

Jeszcze więcej krytyki spadło na co-main event gali, w którym zapaśniczo usposobiony Nick Maximov – kompan stocktońskich braci Diaz – zamęczył kowadłorękiego Punehele Soriano. Ten ostatni miał swoje momenty w stójce, ale nie był w stanie zrzucać z siebie konsekwentnie szukającego walki na chwyty przeciwnika. Maximov wygrał niejednogłośną decyzją sędziowską, podtrzymując swój nieskazitelny bilans w MMA, który wynosi obecnie 8-0.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o również niepokonanym – bilans 15-0! – Shavkacie Rakhmonovie, który odniósł trzecie z rzędu efektowne zwycięstwo w oktagonie UFC, demolując w pierwszej rundzie Carlstona Harrisa. Zawodnik z Kazachstanu powoli wyrasta na jednego z najbardziej obiecujących zawodników w kategorii półśredniej.

Fantastycznie z organizacją przywitali się półciężki Jailton Almeida oraz występujący w wadze średniej Chidi Njokuani. Ten pierwszy zdominował parterowo i ubił uderzeniami z góry Danilo Marquesa, po walce rzucając wyzwanie legendarnego Mauricio Shogunowi Rui.
 

Z kolei Chidi Njokuani potrzebował jedynie 16 sekund na znokautowanie Marca-Andre Barriaulta. Amerykanin posłał Kanadyjczyka na deski kombinacją ciosów, dzieła zniszczenia dopełniając bombami w parterze.
 

Related Articles