Spośród czterech walk mistrzowskich, które odbyły się w sobotę, w jednej wyłoniono nowego championa – ale jakiego!
Sobotnie święto MMA rozpoczęło się od gali KSW 85 w Nowym Sączu, gdzie w walce wieczoru za łby wzięli się dwaj mistrzowie kategorii piórkowej – prawowity w osobie Salahdine’a Parnasse’a oraz tymczasowy w osobie Roberta Ruchały.
Wyraźnym faworytem bukmacherskim zawodów był Francuz. Przebieg walk w pełni potwierdził prognozy. Fantastycznie dysponowany Francuz przez cały niemal pojedynek dominował bezradnego Polaka. Walczący przed własną publicznością Robert miał co prawda kilka “momentów” – w pierwszej rundzie zafundował Francuzowi nokdaun, a później trafił też kilkoma obrotowymi backfistami – ale jego poczynania ograniczały się niemal wyłącznie do defensywy, nierzadko wręcz desperackiej.
Kapitalnie dysponowany Parnasse poniewierał Ruchałę przede wszystkim w obszarze zapaśniczo-parterowym, raz za razem kładąc walecznego – to mu trzeba oddać – Polaka na plecach i terroryzując uderzeniami. W końcówce czwartej rundy grzmotnął naszego zawodnika tak mocnym “soccer-kickiem” na korpus, że porozbijany już okrutnie na tym etapie walki Robert miał dość. Skulił się, nie przejawiając ochoty do dalszej walki i tym samym zmuszając sędziego do zakończenia tego jednostronnego widowiska.
Co-main event nowosądeckiej gali tak widowiskowy już nie był. Mistrz kategorii półciężkiej Ibragim Chuzhigaev po bardzo przeciętnej walce poddał w drugiej rundzie niepokonanego wcześniej Bohdana Gnidkę. Obaj zawodnicy bardzo szybko się zmęczyli. W drugiej odsłonie poruszali się już jak wozy z węglem. Czeczen – odrobinę świeższy – zdołał jednak wykrzesać z siebie na tyle sił, by poddać Ukraińca trójkątem rękami, broniąc tym samym po raz drugi pas mistrzowski 93 kilogramów.
W Bostonie w obu walkach mistrzowskich emocji nie brakowało. W co-main evencie rozdająca karty w wadze słomkowej Weili Zhang zdominowała na pełnym dystansie charakterną Amandę Lemos, choć Brazylijka miała kilka dobrych momentów, czy to atakując duszeniem, czy też dosięgając Chinkę kilkoma soczystymi ciosami.
Cały świat MMA czekał jednak w sobotę na konfrontację na szczycie wagi koguciej pomiędzy mistrzem Aljamainem Sterlingiem i pretendentem Seanem O’Malleyem, która zwieńczyła galę UFC 292.
Pierwsza runda walki była zachowawcza. Skreślany gremialnie przez bukmacherów O’Malley wcielił się w rolę matadora, podczas gdy Sterling był bykiem. Ostrych spięć nie było. Zawodnicy szachowali się pojedynczymi uderzeniami. Odrobinę skuteczniejszy okazał się mistrz, któremu wszyscy trzej sędziowie przyznali pierwszą odsłonę w stosunku 10-9.
W drugiej natomiast doszło do scen, które na zawsze zapiszą się na kartach historii UFC. Sean O’Malley fantastycznym kontrującym prawym krzyżowym ściął nacierającego Aljamaina Sterlinga z nóg, dzieła zniszczenia dopełniając następnie precyzyjnymi bombami z góry. Niespodzianka – sensacja? – stała się faktem. Namaszczony lata temu na “next big thing” O’Malley wdrapał się na sportowe szczyty, rozsiadając się na mistrzowskim tronie wagi koguciej. Dwuletnie panowanie Aljamaina Sterlinga dobiegło końca.
Nie ulega wątpliwości, że zwycięstwo ociekającego medialnym zgiełkiem Seana O’Malleya to fantastyczna nowina dla UFC. 29-letni Amerykanin może okazać się kurą znoszącą złote jaja, zastępując na tej pozycji leciwego już Conora McGregora.