Skip to main content

Karta wstępna sobotniej gali UFC Fight Night okazała się fantastycznym widowiskiem, czego nie można jednak powiedzieć o karcie głównej.

 

Pierwsze cztery walki gali UFC Fight Night, która odbyła się w sobotę w Las Vegas, okazały się niezwykle krwawymi widowiskami, zwiastując nie lada emocje w karcie głównej. Takowych jednak w najważniejszych starciach nie uświadczyliśmy – dość powiedzieć, że aż cztery z pięciu potyczek w main cardzie zakończyły się decyzjami sędziowskimi. Ale po kolei…

 

W potyczce otwierającej galę Steve Garcia powrócił z niezwykle dalekiej podróży – trzykrotnie był na skraju nokautu, zataczając się po oktagonie – okrutnie w parterze rozbijając Charliego Ontiverosa. Skończył zmasakrowanego już rywala uderzeniami z góry w drugiej rundzie.

Starcie Lupity Godinez ze znaną z KSW Silvaną Gomez Juarez okazało się jednostronnym widowiskiem, wygranym przez tę pierwszą przez poddanie w otwierającej odsłonie. Później w oktagonie pojawili się Damon Jackson i Charles Rosa – i o starciu tych dwóch huczał cały świat MMA.

 

Wszystko z powodu gigantycznego rozcięcia, jakie na początku trzeciej rundy Rosa zafundował Jacksonowi fantastycznym łokciem w kontrze bitym zza pleców.

Z rany natychmiast chlusnęła krew, w okamgnieniu zalewając cały oktagon i obu zawodników. Skąpani we krwi, mocowali się jeszcze przez kilka minut, ale Rosa nie zdołał odwrócić losów walki. Będąc w kulankach parterowych i kotłach zapaśniczych o krok za Jacksonem, przegrał jednogłośną decyzją sędziowską.

W pojedynku wieńczącym kartę główną czwarte zwycięstwo z rzędu pod sztandarem UFC odniósł niepokonany w zawodowej karierze Alexander Romanov. Świetnie usposobiony mołdawski ciężki poturbował zapaśniczo i okrutnie porozbijał z góry&n
bsp;Jareda Vanderaa, kończąc rywala kanonadą uderzeń w ostatnich sekundach drugiej odsłony.

W karcie głównej fajerwerków było zdecydowanie mniej. Na wyróżnienie zasłużyła przede wszystkim powracająca po długiej przerwie Maria Agapova, która rozstrzelała w stójce i w trzeciej rundzie poddała Sabinę Mazo.

 

24-latka z Kazachstanu ma zresztą predyspozycje, aby z czasem stać się gwiazdą organizacji. Walczy efektownie, dużo mówi i czuje się fantastycznie przed kamerami. Jeśli tylko nadal będzie rozwijała się sportowo, może mocno namieszać w kategorii muszej UFC.

 

Walka wieczoru pomiędzy Mariną Rodriguez i Mackenzie Dern okazała się jednostronnym długimi fragmentami widowiskiem. Tylko w drugiej rundzie faworyzowana bukmachersko Dern rozdawała karty po tym, jak przeniosła walkę do parteru. Nie była jednak w stanie skończyć rywalki. W pozostałych odsłonach to Rodriguez dyktowała warunki, utrzymując pojedynek w obszarze kickbokserskim, gdzie jej przewaga nie podlegała dyskusji. Brazylijka wygrała na kartach punktowych wszystkich trzech sędziów, włączając się tym samym do mistrzowskiej rozgrywki w wadze słomkowej.

Co ciekawe, zapytana podczas konferencji prasowej po gali o potencjalne starcie z niewidzianą w akcji od ponad półtora roku, ale nadal sklasyfikowaną na 2. miejscu w rankingu Joanną Jędrzejczyk, Marina Rodriguez nie oszczędziła Polki.

 

– Szczerze mówiąc, Joanna już powiedziała, że nie chce ze mną walczyć – przypomniała Marina. – A bądźmy szczerzy, sama nie powinna być już sklasyfikowana w rankingu, bo nie walczy od bardzo dawna. A skoro ona nie chce walczyć ze mną, to w sumie ja z nią też nie chcę.

 

– Problem w tym, że zajmuje bardzo ważne miejsce w rankingu. Jest mnóstwo dziewczyn, które walczą dwa razy w roku, trzy razy w roku, próbując się tam przedrzeć. A jej miejsce jest niedostępne.

 

Niewiele wskazuje jednak na to, aby starcie Rodriguez z Jędrzejczyk – logiczne sportowo i drabinkowo – kiedykolwiek się ziściło. Polka od dawna celuje bowiem w starcie ze zwyciężczynią mistrzowskiego rewanżu pomiędzy Rose Namajunas i Zhang Weili, które skrzyżują rękawice
podczas listopadowej gali UFC 268 w Nowym Jorku.

Related Articles