Skip to main content

Sobotnia gala UFC 260 z wieńczącym ją starciem na szczycie kategorii ciężkiej nie zawiodła, dając fanom mnóstwo momentów, które zapamiętają na długo.

 

Działo się! Brutalne nokauty, fantastyczne poddania, szalone wymiany, nieprawdopodobne zwroty akcji – o sobotniej gali UFC 260, która odbyła się w Las Vegas, będzie mówiło się jeszcze przez długi czas.

 

W walce wieczoru naprzeciwko siebie ponownie stanęli mistrz wagi ciężkiej Stipe Miocić i pretendent Francis Ngannou. Podobnie jak przed pierwszą walką, tak i teraz to kowadłoręki Kameruńczyk był bukmacherskim faworytem. Jednak przebieg i wynik sobotniego starcia w niczym nie przypominały tego, co wydarzyło się trzy lata temu.

 

Wtedy Stipe Miocić zamęczył potężnego Kameruńczyka zapaśniczo i klinczersko, zwyciężając na kartach sędziowskich. Teraz natomiast Predetor załatał wszystkie luki w swojej oktagonowej grze, prezentując spektakularną formę.

 

Kameruńczyk był w swoich poczynaniach wyrachowany i cierpliwy. Nie próbował urwać głowy rywalowi każdym uderzeniem, jak miało to miejsce w pierwszym pojedynku. W pierwszej rundzie nie tylko wybronił się kapitalnie przed próbą obalenia ze strony mistrza, ale też skarcił go serią potężnych uderzeń.

Natomiast na początku drugiej rundy Predator posłał Amerykanina na deski soczystym lewym po przekroku, następnie zasypując go kanonadą uderzeń. Miocić sobie tylko znanym sposobem nie tylko przetrwał, ale szarżującego Kameruńczyka potraktował też mocnym prawym sierpowym w kontrze! Był to jednak początek jego końca, bo widząc, że Ngannou odrobinę się zachwiał, Miocić ruszył na niego z kolejnymi uderzeniami – Kameruńczyk natychmiast doszedł do siebie i ustrzelił nacierającego przeciwnika krótkim lewym sierpem, dzieła zniszczenia dopełniając potężnym młotem z góry. Zmiana na tronie wagi królewskiej stała się faktem.

– Dzisiaj nie było miejsca na błędy – powiedział nowy mistrz podczas konferencji prasowej po gali. – Ciężko pracowaliśmy z moim zespołem. Narożnik cały czas przypominał mi, aby się uspokoić i perfekcyjnie realizować plan. I jesteśmy tutaj.

 

– Cel i plan na walkę polegały na tym, aby być rozluźnionym i w ogóle się nie spieszyć. Być spokojnym. Mój team wiedział, że gdy jestem rozluźniony, jestem najlepszą wersją siebie samego. Gdy nie śpieszę się, żeby urwać komuś głowę.

 

Błyskawicznie rozgorzały dyskusje na temat rywala dla Kameruńczyka na jego pierwszą obronę tytułu. Najwięcej mówi się oczywiście o sposobiącym się do debiutu w wadze ciężkiej Jonie Jonesie – i to z nim najchętniej poszedłby w tany Predator – ale Amerykanin zdążył już stanowczo zapowiedzieć, że za walkę z Francisem Ngannou chce sowitej zapłaty.

 

Świetne widowisko w co-main evencie dali Vicente Luque i były mistrz wagi półśredniej Tyron Woodley. Słynący z ospałego od lat stylu walki Amerykanin tym razem wszedł do oktagonu z morderczymi intencjami i poszedł z Brazylijczykiem na prawdziwą wojnę. Po szalonej walce, w której bomby świszczały na lewo i prawo, to jednak Luque trafił mocniejszymi uderzeniami, dusząc później byłego mistrza, mocno już naruszonego, swoim firmowym brabo.

 

Kapitalną formą błysnął w Las Vegas Sean O’Malley. Utalentowany koguci koncertowo rozprawił się z Thomasem Almeidą, wykorzystując przebogaty arsenał kickbokserski do metodycznego rozbijania Brazylijczyka. Skończył go w trzeciej rundzie – naruszył fantastyczną kontrą i dobił bombą z góry.

 

W oktagonie zameldował się też Michał Oleksiejczuk. Po niezwykle wyrównanej walce, która mogła pójść w obie strony, polski półciężki niejednogłośnie pokonał Modestasa Bukauskasa, przerywając czarną serię dwóch porażek i być może ratując się przed zwolnieniem z organizacji.

Related Articles