Problemy nie opuszczały organizatorów sobotniej gali UFC Fight Night aż do ostatnich chwil – finalnie w Las Vegas odbyło się tylko dziewięć walk.
Na dwa tygodnie przed galą odwołano szalenie ciekawą walkę wieczoru, w której powracający do akcji po 2-letnym zawieszeniu za doping były mistrz 135 untów TJ Dillashaw miał skrzyżować rękawice z robiącym furorę w dywizji Corym Sandhagenem. Później posypała się walka dwóch weteranów, Donalda Cerrone z Diego Sanchezem.
Z kolei na dzień przed galą z rozpiski skreślono dwa kolejne starcia – Bena Rothwella z Philipem Linsem oraz Ryana Benoita z Zarrukhiem Adashevem. Powód? Problemy zdrowotne Linsa i Benoita.
Na tym jednak nie koniec, bo tuż przed rozpoczęciem gali z karty walk wypadł jeszcze pojedynek – Amandy Ribas z Angelą Hill. Test na koronawirusa u Brazylijki dał bowiem wynik pozytywny, choć sama zawodniczka nie miała żadnych objawów. W rezultacie w UFC Apex w Las Vegas sobotnim wieczorem odbyło się tylko dziewięć starć.
W tym wieńczącym wydarzenie – zestawionym na ledwie tydzień przed galą – fajerwerków nie stwierdzono. Faworyzowana Marina Rodriguez pewnie na pełnym dystansie pokonała Michelle Waterson, będąc skuteczniejszą, agresywniejszą i precyzyjniejszą w szermierce na pięści i kopnięcia – bo aż cztery z pięciu rund toczyły się w stójce.
Ciekawiej było w co-main evencie, gdzie zaprawionemu w bojach Donaldowi Cerrone w zastępstwie za Diego Sancheza wyszykowano Alexa Morono.
Kowboj był co prawda faworytem pojedynku, ale oktagonowa rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Świetnie dysponowany – pomimo wzięcia walki na ledwie tydzień przed galą – Morono wybronił się przed wszystkimi zapaśniczymi próbami weterana, już w pierwszej rundzie zawodów potężnym kontrującym prawym sierpowym okrutnie go naru
szając. Czując krew, rzucił się na rywala z morderczymi intencjami i dopiął swego, zmuszając sędziego do przerwania walki.
Pomimo iż 38-letni już Kowboj nie wygrał od sześciu pojedynków – pięć przegrał, jeden zremisował – o emeryturze póki co nie myśli.
– Nie ma takiej opcji – powiedział w rozmowie z ESPN.com po gali. – Nigdy nie skończę w taki sposób. Przed ostatnią walką będę na 100% wiedział, że to ta. I miejmy nadzieję, że wyjdę tam, skopię komuś dupę i odejdę. Nie ma opcji, abym skończył w ten sposób. Nie dopuszczę, aby tak zakończyło się moje dziedzictwo.
– Zadzwonię do szefa i powiem, że, stary, wiem, że kilka ostatnich lat było ciężkich, ale gdy będzie pora, pozwól mi się pożegnać, jak należy.
Zdecydowanie największym wygranym sobotniej gali okazał się natomiast powracający do akcji po półtorarocznej przerwie i ciężkim nokaucie Gregor Gillespie, dając nieprawdopodobny pojedynek z Diego Ferreirą.
Pierwsza runda należała jednak do brazylijskiego asa BJJ. Ferreira grzmotnął Amerykanina kilkoma dobrymi uderzeniami w stójce, świetnie bronił się przed jego zapaśniczymi zapędami, a w końcówce rundy miał nawet szansę, aby skończyć zawody, zachodząc Gillespiemu za plecy i rozbijając go z góry. Do narożnika Amerykanin schodził na miękkich nogach, nieomal się zataczając.
Jednak w drugiej odsłonie Gillespie złapał drugi oddech, ponownie wdając się w fantastyczne kotły zapaśnicze i kulanki parterowe z Ferreirą. Brazylijczyk robił, co mógł, ale szala zwycięstwa wyraźnie zaczynała przechylać się w stronę Amerykanina, który zachował więcej sił. W końcówce drugiej rundy Gillespie unieruchomił Ferreirę w fatalnej pozycji, rozbijając go z góry. Sędzia nie miał wyboru, przerywając zawody.
– Byłem wyczerpany – przyznał Gillespie podczas konferencji prasowej po gali. – Ludzie będą to oglądać i będą mówić, że „Gillespie nie miał formy”. Jest jednak wielka różnica między byciem zmęczonym i byciem bez formy. Byłem zmęczony, ale formy mi nie brakowało.
– Gość w pierwszej rundzie nie tylko wytrzymał moje tempo
, ale też dołożył swoje. Nie wiem, jak to określić – czy po prostu wciągnąłem go w tę grę, czy wymusiłem tempem, jakie narzuciłem, ale tak właśnie walczę. Takie tempo narzucam. Na ogół nie muszę tego kontynuować tak długo, bo goście nie są tak dobrzy z pleców. Goście nie potrafią uciekać, nie potrafią mnie zrzucić czy przetoczyć, więc nie jest to dla mnie tak męczące.
– Natomiast Diego był w stanie kilka razy to zrobić, a w końcówce pierwszej rundy mocno mi zagroził. To było wyczerpujące, więc byłem zmęczony. Różnica polega jednak na tym, że nawet na zmęczeniu potrafię dalej działać. Zmęczenie jest dla mnie OK.
Amerykanin zyskał nie tylko sportowo i medialnie, ale także finansowo. Wzbogacił się bowiem nie tylko o gaże za występ i zwycięstwo, ale także o 30% wynagrodzenia Brazylijczyka, który przestrzelił wagę, a także aż $100 tys. bonusu za Walkę Wieczoru – a to dlatego, że z powodu wspomnianego niezrobienia wagi do bonusu uprawniony nie był Ferreira.
Sobotnią wiktorią nieukrywający mistrzowskich aspiracji w wadze lekkiej Gregor Gillespie wyśrubował swój bilans w UFC do 7-1. Teraz może liczyć na starcie z rywalem ze ścisłej czołówki.