Skip to main content

Ciryl Gane powrócił do gry o najwyższe laury w kategorii ciężkiej, deklasując Seregeya Spivaka podczas paryskiej gali UFC Fight Night.

W sobotę Dana White i spółka zorganizowali drugą w historii galę UFC we Francji. Podobnie jak pierwsza – zeszłoroczna – okazała się ona bardzo udanym przedsięwzięciem. Fani znad Sekwany ponownie zachwycili cały świat MMA, tworząc fantastyczną atmosferę na trybunach paryskiej Accor Areny. Żywiołowemu dopingowi i rozmaitym przyśpiewkom nie było końca.

W walce wieczoru wydarzenia kapitalnie zaprezentował się Ciryl Gane, wokół którego zbudowano promocję gali. Świetnie dysponowany Francuz od początku pojedynku z Sergeyem Spivakiem zdecydowanie rozdawał w oktagonie karty – rewelacyjnie kontrolował dystans, rozbijając bezradnego Mołdawianina i powstrzymując jego zapaśnicze próby. W końcówce drugiej odsłony skończył Spivaka kanonadą uderzeń na korpus i głowę.

Ciryl Gane udowodnił tym samym, że broni nie składa w rajdzie po tron kategorii półciężkiej. Dwukrotnie w przeszłości stawał prze szansą sięgnięcia po złoto, ale najpierw powstrzymał go Francis Ngannou, a w marcu tego roku – aktualny mistrz Jon Jones.

Nie sposób natomiast wykluczyć, że 11 listopada w królewskiej kategorii ponownie zapanuje bezkrólewie. Zarówno bowiem Jon Jones, jak i jego przeciwnik Stipe Miocić, których walka zwieńczy tego dnia nowojorską galę UFC 295, przebąkują o emeryturze. Niewykluczone zatem, że zwycięzca jeszcze tego samego wieczoru pas zwakuje. Najpoważniejszym kandydatem do walki o taki tron jest rozpędzony serią sześciu pierwszorundowych nokautów Sergey Pavlovich. W grze o najwyższe laury liczy się też Tom Aspinall, a także właśnie Ciryl Gane.

Co-main event wydarzenia pomiędzy Manon Fiorot i Rose Namajunas okazał się jedyną walkę w karcie głównej, o wyniku której decydowali sędziowie punktowi. Ich przychylność zyskała Francuzka, który uczyniła tym samym spory krok w kierunku walki o pas mistrzowski kategorii muszej.

Największą furorę zrobił w stolicy Francji Benoit Saint-Denis, który w najważniejszej – i na papierze najtrudniejszej – walce w swojej dotychczasowej karierze skrzyżował rękawice z Thiago Moisesem.

Swoim zwyczajem, od pierwszych sekund zawodów Francuz ruszył do huraganowych ataków. Terroryzując Brazylijczyka ciosami, kopnięciami, obaleniami, stopniowo go przełamywał. W końcówce drugiej rundy porozbijany już okrutnie Moises nie miał sił i ochoty na dalszą walkę – Saint-Denis zatłukł go uderzeniami w parterze.

Dla “Boga Wojny” – bo taki pseudonim nosi francuski rębajło – była to już czwarta wygrana z rzędu przed czasem w oktagonie UFC. Najprawdopodobniej zapewnił sobie w ten sposób przepustkę do czołowej piętnastki kategorii lekkiej. Na oku Benoit Saint-Denis ma już konkretne nazwiska – chce mianowicie stanąć w szranki z przegranym pojedynku Mateusza Gamrota z Rafaelem Fizievem lub też przegranym starcia Beneila Dariusha z Armanem Tsarukyanem.

Related Articles