Skip to main content

Z dużej chmury mały deszcz – tym klasycznym sformułowaniem można określić sobotnie gale KSW 89 i UFC 296.

Oba wydarzenia zapowiadały się monumentalnie. Ich rozpiski nafaszerowane były wielkimi nazwiskami, a ciężar gatunkowy niektórych starć był ogromny. Pasy mistrzowski znalazły się łącznie na szali czterech pojedynków. Tymczasem bitewne realia nie sprostały dużym oczekiwaniom.

W Gliwicach, gdzie odbyła się gala KSW 89, aż osiem z dziesięciu walk zakończyło się decyzjami sędziowskimi. Owszem, kilka emocjonujących momentów się znalazło – nie zawiedli Damian Janikowski i Tomasz Romanowski, którzy dali krwawy bój, Rauli Tutarauli w świetnym stylu rozprawił się z faworyzowanym Marcinem Heldem, a Wilson Varela popisał się ekspresowym nokautem na Sebastianie Rajewskim – ale walka wieczoru okazała się wielkim rozczarowaniem.

Mistrz wagi półśredniej Adrian Bartosiński i walczący o trzeci tytuł mistrz kategorii piórkowej i lekkiej Salahdine Parnasse dali dramatyczne nudne widowisko. Ostre wymiany można było policzyć w tym starciu na palcach jednej ręki – zamiast tego obaj wybrali mozolne przepychanie się w klinczu. Innymi słowy, z klatki wiało nudą, a w pewnym momencie na trybunach rozległy się gwizdy niezadowolenia.

Ostatecznie wiktoria padła łupem silniejszego fizycznie – co miało znaczenie w klinczu – Polaka, ale pod kątem medialnym Bartosiński wyłącznie stracił. Zapowiadał bowiem szybkie i brutalne rozprawienie się z Francuzem, a tymczasem realia okazały się zgoła odmienne.

W co-main evencie wydarzenia pomiędzy mistrzem wagi średniej Pawłem Pawlakiem i zaprawionym w bojach Michałem Materlą działo się nieco więcej, ale i tak nikt o tej walce za tydzień pamiętał nie będzie. Wyraźnie szybszy Pawlak przez 25 minut rozbijał z dystansu Materlę, unikając większości jego cepów. Ostatecznie wygrał jednogłośnie na kartach sędziowskich, po raz pierwszy broniąc pas.

Niewiele lepiej było w Las Vegas, gdzie walczono w ramach gali UFC 296. Owszem, w kartach wstępnych obejrzeliśmy kilka skończeń, a i w tej głównej Josh Emmett brutalnie znokautował faworyzowanego Bryce’a Mitchella, a Shavkat Rakhmonov zafundował pierwszą w karierze porażkę przez poddanie Stephenowi Thompsonowi, ale dwie najważniejsze walki rozczarowały.

O ile w co-main evencie dramatu nie było – ot, mistrz wagi muszej Alexandre Pantoja zdecydował się wykorzystać luki zapaśnicze Brandona Royvala, przez większość pojedynku kontrolując go z góry i w ten sposób zwyciężając jednogłośną decyzją – to ociekające złą krwią danie główne okazało się kompletną klapą.

Mistrz 170 funtów Leon Edwards i pretendent Colby Covington przez 25 minut udawali walkę. Amerykanin był przeraźliwie bierny, podczas gdy Jamajczyk zadowalał się punktowaniem z dystansu, nie narażając się na żadne niebezpieczeństw – jakby jakiekolwiek mu groziło. Ostatecznie sędziowie orzekli jednogłośnie o gładkiej wiktorii Edwardsa w stosunku 3 x 49-46. Obaj zawodnicy zostali wygwizdani.

Related Articles