Kto wie, czy to nie najważniejszy moment igrzysk w Paryżu i nie największy ich bohater – Novak Djoković chyba ostatecznie zakończył dyskusję na temat tego, czy jest tenisowym GOAT-em. Jak mówią niektórzy – przeszedł tę grę. Do 24 tytułów wielkoszlemowych dołożył złoto olimpijskie, czyli coś, czego do tej pory w kolekcji nie miał. W niedzielnym finale Nole pokonał Carlosa Alcaraza 7:6; 7:6.
Djoković i igrzyska to nie była dobrana para. Serb w swoim debiucie w Pekinie sięgnął po brązowy medal, ale potem ani w Londynie, ani w Rio, ani w Tokio nie powiększył swojego medalowego dorobku. Paryż był ostatnią szansą – co do tego nie ma wątpliwości, bo za 4 lata, gdy olimpijski znicz zapłonie w Los Angeles, Serb będzie miał już 41 lat. Złoto w mieście aniołów wydaje się absolutnie nierealne. Choć mówimy o prawdopodobnie najwybitniejszym zawodniku w historii tego sportu.
Prawdopodobnie, choć wszystkie „mierzalne” argumenty wskazują właśnie na niego – swój kościół, pewnie nawet większy, mają Roger Federer i Rafael Nadal, ale zarówno Szwajcar, jak i Hiszpan, nie wytrzymują konkurencji z Djokoviciem pod względem liczb. Jeśli fani tej dwójki mogli wyrzucać Novakowi brak olimpijskiego złota, to od wczoraj już nie mogą. Zresztą, z tej trójki to Federer nie ma singlowego złota, a jedynie deblowy triumf w parze ze Stanem Wawrinką.
Sam niedzielny finał był wspaniałą reklamą tenisa – okrasą na turnieju, w trakcie którego nie milkły dyskusje o roli tenisa na igrzyskach. Przecież gry wycofało się kilka czołowych zawodniczek i zawodników – m.in. lider rankingu ATP, czyli Jannik Sinner. Ale to chyba problem tych, którzy uznali, że bez wielkich gaż od ITF nie ma sensu walczyć na kortach Rolanda Garrosa i znów wracać na ceglastą nawierzchnią w tym sezonie. Wielka, wzruszająca radość Djokovicia po meczu pokazała, że złoto olimpijskie waży naprawdę dużo, a gdy walczy się o swoje miejsce w historii, waży więcej niż kolejne miliony na koncie.
No dobra, ale jak to się stało, że 37-latek ograł niewiarygodnie zwinnego 21-latka? Jak to możliwe, że zrobił to niecały miesiąc po przegranym gładko finale Wimbledonu, w którym dwa pokolenia młodszy rywal robił na korcie co chciał? Djoković wytrzymał ten mecz na każdym poziomie – uniósł go fizycznie, mentalnie i stricte tenisowo. Na pewno nie bez znaczenia był fakt, że mecze na igrzyskach toczą się w systemie do dwóch wygranych setów. Nie było więc perspektywy pięciosetówki, co dla nawet najbardziej zdrowo prowadzącego się 37-latka musi być trudniejsze niż dla młokosa, wchodzącego dopiero na najwyższe obroty.
Co do samej gry, Djoković nie dał się przełamać rywalowi ani razu. I vice versa. Choć były break pointy, to ani jeden nie zakończył się powodzeniem returnującego. Bez wątpienia kluczowy był 9. gem pierwszego seta. Alcaraz miał pięć szans na przełamanie i nie wykorzystał żadnej. Potem sam musiał bronić setbola przy stanie 6:5 dla rywala. Wybronił i panowie zakończyli sprawę w tie-breaku. 24-krotny zwycięzca turniejów wielkoszlemowych zachował więcej zimnej krwi. W końcu grał już w swoim życiu kilkadziesiąt arcyważnych tie-breaków. Alcaraz tak bogatego doświadczenia siłą rzeczy nie ma. Zresztą, nie jest żadną tajemnicą, że Nole najlepiej gra w trudnych momentach. W ćwierćfinałe z Tsitsipasem przegrywał w drugim secie 2:5. Tsitsipas serował, by wygrać seta i prowadził 40:0. Djoković odrobił stratę i wygrał tego gema, a potem seta i cały mecz. Taki to jest właśnie gość.
Drugi set to znów walka o utrzymanie swojego serwisu – tym razem doczekaliśmy się raptem jednego break pointa. Serb nie wykorzystał swojej szansy, ale też nie pozwolił się zbliżyć Alcarazowi na odległość jednego punktu od przełamania. No to kolejny tie-break – i znów dużo pewniejsza, spokojna gra Djokovicia oraz błędy Alcaraza. Pierwszy tie-break wygrany do trzech, drugi do dwóch. To nie były wyrównane rozgrywki, tylko dominacja tego, który potrafi utrzymać nerwy na wodzy i z regularnością maszyny przebijać trudne piłki na drugą stronę i wyczekiwać na błąd rywala. Jednak wbrew temu, mecz zakończył jednak winnerem i to naprawdę znakomitym. Zaatakował po linii, a Alcaraz był bezradny. Na swoich piątych igrzyskach dopełnił karierowego układanki – ma wymarzonego Złotego Szlema, jak określa się wygranie czterech najważniejszych turniejów, okraszone olimpijskim złotem. Alcaraz pewnie też kiedyś tego dokona – jest młodziutki, a wygrał już trzy z czterech wielkoszlemowych turniejów, a na igrzyskach był o mały kroczek od triumfu. Serb jednak nie wypuścił swojej życiowej szansy z rąk. Jego kariera jest już spełniona.