Dzień dobry! Zapraszam na trzecią część śliwek i robaczywek z paryskiego turnieju olimpijskiego. W tej części na warsztat biorę jedynie Stany Zjednoczone. Zatem do przeanalizowania został mi już tylko Sudan Południowy. O tej reprezentacji oraz paru innych tematach w części czwartej.
Przypomnę, że w pierwszej części TUTAJ na czynniki pierwsze starałem się rozłożyć drużyny Australii, Brazylii, Francji, Grecji, Hiszpanii oraz Japonii. Z kolei w drugiej TUTAJ Kanadę, Niemcy, Portoryko oraz Serbię.
Śliwki:
– LeBron James. Świetnie się oglądało go znów w kadrze, w koszykówce FIBA, w strojach barw USA. Po raz pierwszy od 12 lat (Londyn 2012) i najprawdopodobniej ostatni. Bardzo wątpię, żeby chciało mu się jechać za trzy lata do Kataru na mistrzostwa świata, albo rok później do Los Angeles bronić olimpijskiego złota. Wprawdzie na tę drugą imprezę będzie miał blisko logistycznie, ale to jest jednocześnie tak daleko czasowo, że nie widzę tego. Chyba, bo przecież hej, mówimy o gościu, który za cztery miesiące będzie miał 40 (!) lat, a był jedną z czołowych postaci tej kadry. 14,2 punktu na mecz (drugi w drużynie), 6,8 zbiórki, 8,5 asysty (w obu najlepszy), 1,3 przechwytu (drugi). Miał triple-double w półfinałowym meczu z Serbią. W drugiej połowie bardzo dobrze krył Jokica. W finale z Francją miał całą masę genialnych wręcz decyzji. Ta jego decyzyjność, to jego boiskowe IQ, ten jego przegląd boiska, ta jego gra jako rozgrywający. Nie wiem czy to wszystko nie jest równie imponujące jak jego długowieczność i atletyzm. Ta kompletna świadomość samego siebie, swojej roli na boisku, gospodarowanie własnym ciałem, to jest poziom jaki po powrocie z pierwszej emerytury osiągnął Michael Jordan. To było tak imponujące oglądać w latach 1996-98 jak M.J. robi tylko rzeczy, które w danym momencie meczu musi zrobić, żeby wygrać. We wcześniejszych latach był jak młody kociak, który musi sobie poskakać, poturlać się, pokazać pazurki. W drugim 3-peat Jordan stał się czarną panterą, która stała się maszynką do zabijania, czyli wygrywania, czyli zdobywania tytułów. Ta wersja LeBrona taka właśnie jest. Trochę tego nie doceniamy, bo brakuje nam elementu tęsknoty za tym. W różnych wersjach, z różną intensywnością, mamy to wszak od dwóch dekad i nigdy tego nie straciliśmy, bo LeBron ani nie kończył kariery, ani nie odnosił większych kontuzji. Radzę oglądać to w najbliższym czasie z większym szacunkiem, z większą skrupulatnością, bo jak tego zabraknie, to za tym zatęsknicie.
– Kevin Durant. Po igrzyskach w Rio napisałem „kobieta w tańcu, koń w galopie, Kevin Durant z piłką”. Nadal te słowa podtrzymuję. Wiele mówimy na temat „kosmicznej” fizycznej wyjątkowości Victora Wembanyamy, który przy ogromnie wysokim ciele (224 cm) potrafi robi rzeczy, których wysocy zwykle nie robią. Cóż, K.D. robi to wszystko od niemal dwóch dekad. Nie zapominajmy, że Durant, przy wzroście 211 cm, rusza się jak obrońca. W jego przypadku możemy bez żadnego nadużycia powiedzieć, że rusza się jak obwodowy, nie „jak na wysokiego”, tylko tak po prostu – Kevin Durant, biega, kozłuje, zmienia kierunek ruchu, wykonuje zwody, skacze do rzuty jak dużo niżsi obrońcy. Robi to równie, płynnie i dynamicznie jak oni. Jeśli mieliście okazję stać obok K.D., ja miałem, to wiecie, że jest po prostu gigantyczny, a to że jest chudy, ma długie ręce i wielkie dłonie (i stopy) tylko potęguje to odczucie. Niektórzy zawodnicy oszukują na swoim wzroście dodając sobie cal tu, cal tam. U K.D. jest dokładnie odwrotnie. On przez lata zaniżał swój prawdziwy wzrost. Przypomnę tylko, że w debiutanckim sezonie w Sonics, zaczynał mecze jako nominalny rzucający obrońca, co z perspektywy czasu wydaje się szalone. Blisko 36-letni już Durant przez cały okres przygotowawczy z kadrą leczył łydkę i nie było pewne w jakim zakresie zobaczymy go podczas paryskiego turnieju. Zagrał już w pierwszym meczu… i to jak! 23 punkty w 17 minut gry! Trafił 8 z 9 rzutów w tym 5/5 za trzy. Stary dobry K.D. z podkreśleniem dobry, nie stary. I tak po ludzku, świetnie oglądało się to, ile radości czerpie z faktu, że może sobie popykać z kolegami w koszykówkę.
Za cały turniej notował po 13,8 punktu (trzeci w drużynie), 3,2 zbiórki, 2,3 asysty, 1 przechwycie. Trafiał po 2,3 trójki na mecz, co było drugim wynikiem w ekipie z USA. Wiadomo za kim. Durant ma teraz cztery złote medale z czterech kolejnych igrzysk olimpijskich (Londyn 2012, Rio 2016, Tokio 2021, Paryż 2024). Nikt w USA w ich historii koszykarskich występów w imprezach tej rangi nie ma więcej. K.D. jest też liderem w punktach i zbiórkach.
– Steph Curry. Może Cię zaskoczę, ale przy jego postaci mam dwa wyróżnienia, które moim zdaniem są tak ważne, że należy je rozdzielić i z osobna pochwalić. A zatem…
Po fazie grupowej oraz po ćwierćfinale z Brazylią, w liczbach paryskiego turnieju olimpijskiego Steph prezentował się tak – 7,3 punktu (35,7% z gry, 25% za trzy punkty, 4/4 z linii). – 2,5 zbiórki. – 2 asysty. – 19,2 minuty gry. Za co tutaj wyróżnienie? Nie pierwszy raz w jego karierze nie słyszeliśmy ani pół słówka z obozu USA, że Steph może być niezadowolony ze swojej roli, z tego jak jest wykorzystywany. Grał i nic nie mówił. A miał pełne prawo być niezadowolony. Poza tym, nawet w tak ograniczonej roli, sama jego obecność na parkiecie, to była kolosalna rzecz dla gry USA. Steph to chodzący spacing. Nie musi robić w zasadzie nic, a i tak skupia na sobie obronę rywali. Sama jego obecność daje pozostałym czterem jego kolegom na boisku miejsce do operowania. I to jest niesamowite. W historii NBA, w historii koszykówki ogółem, była dosłownie garstka graczy, którzy bez konieczności zdobywania punktów, potrafili zmieniać losy meczów, wymuszać, to jak gra przeciwnik. Steph idzie tutaj o krok dalej i chyba tworzy, póki co, jednoosobową grupę, w której wymusza na rywalu określone granie bez konieczności nawet dotykania piłki.
Drugie, osobne wyróżnienie, to jego dwa występy w półfinale i finale turnieju. 36 punktów przeciwko Serbii oraz 24 w finale z Francją. Łącznie 17 trójek na 26 prób, 20 celnych rzutów z gry na 32 próby. Obłęd! Tych 36 punktów, to było o punkt mniej od rekordu USA, który w 2012 roku ustanowił Carmelo Anthony. Amerykanie potrzebowali wszystkich tych punktów, wszystkich tych trójek, bo przecież z Serbią wygrali tylko czterema punktami, a z Francją jedenastoma. Aż cztery z jego ośmiu trójek (na 12 prób) padły w ostatnich trzech minutach finałowego meczu! Tych jedenaście punktów wydawać się może dość bezpieczną zaliczką, ale wcale tak nie było. Francuzi byli w grze niemal do samego końca i gdyby nie natchniona gra Curry’ego, mogło być różnie w tym starciu. Na 40 sekund przed końcem spotkania wynik brzmiał 93:87 dla USA. Po serii charakterystycznych zwodów i tańcu z piłką, Steph, przez ręce Evana Fourniera i Nicolasa Batuma, trafił trójkę, która była sztyletem prosto we francuskie serca. Był to jednocześnie rzut, który bez żadnych wątpliwości zapisze się jako jeden z najefektowniejszych, najtrudniejszych i najważniejszych w jego karierze. Po tego typu zagraniach można jedynie wycedzić – on nie jest nie z tego świata!
Steph jest teraz jednym z zaledwie dziewięciu graczy, którzy mają na swoim koncie mistrzostwo NBA, MVP sezonu, MVP finałów NBA oraz złoty medal igrzysk olimpijskich. Pozostała ósemka to Michael Jordan, Larry Bird, Magic Johnson, Hakeem Olajuwon, Kobe Bryant, Shaquille O’Neal, LeBron James oraz Kevin Durant. A jakby dodać do tego jeszcze złoty medal mistrzostw świata, to obok Stepha zostają tylko Shaq i K.D.
Oglądając Stepha w tych dwóch meczach miałem wrażenie, że to była odpowiedź, to był wręcz swego rodzaju manifest, jego krzyk do coacha Kerra, do kolegów, do rywali, do koszykarskiego świata, „hej, ja też tu ku…a jestem! Nie zapominajcie o tym! Moje średnie mecze wcześniej, to bardziej moja dobra wola, moja dobra dusza, niż cokolwiek innego, co ma coś wspólnego ze sportem. Kończę się? Taa, to patrz na to!”
Jakież to było piękne! Steph nie ma nic nikomu do udowodnienia w tym sporcie. Jest najlepszym strzelcem w historii koszykówki. Ale takie występy tylko dodają do jego i tak już przebogatego „legacy”.
– Na koniec cała wyżej wymieniona trójka razem. Zapytałem na swoich platformach społecznościowych czy ten skład kadry USA, to był Dream Team. To znaczy, nie zapytałem, tylko oznajmiłem, bo za bardzo nie ma o czym dyskutować w tej materii. Oczywiście, że był. Każda drużyna, w której składzie znalazłaby się ta trójka, to jest dream team, czyli drużyna marzeń. Nie tylko można, ale nawet trzeba tak ich nazywać. Jak inaczej nazwać drużynę, w której było trzech z 12-13 najlepszych zawodników w historii NBA? Oryginalny Dream Team z 1992 roku był zjawiskiem wykraczającym poza sport. Ale niczym złym nie jest nazywać kolejne składy “drużynami marzeń” skoro w jednej szatni gromadzi się talent, który ludzie marzą zobaczyć. Widzisz w tym jakieś świętokradztwo, jakieś przekłamanie? Ja nie. LeBron, Steph i K.D. w jednej drużynie? Jeśli to nie jest dla Ciebie dream teamem, to albo jesteś zamknięty w sentymentalnej bańce lat 90′, albo któregoś z nich mocno hejtujesz, albo, bądźmy szczerzy, nie znasz się na koszykówce. Wybierz swojego wojownika. Wyżej wymieniona trójka zdobyła ostatnich 13 punktów w półfinałowym starciu z Serbią. Amerykanie wygrali tylko 95:91, więc śmiało można powiedzieć, że każdy z tych punktów był, nomen omen, w rezultacie na wagę złota. Była to pierwsza i niestety najprawdopodobniej ostatnia drużna, w której te trzy żywe legendy koszykówki zagrały razem. Ja dziękuję za to i kłaniam się nisko. 39-letni LeBron, 36-letni Steph i 35-letni Durant.
– Devin Booker. Podobała mi się jego solidność, jego idealne wejście w rolę za LeBronem, Durantem oraz Stephem w ostatnich dwóch meczach, a przed nim w pierwszych czterech starciach. Średnie na poziomie 11,7 punktu (56,8% z gry, 55,6% zza łuku), 3,3 zbiórki, 2 asysty. Dużo dobrej, mądrej koszykówki, niezła obrona.
– Jrue Holiday. Za obronę i siłę. Jego, to powinni wystawiać w cyrku, albo w jakimś gabinecie osobliwości. Jrue wprawdzie ułomkiem nie jest, ale wiesz, o co mi chodzi. Jeździsz z nim po świecie, po miastach, po wioskach i wystawiasz go przeciwko najsilniejszym kawalerom, którzy chcą sprawdzić, udowodnić swoją tężyznę fizyczną. Jakie byłoby ich zdziwienie, gdyby się okazało, że nie są w stanie go przestawić. Takie miałem skojarzenia, ilekroć podkoszowi rywali próbowali grać z nim tyłem do kosza. Chłop nie do ruszenia. I nie mam tu na myśli politycznych pleców.
– Bam Adebayo. Z jego kombinacją atletycznych warunków i inteligencji w grze, jest wręcz stworzony do koszykówki FIBA. Statystyki nie oddają tego, jak ważny był dla tej drużyny. W starciu z Sudanem Południowym był liderem punktowym USA (18). Ciekawą i śmieszną historią tego występu jest to, że Brian Windhorst z ESPN powiedział przed tym spotkaniem, że być może Bam będzie miał mocno ograniczoną rolę w tym starciu. Po meczu Bam udostępnił na Twitterze wideo z tą opinią dziennikarza.
– Antony Davis. Małe wyróżnienie za „cichy”, ale dobry występ w finale z Francją. 8 punktów (4/5 z gry), 9 zbiórek (sześć w ataku), 4 bloki, 2 przechwyty, 1 asysta w 20 minut gry.
– Po latach problemów w tym aspekcie, Amerykanie zaczęli grać „po europejsku”, czyli zaczęli dużo rzucać zza łuku i trafiać. Trafiali po 14,8 trójki na mecz, nikt nie trafiał więcej. Mieli też aż 46% skuteczności, do której nie zbliżył się nikt (druga Brazylia miała 41% skuteczności w rzutach za trzy).
– Joel Embiid w meczu z Serbią. To półfinałowe starcie mogło być, i pewnie było, jednym z najlepszych występów w karierze Kameruńczyka. Na pewno był to mecz o największym ciężarze gatunkowym w jego karierze, bo druga runda play-offów w NBA z pewnością nie odpowiada potyczce, której stawką był finał olimpijski. Embiid zaliczył w nim 19 punktów (8/11 z gry, 2/3 za trzy), 4 zbiórki, 2 asysty i 1 blok. Drużyna z nim na parkiecie była +15, a Amerykanie wygrali to starcie czterema punkami.
Robaczywki:
– Joel Embiid. Gruby, powolny, bez formy. W kontekście paryskiego turnieju było to bez większego znaczenia dla wyników kadry USA. Prawdopodobnie i tak by to wszystko wygrali. Ma to jednak kolosalne znaczenie w kontekście samej jego postaci. Gdybym był fanem 76ers, to bałbym się tego obrazka. Nie jest to w sumie jakoś super szokujące, bo znaliśmy doniesienia o tym, ze JoJo lubi w wakacje się mocno zdekompresować. Ale ten obrazek, to był żywy dowód na to, że tak faktycznie jest. I to jest czerwona flaga. Embiid ma lat 30, za sobą całą listę kontuzji i operacji. Ma ogromne ciało, które jak 20-letni Passat potrzebuje odpowiedniej, metodycznej wręcz amortyzacji, żeby mu służyło. Dla mnie to jest dziwne, trochę nawet odrzucające, jak zawodowy sportowiec tak bardzo może odejść od sportowego trybu prowadzenia się na tak długo, żeby doprowadzić się do takiego stanu.
– Jayson Tatum. W dużej części obwiniam tu coacha Kerra, ale o nim poniżej. Sam Tatum nie pomagał swojej własnej sprawie. Tylko dwóch zawodników USA zdobywało mnie punktów niż Tatum. Byli to Tyrese Haliburton (2,7) i Derrick White (3,8). Lider Celtics zdobywał po 5,3 punktu. Trafiał po 38% z gry oraz, uwaga, 0% zza łuku! Tak, to nie błąd. Tatum oddał cztery rzuty zza łuku, z których żaden nie znalazł drogi do kosza. 26-latek spudłował 13 z 21 rzutów z gry, w tym, uwaga, był 0/16 w rzutach z wyskoku. Oj, już nie mogę się doczekać nadchodzącego sezonu w jego wykonaniu! Jestem pewien, że to upokorzenie, nazywajmy rzeczy po imieniu, wpłynie na niego motywacyjnie.
– Steve Kerr. Tak, w koszykówce FIBA mecze trwają po 40 minut, a nie 48 jak w NBA. To rozumiem. Ale marne to jest tłumaczenie i usprawiedliwienie szkoleniowca, który uczył się fachu u m.in. Phila Jacksona i Gregga Popovicha. Szkoleniowca, który ma już cztery mistrzowskie tytuły z Warriors i pięć dodatkowych jako zawodnik. Nic i nikt mnie nie przekona, że nie granie kilkoma zawodnikami w każdym meczu FIBA z racji czasu trwania tychże meczów, to dobre rozwiązanie. Nikt. Przychodzisz na mecz, bierzesz udział w rozgrzewce, a potem wiesz, że nie zagrasz. Gdybym był takim graczem, to nie wiedziałbym czy kąpać się po meczu, przebierać w ogóle, czy iść prosto do autobusu i jechać do hotelu. Jayson Tatum nie zaliczył udanego turnieju, ale Kerr nie zrobił nic, żeby pomóc mu wyjść z tego dołka. Gracz Celtics nawet nie powąchał parkietu w obu meczach z Serbią (mecz otwarcia i półfinał), w finale z Francją zagrał tylko 11 minut. Pół biedy z Tatumem. Ostatecznie Kerrowi nie musiało zależeć na jego formie, wszak na jego pozycji miał K.D. a sam Tatum nie pomagał swojej sprawie. Ale przecież Kerr nie miał też pomysłu na swojego własnego Stepha Curry’ego w tej kadrze! Jestem więcej niż pewny, że gdyby Steph był mniej kulturalny, miał w sobie trochę więcej skur…syństwa, to widzielibyśmy i słyszelibyśmy o jego niezadowoleniu po pierwszych czterech meczach turnieju. Na szczęście dla nas, Steph przelał swoją ludzką złość na sportową złość i eksplodował talentem w dwóch ostatnich, najważniejszych meczach. Kolejny turniej FIBA, a w ataku USA jak się nic nie działo, tak nadal nic się nie dzieje. Izolacje, minięcia, gra 1×1 i rzuty. Ratuje ich głębia talentu, atletyzm oraz fakt, że trafiali swoje rzuty za trzy. No i mieli Stepha.
– Grant Hill i sprawa z Jaylenem Brownem. Po pierwsze i najważniejsze za brak powołania do kadry dla MVP (!) ostatnich finałów. Nie kupuję argumentu o dopasowaniu, o konieczności budowaniu prawdziwej drużyny. Nie mam cienia wątpliwości, że Brown byłby w stanie robić wszystkie rzeczy, które dla drużyny USA robił Derrick White, a robiłby to wszystko jeszcze lepiej, bo nie jest gorszy w obronie, a w ataku jest dużo lepszy. Brown nie jest typem gracza, który musi mieć rolę i rzuty, żeby być produktywnym, więc nie było zagrożenia o dobrą chemię w grupie.
Po drugie Hill zarzucił Brownowi, że ten głosi teorie spiskowe. Nie podobała mi się tego typu krytyka.
A chodziło o to, że Browna zdaniem, to sponsor, marka Nike, miał sporo do powiedzenia w kwestii braku powołania. I ja uważam, że te podejrzenia nie są bezpodstawne. Ludzie muszą zdać sobie sprawę z tego, jak potężnym graczem jest Nike. Pamiętają państwo kadrę USA przed igrzyskami w Pekinie (2008) i zagadkowe zdjęcie grupowe? Jeśli nie, to przypomnę. Zawodnicy stali według wzrostu, ale nie do końca. Pierwszy był bowiem Dwight Howard, który jest niższy od Chrisa Bosha, dalej wszystko się zgadzało. Howard, jako jedyny w kadrze, nosił buty od Adidasa. Na zdjęciu stał w taki sposób, że „przypadkowo” Mike Krzyżewski, ówczesny trener kadry, swoim butem zasłaniał jego but z trzema paskami. Dalej byli gracze w butach Nike, dwóch (Melo) i Chris Paul w Jordanach spod parasola Nike, a także Wade w butach Converse, również spod parasola Nike. Więc proszę mi nie mówić, że to teorie spiskowe.
Brown przecież wsparł oficjalnie Kyrie Irvinga, gdy ten poszedł na wojnę z Nike. Sam Brown, butowy wolny agent, grał w ostatnim sezonie głównie w butach Nike Kobe, ale za każdym razem zakrywał charakterystyczne logo, a dodatkowo bardzo często miał wypisany jakiś manifest, oczywiście niepochlebny dla Nike. Szkoda, że mimo wszystko, tutaj nie wygrał sport.