Skip to main content

Iga Świątek nie zdobędzie złotego ani srebrnego medalu, ponieważ przegrała z Qinwen Zheng i zalała się łzami. Zagra o brąz z Anną Karoliną Schmiedlovą, czyli dużą niespodzianką turnieju. Trzeba uczciwie przyznać, że to Chinka była w tym półfinale pewniejsza, lepsza i przede wszystkim uważała na popełniane błędy.

Ten turniej nie należał do Igi Świątek. Polska tenisistka jest królową mączki w Paryżu, gdzie przegrała dopiero po raz trzeci. Z tym, że jest to porażka najboleśniejsza, bo szansa rewanżu nie za rok w Wielkim Szlemie, a dopiero za cztery lata. Iga bardzo tę porażkę przeżywała. Stanęła przy ściance wywiadowej z logiem sponsorów, zakryła twarz w dłoniach i trudno jej było opanować emocje. W Paryżu nie była w formie, nie da się ukryć. Zbyt dużo fragmentów jej gry było rwanych niemal wszystkich meczach. Wyszedł jej tylko jeden – w drugiej rundzie z Diane Parry. W pozostałych, często trochę chaotycznych momentach popełniała mnóstwo niewymuszonych błędów, bijąc gdzieś w siatkę proste piłki. Trudno powiedzieć, czy aż tak paraliżował ją stres bycia faworytką, czy może zwyczajnie nie trafiła z formą.

Qinwen Zheng wyglądała na korcie dużo lepiej. A wydawało się, że po dwóch trzysetówkach z rzędu będzie ona bardziej zmęczona. Nic z tych rzeczy. Wcale tu nie musiała dużo biegać. Świątek beznadziejnie i przewidywalnie serwowała przy drugim podaniu. Zrobiła dwa podwójne błędy, a jeśli nie trafiała pierwszym serwisem, to zwiastowało kłopoty. Już w pierwszym gemie musiała bronić break pointa. Najbardziej mogło martwić, że nawet gdy miała dominację nad akcją, to zdarzyło jej się strzelić prostym bekhendem wyraźnie w aut. Tak się stało przy pierwszej piłce w trzecim gemie. Pierwszy serwis ją ratował, ale nieproporcjonalnie do prostych zagrań w siatkę bądź w aut. Chinka poczuła, że to jest ten dzień. Przy stanie 15:30 odważnie walnęła z forhendu. Siadło, dwa break pointy. Nie musiała już nic zdobywać. Świątek oddała gema podwójnym błędem serwisowym.

Polska liderka rankingu prezentowała się niepokojąco. Chinka dużo pewniej trafiała, a Iga jakby bała się podejmować ryzyka, trafiając po liniach. To obawa, bo psuła naprawdę proste akcje. Kiedy jednak wygrała gema rywalki i to na sucho, dominując w każdej z czterech akcji, to mogło się wydawać, że wszystko wraca na właściwe tory. Niestety tak się nie stało… od tej chwili Chinka wygrała cztery partie z rzędu i przyklepała zwycięstwo w pierwszym secie. Świątek była jakby nieobecna. Dwukrotnie doprowadziła do stanu 0:40 przy własnym podaniu i w obu przypadkach już się tego nie dało odratować. Najgorsze były jednak te błędy – bekhend w aut, bekhend w siatkę, bekhend w siatkę – i to wcale nie przy jakichś trudnych piłkach. Taka sekwencja dała 0:40. Chinka pozwalała Polce się mylić. Nie musiała jej po korcie ganiać. Gema oddała błędem z forhendu. Ani tak, ani tak.

Iga Świątek w drugim secie kontynuowała taki sposób gry, co miało przełożenie w statystykach – zaledwie cztery winnery przy aż 16 niewymuszonych błędach to bardziej liczby kogoś poza TOP 200 światowego rankingu, a nie liderki. W oczy rzucało się to, że Zheng wcale winnerów nie posyłała, ale po prostu… przebijała. Przebijała i dawała się mylić. Specjalnie podwyższała piłki, zachęcała Polkę do ataków i to z pełną premedytacją, jak choćby przy stanie 15:30. Idealna piłka, żeby po prostu przylutować. Co robi Świątek? Wali w siatkę. Nie była sobą i przegrała 2:6. Co ją ratowało w drugim secie? Zdecydowanie lepszy pierwszy serwis. 59% w pierwszym secie, a 79% w drugim to kolosalna różnica. Z tym, że wygrała zaledwie połowę tych piłek. Przynajmniej jednak nie doprowadzała często do drugiego podania, przy którym masowo traciła punkty.

Set ten był bardzo podobny. Chinka cały czas używała tej samej taktyki – czasem zaskocz, ale generalnie nie ryzykuj i przebijaj. Świątek tym razem popełniła 20 niewymuszonych błędów, a w całym spotkaniu 36. Oddała w ten sposób przeciwniczce aż dziewięć gemów (!). Sama dostała tak zaledwie trzy. Najgorsze jest jednak to, że ten statystyczny dramat zadział się dopiero od piątego gema. Świątek prowadziła aż 4:0 i to zaprzepaściła. Chinka zaczęła masowo nie trafiać – siatka, aut, podwójny błąd – miała kłopoty. Mimo że Świątek nie grała świetnie, to przeciwniczka się dopasowała i pudłowała jeszcze częściej. Polka poczuła krew i przyklepując 4:0 było widać już tę jej zadziorność i pewność, że wszystko idzie po jej myśli. Nagle wydarzyło się coś absurdalnego. Świątek przestawiła wajchę i to ona zaczęła pudłować na potęgę.

Dwa z rzędu błędy bekhendem, podwójny błąd serwisowy… no nie da się w ten sposób rywalizować. Chinka włączyła serwis w trudnych momentach i dzięki temu wyszarpała gema na 4:4. Prowokacyjne wysokie piłki z dużą rotacją trafione gdzieś pod linię sprawiały Idze gigantyczny kłopot. Przez kilka takich zagrań przegrała kluczowego gema przy swoim podaniu i mieliśmy 5:6. Nie wykorzystała w kolejnym gemie break pointa, który mógł doprowadzić do tie-breaka. Chinka w tym momencie pokazała wielki kunszt. W tak trudnej sytuacji zagrała precyzyjny skrót. Świątek dobiegła, odbiła, ale już nie przebiła… No i ten nieszczęsny bekhend, który cały czas zawodził liderkę. Kiedy potrzeba było trafić z wysokiej piłki, by znów mieć break point, to Iga źle podeszła pod piłkę i wyrzuciła ją w aut. Zheng otrzymała meczbola i strzeliła mocno serwisem. Return Polce nie wyszedł… Tak jak i cały mecz, bo statystyka winnerów do błędów wyniosła aż -23. Przerażająca i porażająca dysproporcja, która doprowadziła do zasłużonej porażki.

Related Articles