Dzień dobry! Zapraszam na porcję śliwek i robaczywek prosto z paryskiego turnieju olimpijskiego. W tej części na warsztat biorę pierwszych sześć kadr narodowych podzielonych alfabetycznie. Będą to zatem Australia, Brazylia, Francja, Grecja, Hiszpania oraz Japonia. Pozostała szóstka w części drugiej.
1. Australia.
Śliwki:
– Patty Mills. Dziwnie będzie oglądać Australię bez niego w składzie. Niespełna 36-letni gracz ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery. Ten ostatni występ, w ćwierćfinale przeciwko Serbii, był kapitalny. Jak się żegnać z kadrą, to właśnie tak! W pierwszej połowie był taki moment, kiedy Patty miał 18 punktów, a cała Serbia 17. No i ten jego rzut nad broniącym Jokicem, który doprowadził do remisu, a w rezultacie do dogrywki. Coś pięknego! 26 punków z Serbami, a za cały turniej po 16,5 punktu, 2,3 zbiórki, 1 asysta, 1,5 przechwytu. Godne pożegnanie z kadrą, z którą podczas ostatnich igrzysk zdobył brąz. Awans do (przynajmniej) półfinału byłby scenariuszem marzeń, ale w życiu nie można mieć wszystkiego.
– Josh Giddey. Średnie za cały turniej na poziomie 17,5 punktu (50% z gry, 47,4% za trzy), 7,8 zbiórki, 6 asyst. Dobrze było oglądać go odrodzonego z piłką w dłoniach, po tym jak w serii z Mavs stracił miejsce w rotacji. Przy okazji jego transferu do Chicago Bulls pisałem, że nie tylko nie sprzedawałbym jeszcze jego akcji, ale nawet bym ich dokupił. Giddey nie skończył jeszcze 22 lat. Mam wrażenie, że trochę się o tym zapomina oceniając jego grę i wartość. Jesteśmy więc być może jeszcze dobre pół dekady od jego prime’u. Może nawet dalej. W Chicago dostanie piłkę, minuty i rolę, jakiej nie mógł mieć w Oklahomie. Średnie z Paryża mogę spokojnie być jego średnimi w nadchodzącym sezonie NBA. Może za wyjątkiem skuteczności zza łuku. Ale ta będzie kluczowa dla jego kariery. Im będzie wyższa, tym bliżej będzie mu do poziomu All-Star. Myślę, że nie przesadzam. Jeśli pozostanie na przeciętnym pułapie (póki co 31% za całą karierę), będzie tylko ligowym średniakiem z przebłyskami dużego talentu.
– Jack McVeigh. 10 celnych trójek na 19 prób. 28-latek był najlepszym strzelcem dystansowym Australii. Nie licząc spotkania z Grecją (1/3) w pozostałych trzech starciach trafiał po trzy trójki przy skuteczności nie mniejszej niż 50%.
– Dyson Daniels. Może liczby (8,5 punktu, 5 zbiórek, 3,5 asysty, 1,5 przechwytu) nie do końca to pokazują, choć trochę pokazują. Podobała mi się jego wszechstronność w tym turnieju. Może, póki co, w niczym nie jest wybitny, ale w kilku elementach gry już jest niezły. Plus jego atletyzm, który będzie mu pomagał w karierze. Kluczowym będzie to, czy w najbliższej przyszłości będzie w stanie rozwinąć swój rzut. Jeśli odpowiedź brzmi tak, to może stać się dla Australii oraz swojego klubu w NBA bardziej atletyczną wersją Joe Inglesa. Jeśli odpowiedź brzmi nie, to niebezpiecznie zacznie zbliżać się do Matisse’a Thybulle’a, z którym przecież wygrał rywalizację o miejsce w składzie na ten turniej. Jeśli mówimy o młodości, to Daniels też ma 21 lat.
Robaczywki:
W szerszej skali nie mam żadnych dla Australii. Przykładam jednak lupę do jednego konkretnego meczu, a tam widzę krew na rękach. Chodzi mi o spotkanie z Grecją. Był to mecz, który długimi fragmentami przypominał zarzynanie świni tępym narzędziem, Australia przegrała z 71:77. Obie drużyny zdołały zdobyć w drugiej połowie zaledwie 59 (!) punktów. Australijczycy nie mieli w tym starciu najlepszego strzelca. Mieli najmniej nieudolnego, którym tego dnia był Jock Landale, zdobywca 17 punktów.
2. Brazylia.
Śliwki:
– Bruno Caboclo. Może nie za cały turniej, ale na pewno za dwa ostatnie mecze. 33 punkty i 17 zbiórek z Japonią oraz 30 punktów i 6 zbiórek w ćwierćfinale z USA. Dekadę temu, gdy miał 19 lat, gdy zaczynał karierę w NBA, w barwach Raptors, na jego temat pojawił się żart, że jest dwa lata od tego, żeby być dwa lata od bycia wartościowym koszykarzem. Cóż, minęło dużo więcej czasu, ale wygląda na to, że ten czas w końcu nadszedł. Nie wiem jak skonstruowany jest jego kontrakt z Partizanem, ale przekonany jestem, że byłby w stanie pomóc jakiejś drużynie w NBA i jeśli jego marzeniem jest wrócić do NBA, to to marzenie jest do zrealizowania. Przez lata miałem okazję oglądać go z bliska w Toronto. Ludzie muszą zdać sobie sprawę z tego, jak ogromny jest Bruno. Wcale nie na wyrost, no może trochę, mówiło się o nim, że jest, albo może być brazylijską wersją Kevina Duranta. Wysoki, który potrafi rzucać, kozłować i mijać. Niestety, w mojej ocenie, głowa nie dojechała do talentu. Teraz, w wieku 29 lat chyba już dorósł do pewnych spraw. Nie ma jeszcze trzydziestki, więc jeszcze trochę lat grania przed nim.
– Marcelinho Huertas. 41-latek właśnie zakończył reprezentacyjną karierę. Były to jego trzecie igrzyska olimpijskie (wcześniej Londyn 2012, Rio 2016). W meczu przeciwko Francji miał dokładnie 41 lat i 63 dni, co oznaczało, że został najstarszym w historii olimpijczykiem, jeśli chodzi o mężczyzn. Miał mecz na 11 punktów i 5 asyst z Francją oraz 13 punktów i 8 asyst z Japonią. Z kolei przeciwko USA (9 punktów, 5 asyst) na switchu z Embiidem momentami wyglądało jakby to Embiid miał 41 lat, a nie Huertas. Legenda brazylijskiej koszykówki.
– Trzecia kwarta meczu ćwierćfinałowego z USA. Brazylijczycy wygrali ją 35:31. Poszli na wymianę i dotrzymali tempa wielkim, nieporównywalnie bogatszym w talent i atletyzm Amerykanom. Chwała im za to. W tym składzie, z tym rywalem, z tego spotkania nie dałoby się wyciągnąć niczego więcej. O tej wygranej kwarcie mogę z duma opowiadać w swoich domach.
Robaczywki:
Nie mam żadnej dla Brazylii.
3. Francja.
Śliwki:
– Za ćwierćfinał z Kanadą. To jest wielopoziomowa śliwka.
Po pierwsze dla trenera Vincenta Colleta, który przed tak ważnym meczem nie bał się dokonać dużych zmian w wyjściowym składzie, ale także w całej meczowej rotacji. Rudy Gobert nie tylko nie wyszedł w pierwszej piątce, ale także zagrał w tym spotkaniu ledwie niecałe 4 minuty. Szanse na grę od pierwszego gwizdka dostali Isaia Cordinier i Guerschon Yabusele. I to był strzał w dziesiątkę trenera Francji! Pierwszy zdobył 20 punktów (6/10 z gry, 4/5 za trzy, 4/4 z linii), 3 zbiórki, 3 przechwyty, 1 asystę. Drugi dodał 22 punkty (6/9 z gry, 2/4 za trzy punkty, 8/9 z linii), 5 zbiórek i 1 asystę. Świetny z ławki był też Mathias Lessort, który w 19 minut gry zdobył 13 punktów. Aż 9 z nich padło z linii rzutów wolnych. 29-latek nękał defensywę Kanady, stawał na linii aż 14 razy. Yabusele do meczu z Kanadą miał łącznie 25 punktów w trzech spotkaniach. Cordinier 17, a Lessort 15.Trzeba też podkreślić, że cała trójka fizycznie stawiła czoła w obronie atletycznym Kanadyjczykom, z czym do tej pory inne drużyny miały ogromny problem.
Victor Wembanyama trafił tylko 2 z 10 rzutów z gry (7 punktów w meczu), ale jego obecność w defensywie była kluczowa dla losów tego spotkania. Młody środkowy Spurs zaliczył 12 zbiórek, 5 asyst, 3 przechwyty i 1 blok. Kapitalny w czwartej kwarcie był Evan Fournier, który aż 12 ze swoich 15 punktów zdobył w tej części gry. Reszta jego drużyny dołożyła tylko 9.
– Nicolas Batum. Za nie wychodzenie poza swoją rolę, co nie zawsze jest łatwe i wymaga cholernie dużo poświęcenia dla dobra drużyny. Nie każdy ma tak lekkie ego. 34 minuty z Kanadą, tylko jeden rzut z gry, ale do tego 5 zbiórek, 3 asysty, 1 blok. Francja z nim na parkiecie była +10.
– Matthew Strazel. Za rzut 3+1 w końcówce czwartej kwarty w meczu z Japonią. Te cztery punkty dały Francuzom dogrywkę, a potem pozwoliły wygrać mecz. O samym tym zagraniu będzie później. Zdradzę już teraz, że będą z tego robaczywki.
– Victor Wembanyama. Sama możliwość oglądania go, to już jest coś. Plus jego wpływ na to, jak wygląda obrona Francji. Jego defensywa z Kanadą była ważną składową tego sukcesu.
Robaczywki:
– Tutaj miała być robaczywka dla trenera Colleta za zbyt mocne trzymanie się schematów, ale meczem z Kanadą uciekł spod mojego topora. Jestem ciekaw, co trzyma w rękawie i w notesie na mecz z Niemcami. Częściowo zgadzam się z krytyką Evana Fourniera. Uważam, że ta drużyna, uwolniona trochę z gorsetu systemowej gry Colleta byłaby o wiele trudniejsza, mniej przewidywalna w ataku oraz nadal dobra w obronie. To już ten czas, żeby Collet na stałe grał tak swoją ekipą, jak zrobił to z Kanadą.
4. Grecja.
Śliwki:
– Giannis Antetokounmpo. Był on, potem długo, długo nic, a potem reszta składu Grecji. Średnie na poziomie 25,8 punktu (lider turnieju), 67,8% z gry, 6,3 zbiórki, 3,5 asysty, 1 przechwyt. Wątpię, żeby fizycznie dało się coś zrobić więcej w tym składzie. Świetny występ z Kanadą (34 punkty, 11/17 z gry), równie dobry z Hiszpanią (27 punktów, 12/17 z gry, 11 zbiórek).
Robaczywki:
– To jest zbiorowa robaczywka dla zawodników Grecji, którzy nie nazywają się Antetokounmpo. Giannis Antetokounmpo, żeby była jasność. Tak grająca Grecja, to jest skamielina koszykówki. Nikt tak już nie gra. Calathes klepie piłkę, czeka na… nie wiem co, macha ręką, coś mówi, gdzieś patrzy, czeka na… nie wiem co, kończy się posiadanie. I tak w kółko. Dziś nominalny rozgrywający nie potrzebuje klepać piłki przez większość posiadania. Dziś rozgrywający są przebojowi, podejmują szybkie decyzje, grożą i rzutem i penetracją oraz podaniem. Dla mnie jedną z charakterystyk grania w archaiczny sposób przez Greków jest też to, jak faulami kasują potencjalne kontry, albo jak faulują, gdy w ich odczuciu dany matchup jest groźny. Często odbywa się to w zupełnie nieuzasadnionych, a przez to wręcz komicznych okolicznościach. Tak też już nikt nie gra. Jeśli Giannis ma przyjeżdżać na kadrę, jeśli ma to mieć sens, to musi mieć w tym składzie przynajmniej jednego kompetentnego zawodnika z talentem na poziomie pozwalającym mu wyłamać się ze schematów i wykreować dla siebie pozycję do zdobycia punktów. Giannis jest zaduszony w ofensywie Grecji. Jak najszybciej potrzebuje powiewu świeżego powietrza. Nie wiem skąd ten powiew miałby nadejść, ale na szczęście, to nie ja odpowiadam za losy greckiej koszykówki. Tam w sumie nie potrzeba nawet cudów. Dajcie Giannisowi czterech gości, którzy potrafią rzucać i jako tako bronią.
– Nick Calathes. Poza tym, co powyżej, to jeszcze wspomnieć trzeba jego 28,1% z gry, 26,3% za trzy punkty oraz tylko cztery próby (wszystkie niecelne) z linii rzutów wolnych.
5. Hiszpania.
Śliwki:
– Santi Aldama. 17,7 punktu, 9,3 zbiórki, 2 asysty, 1,7 bloku, 45% za trzy (po trzy celne trójki na mecz), 94% z linii. Grizzlies musieli być zadowoleni widząc tak grającego swojego zawodnika. Przed nim czwarty sezon w NBA. Jeśli wywalczy sobie miejsce w rotacji coacha Taylora Jenkinsa, to będziemy częściej o nim słyszeć, bo ma talent i ciało, żeby być kimś w NBA.
– Rudy Fernandez. Nie za grę, bo grał śladowo, ale chciałem oddać cześć jego karierze i jego postaci. Były to jego szóste (!) igrzyska olimpijskie. Zależało mu tym by się do nich dostać, bo jego marzeniem było wziąć w nich udział i zakończyć piękną karierę. Jeszcze raz – sześć razy na igrzyskach olimpijskich. Sześć! Ateny 2004, Pekin 2008, Londyn 2012, Rio 2016, Tokio 2020 i Paryż! Z tego dwa srebrne medale (Pekin i Londyn) oraz brąz (Rio). Warto przypomnieć i pamiętać, że te dwa srebra, w zasadzie są jak złota. Tamto „złote pokolenie” Hiszpanów, to była wówczas jedyna w świecie ekipa, która realnie mogła zagrozić Amerykanom. Nie tylko przegrać jak najmniejszą liczbą punktów, ale realnie myśleć o ich pokonaniu. To były wielkie pojedynki, wielka drużna, a Fernandez był ogromnie ważnym elementem tamtej rotacji. Tych sześć udziałów w sześciu różnych igrzyskach, to nowy rekord. Po pięć mieli w przeszłości Pau Gasol, Juan Carlos Navarro, Luis Scola, Oscar Schmidt (Brazylia), Teófilo Cruz (Portoryko) oraz Andrew Gaze (Australia).
– Sergio Llull. W październiku zdmuchnie 37 świeczek z urodzinowego tortu. Na paryskim turnieju dał radę! 17 punktów z Australią, po 13 z Grecją i Kanadą. Po prawie 25 minut w każdym meczu! Do tego po 4,3 asysty i 2 zbiórki oraz 3,7 celnej trójki na mecz. Podejrzewałem, że jego występ w tym turnieju będzie raczej symboliczny, jak Fernandeza, a okazało się, że był potrzeby tej rotacji i jeszcze dawał radę. Wielkie brawa!
Robaczywki:
– To nie jest krytyka skierowana w kogoś konkretnego. To jest jedynie temat pod dyskusję. Zwróciłem na to uwagę już długi czas temu, odświeżyłem sobie ten temat, gdy oglądałem Hiszpanię na żywo w Walencji. Wiele mówi się o wręcz wzorcowym systemie szkolenia w Hiszpanii. Uczyć się, poznawać to „know-how” jeżdżą tam trenerzy i zawodnicy. I ja tego nie kwestionuję w żaden sposób. Jak mógłbym? Ale patrzę na tę obecną Hiszpanię i widzę dwie rzeczy. Po pierwsze, z Fernandezem i Llullem w składzie, to są już sportowe zgliszcza tamtej wielkiej, „złotej kadry”, która przez ładnych parę lat talentem ustępowała tylko Amerykanom. Gdzie jest pokoleniowa ciągłość, która przecież jest jednym z atrybutów systemów, w których wszystko działa, w których nie ma przypadkowości w działaniu, w których jest na szeroką skalę zakrojony plan rozwoju? Jest Aldama, który jest graczem NBA, ale póki co, jest ligowym średniakiem. W koszykówce FIBA wyróżnia się, ale nie jest jedną z czołowych postaci. Bracia Hernangomez są dobrzy, ale nie bardzo dobrzy. To był najmniej utalentowany skład Hiszpanii od być może dwóch dekad. Więc delikatnie pytam, głośno zastanawiam się, co się stało, co się tam dzieje? To po pierwsze. Po drugie Lorenzo Brown. Hiszpanie zrobili coś, czego Serbia chyba nigdy nie zrobi. Naturalizowali amerykańskiego rozgrywającego do swojej kadry. Chcesz mi powiedzieć, że ta koszykarska kuźnia koszykarskiego talentu nie potrafiła „wyprodukować” rozgrywającego na poziom rozgrywek FIBA? Powiadam raz jeszcze, ja nikogo nie krytykuję, w nikogo nie uderzam, nie tworzę żadnych tez. Jedynie analizuję to, co widzę. A widzę brak pokoleniowej ciągłości, jeśli chodzi o talent oraz fakt, że wielka i dumna Hiszpania potrzebowała średniej klasy Amerykanina na pozycję rozgrywającego do swojej kadry. Sergio Llull, blisko 37-latek bez kolan grał po prawie 25 minut w każdym meczu. To wiele mówi o głębi, a raczej jej braku, na obwodzie.
6. Japonia.
Śliwki:
– Ogólne wyróżnienie dla całej drużyny Japonii. Podopieczni trenera Toma Hovasse’a pokazali basket nowoczesny, atrakcyjny do oglądania. Dobrze zorganizowana, zdyscyplinowana defensywa. Szybki, inteligentny, dobrze reagujący atak z wolną ręką dla graczy na rzuty i podejmowanie decyzji. Świetni się ich obserwowało.
– Yuki Kawamura. 20,3 punktu na mecz, co jest piątą średnią tego turnieju. Do tego 3,3 zbiorki, 7,7 asysty i 1 przechwyt. 4,3 celnej trójki w każdym spotkaniu przy bardzo dobrej skuteczności na poziomie 40,6%. 23-latek jest aktualnym MVP ligi japońskiej i ma tylko 172 centymetry wzrostu! To mogliśmy być my tam w Paryżu… gdybyśmy byli lepsi w kosza.
– Josh Hawkinson. Po 18,3 punktu, 9,7 zbiórki, 1,7 asysty oraz 1,3 bloku w każdym starciu. Szalone 75% (!) zza łuku. 29-latek był 5/6 zza łuku z Brazylią oraz 4/6 z Francją.
– Yuta Watanabe. Za jego uniwersalność, drużynowe granie, ofiarność w obronie i mądre decyzje w ataku. 11,7 punktu, 6,3 zbiórki oraz 1,7 bloku (czwarty średnia turnieju) na mecz.
Robaczywki:
– 16 sekund do końca meczu Japonii z Francją. Japonia prowadzi 84:80. Francja po przerwie na żądanie wprowadza piłkę do gry. Co robisz będąc defensywą Japonii? Zgadza się, nie faulujesz. Tylko ręka w górę. To są dwa posiadania. Yuki Kawamura chciał dobrze, wyszło źle. Matthew Strazel rzuca, trafia i jeszcze jest faulowany. No właśnie, czy aby na pewno? I tu zaczynają się robaczywki. Nie chcę tutaj uprawiać prywatnej wendetty przeciwko pani sędzi, która podjęła tę decyzję, bo nie mam w tym żadnego interesu, ale obserwuję ją już kolejny turniej (sędziowała też w Walencji, wcześniej m.in. w Manili podczas Mistrzostw Świata) i niestety nie mam zbyt dobrego zdania o jej linii sędziowania, konsekwencji, decyzyjności oraz ogólnym czuciu gry. Tam nie było faulu. Waga tego gwizdka była zbyt duża, żeby go używać w tamtym momencie. Podejrzewam, że była przekonana, iż piłka nie wpadnie i te wówczas trzy rzuty nadal niewiele zmienią. Albo inaczej, myślę, że gdyby była pewna, że ta trójka wpadnie, to by nie zagwizdała faulu. Ale to jest drugorzędne rozważanie.
Druga robaczywka wędruje do Kawamury, który był o tę jedną decyzję od bycia wielkim bohaterem tego meczu, najprawdopodobniej ojcem sukcesu. Bez względu na to, czy ten gwizdek był prawidłowy czy nie, to jako zawodnik, na takim etapie meczu, nie dajesz sędziemu powodów do użycia gwizdka. To jest takie proste. Sędzia też jest człowiekiem, który popełnia błędy. Nie daj mu powodów, żeby się pomylił. Nie stawiaj się w sytuacji znalezienia się po złej stronie decyzji 50 na 50. Kawamura powinien był w tej sytuacji zrobić tylko tzw. „closeout”, czyli podbiec do Strazela, co zrobił, i na tym poprzestać, czego nie zrobił.