Polskie siatkarki zakończyły udział w igrzyskach olimpijskich. W starciu z Amerykankami były bezradne i nie miały żadnych argumentów, żeby im zagrozić. Tylko początek trzeciego seta wyglądał dobrze, a reszta to była różnica klas. Po godzinie i 13 minutach podopieczne Karcha Kiraly’ego cieszyły się z awansu do półfinału.
Do tej pory Polki na igrzyskach olimpijskich wystąpiły trzykrotnie. Ostatni raz miało to miejsce w Pekinie (2008 r.). Niestety wygrały tam zaledwie jeden mecz (Wenezuela 3:0) i udział zakończyły na miejscach 9-10. Ten ostatni występ był bardzo nieudany, ale wcześniej Biało-Czerwone wywalczyły brązowe medale. Tylko to bardzo dawna historia (1964, 1968). Teraz kolejne pokolenie siatkarek chciało napisać nową. Po 16 latach Polki wróciły na najważniejszą imprezę czterolecia.
W fazie grupowej wygrały dwa spotkania (Japonia 3:2, Kenia 3:0) i przegrały 0:3 z Brazylią. Jak zatem zostały wyłonione ćwierćfinałowe pary? Z ośmiu zespołów, które awansowały dalej utworzono łączną tabelę. Pierwsze trzy miejsca zajęły w niej te z pierwszych miejsc w kolejności od najlepszego, 4-6 z miejsc drugich, a 7-8 z miejsc trzecich. Na podstawie tej tabeli utworzono pary ćwierćfinałowe na zasadzie: 1-8, 2-7, 3-6 i 4-5. Podopieczne Stefano Lavariniego w łącznej tabeli uplasowały się na piątej pozycji, więc w walce o półfinał musiały zagrać z czwartymi Amerykankami. Wcześniej obydwie reprezentacje zmierzyły się ze sobą 22 razy, z czego Polska triumfowała tylko siedmiokrotnie, jednak w ciągu ostatnich sześciu starć, to Polki wygrywały czterokrotnie. Ta statystyka wyglądała dla nas obiecująco i dawała nadzieję na awans.
USA – Polska 3:0 (25:22, 25:14, 25:20)
Stefano Lavarini postawił na sprawdzony wyjściowy skład: Joanna Wołosz, Magdalena Stysiak, Natalia Mędrzyk, Martyna Łukasik, Agnieszka Korneluk, Magdalena Jurczyk oraz Aleksandra Szczygłowska. Niestety… Od początku było widać, że Polki będą miały ciężary w tym spotkaniu. Atak niemal nie istniał. Zarówno Martyna Łukasik jak i Magdalena Stysiak nie mogły przebić się przez blok i popełniały niewymuszone błędy (5:1). Co jakiś czas Joanna Wołosz uruchamiała środek siatki, ale Agnieszka Korneluk sama meczu nie wygra (12:7). Amerykanki tylko powiększały przewagę (15:8). Trochę wiary w kadrze przyniosła zagrywka Agnieszki Korneluk. Środkowa popisała się dwoma asami i przy jej serwie przewaga zmalała do trzech “oczek” (15:12). Lavarini dokonał podwójnej zmiany (weszły Smarzek i Wenerska), co pomogło zbliżyć się Polkom na dwa punkty (22:20). Niestety przestój Amerykanek nie trwał wiecznie. Dobre ataki Kathryn Plummer (24:21) i Avery Skinner zakończyły premierową partię (25:22).
Druga wyglądała o wiele gorzej niż pierwsza. Amerykanki od początku “wsiadły” na nasze reprezentantki (4:0). Nie dość, że Polki miały słabą skuteczność w ataku, to jeszcze myliła się obrona (9:4). Drużyna Stanów Zjednoczonych grała o wiele lepszą siatkówkę, ale i nasze zawodniczki pomagały im w zdobywaniu punktów. Po zepsutej zagrywce Magdaleny Jurczyk przewaga rywalek wzrosła do siedmiu punktów (16:9). Amerykanki tego seta już nie mogły przegrać. Spokojnie kontrolowały jego przebieg i sukcesywnie powiększały przewagę. W rezultacie Biało-Czerwone urwały zaledwie 14 “oczek”.
Po znacząco przegranej partii Polki zmotywowane weszły w trzecią. A może po prostu to Amerykanki za bardzo się rozluźniły (0:4)? Fatalną passę rywalek przerwała zepsuta zagrywka Agnieszki Korneluk (1:5). Ponownie bardzo dobrą zmianę dała Malwina Smarzek. Zatrzymała dotychczas skuteczną Kathryn Plummer (4:9). Trener Karch Kiraly także dokonał zmiany i sięgnął po bardzo doświadczoną Jordan Larson. Z nią na zagrywce Amerykanki dogoniły Polki (13:13). Gra toczyła się punkt za punkt (15:15). Niestety to nie było dobre dla Biało-Czerwonych. Amerykanki poczuły, że to ich moment i wyszły na trzypunktowe prowadzenie (18:15). Polki ostatkiem sił jeszcze wyrównały (18:18). Niestety na więcej nie było ich stać. Gdy na zagrywkę weszła Plummer, to rozbiła polskie przyjęcie, posyłając dwa asy serwisowe (21:18). Na boisko wróciła Stysiak, ale niestety nadal utrzymywała słabą (23%) skuteczność (22:18). Walkę o półfinał Amerykanki zakończyły kiwką (25:20).
Jeśli spojrzymy na pomeczowe statystyki, to przede wszystkim w oczy razi skuteczność Polek w ataku. Skończyły zaledwie 28% piłek. Z takim wynikiem nie można rywalizować z obrończyniami tytułu, których skuteczność była na poziomie 41%. Przede wszystkim tam grały regularnie trzy-cztery zawodniczki w ataku, a u nas nie było żadnego “pewniaka”. Biało-Czerwone nieco lepiej zagrały blokiem (P: 12, A: 10), ale nie była to duża różnica. Samym blokiem meczu się nie wygra. Podopieczne Stefano Lavariniego bardzo dobrze zagrały w przyjęciu (45%), niestety nie potrafiły przełożyć tego na skuteczność w ataku. Słabo spisały się w polu zagrywki. Przy trzech asach serwisowych popełniły osiem błędów (bilans -5). Dla porównania Amerykanki zapunktowały zagrywką sześciokrotnie, a zepsuły cztery (bilans +2).
Po tym meczu pozostał niedosyt. Jako kibice mieliśmy nadzieję, że Polki powalczą o medale albo że przynajmniej przegrają po godnej walce. W ćwierćfinałowym starciu jednak nie miały kompletnie nic do powiedzenia. Szkoda, bo dobre występy w dwóch ostatnich edycjach Ligi Narodów rozbudziły nasze apetyty. Przed Stefano Lavarinim i ekipą jeszcze dużo pracy, ale widać efekty poprawy jakości w ostatnich dwóch latach. Szkoda jednak, że akurat nie było ich widać w ćwierćfinale igrzysk. To nie był dzień Polek.