Igrzyska olimpijskie to niezwykle prestiżowa impreza w światowym sporcie. Występ na olimpiadzie zawsze jest ogromną nobilitacją, ale tylko trzech zawodników w każdej konkurencji okrywa się dozgonną sławą. Dziś opowiemy Wam dwie historie olimpijskie zawodników, którzy zostali zapamiętani, choć zajęli ostatnie miejsce.
Baron Pierre de Coubertin, ojciec nowożytnego olimpizmu, twierdził, że w igrzyskach nie liczy się wynik, a sam udział. Nasi dzisiejsi bohaterowie wpisują się w tę dewizę jak nikt inny. Obaj pochodzą z egzotycznych, dla przeciętnego kibica sportu, krajów świata, leżących w środkowej Afryce oraz południowej Azji nad Oceanem Indyjskim. Ich losy potyczyły się jednak zupełnie odmiennie. Dla jednego olimpijski występ był bodźcem do dalszego rozwoju, dla drugiego momentem chwilowej sławy, przed smutnym końcem. Poznajcie ich historie.
Gwinea Równikowa to niewielkie, afrykańskie państwo leżące nad Zatoką Gwinejską, graniczące od północy z Kamerunem, zaś od południa z Gabonem. Powierzchnia kraju jest zbliżona do rozmiaru województwa wielkopolskiego, natomiast liczba mieszkańców – nieco ponad 1,5 miliona – jest porównywalna z populacją województwa zachodniopomorskiego. Na Igrzyska Olimpijskie w 2000 rozgrywane w australijskim Sydney Gwinea Równikowa wysłała zaledwie czworo zawodników. Afrykański kraj reprezentowali: sprinterka na 100 m Mari Paz Mosanga Motanga, biegacz na 1500 Jose Luis Ebatela Nvo oraz dwójka pływaków: Paula Barilla Bolopa i jeden z naszych bohaterów.
Eric Moussambani Malonga miał 22 lata, kiedy leciał na olimpiadę do Sydney. Nie uzyskał kwalifikacji olimpijskiej. Na igrzyska poleciał jako beneficjent dzikiej karty przyznanej przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski w ramach wyrównywania szans. W zawodach miał wystartować w konkurencji pływania na dystansie 100 metrów stylem dowolnym, czyli popularnym kraulem. Najbardziej szokującym był fakt, iż Eric do przybycia na australijską ziemię nie widział na własne oczy 50-metrowego basenu olimpijskiego! Przez całą swoją dotychczasową przygodę z pływaniem korzystał z przyhotelowego, 20-metrowego basenu w stolicy Gwinei Równikowej, Malabo, do którego miał dostęp jedynie między 5 i 6 rano. Do startu w igrzyskach nie miał również trenera, a pływania uczył się sam.
We wtorek, 19 września 2000 roku przeszedł do historii światowego pływania i olimpizmu. Na starcie pierwszego z 10 biegów eliminacyjnych stanęło zaledwie trzech zawodników – nasz bohater Eric Moussambani, a także Karim Bare z Nigru oraz Farkhod Oripov z Tadżykistanu. Rywale Erica po komendzie „On your marks” (ang. na miejsca) niemal jednomyślnie wskoczyli do wody. Efekt? Dyskwalifikacja za falstart. Na platformie startowej pozostał samotny Moussambani. Wszystkie oczy licznie zgromadzonej publiczności na olimpijskim basenie były zwrócone już tylko na pływaka z Gwinei Równikowej.
W drugiej próbie startu biegu nr 1 reakcja startowa Erica była daleka od oczekiwanej, skok do wody i wynurzenie również, nie wspominając o technice. Na 50 metrze, czyli półmetku walki z wodą i samym sobą, nasz bohater legitymował się czasem 40,97 s., będącym o niecałe 8 sekund lepszym od aktualnego rekordu olimpijskiego. Ale na dystansie 100 metrów! Kolejna „pięćdziesiątka” była istną katorgą. Eric wykazał się charakterem, determinacją i wolą walki, wiedziony gromkim dopingiem publiczności. Finiszował przy owacji na stojąco z czasem 1:52,72, ustanawiając tym samym nowy rekord kraju. Jego wynik był o 50 sekund gorszy od kolejnego na liście Dawooda Youssefa Mohameda Jassima z Bahrainu. Dla porównania Holender Pieter van den Hoogenband otarł się o rekord olimpijski, zabrakło mu 0,01 sekundy.
Eric Moussambani momentalnie stał się gwiazdą światowych mediów. Dziennikarze błyskawicznie ochrzcili go pseudonimem „Eric The Eel” (ang. Eryk Węgorz). Mimo osiągnięcia najgorszego rezultatu w całej stawce zawodników i zajęcia ostatniego, 71. miejsca, reprezentant Gwinei Równikowej wygrał swój bieg. Mimo, że cztery lata później wyśrubował swój rekord życiowy do wyniku poniżej 57 sekund, na igrzyska do Aten nie pojechał z powodu błędu wizowego. Życie nie zniosło jednak tej próżni. W 2012 roku Eric został trenerem kadry narodowej swojego kraju w pływaniu. Jego występ z Sydney już na zawsze pozostanie symbolem wypełnienia olimpijskiej idei.
W naszej historii przenosimy się do południowej Azji. Cejlon to niewielka wyspa, leżąca na Oceanie Indyjskim u wybrzeży Indii. Do 1972 roku pod tą nazwą funkcjonowało również państwo zwane dzisiaj Sri Lanką. To właśnie tam, w wiosce Ampitiya na przedmieściach miasta Kandy, urodził się drugi z naszych bohaterów, o dosyć trudnym do wymówienia imieniu i nazwisku – Ranatunge Koralage Jayasekara Karunananda. Służba wojskowa w Pierwszym Pułku Inżynierów w cejlońskiej armii z pewnością dobrze wpłynęła na Ranatunge, który na przełomie lat 60. i 70. reprezentował kraj w biegach długodystansowych na 5000 i 1000 metrów.
Karunananda reprezentował Cejlon podczas Igrzysk Olimpijskich rozgrywanych w 1964 roku w stolicy Japonii, Tokio. Zawodnik przystąpił do rywalizacji na obu swoich koronnych dystansach. Na pierwszy ogień poszły zmagania na dystansie 10 kilometrów. Ranatunge szybko został wyprzedzony przez czołowych lekkoatletów, a następnie zdublowany. Gdy Amerykanin Billy Mills, zwycięzca biegu, wpadł na metę ciesząc się ze złota, widzowie z coraz większą uwagą spoglądali na biegacza, który biegł dalej. Jedno okrążenie. Potem drugie. I kolejne. I jeszcze jedno. Podczas pierwszego „kółka” widownia zaczęła z niego drwić i buczeć. W trakcie ostatniego okrążenia był już dopingowany owacją na stojąco.
Ranatunge wpadł na metę prawie 4 minuty po finiszu Millsa, przy wrzawie tłumu podobnej do walki o złoto. Amerykanin miał rzekomo powiedzieć, że to Cejlończykowi należy się jego medal. Po biegu Karunananda udzielił wielu wywiadów, w których za baronem de Coubertainem powtarzał, że dla niego liczył się udział i właśnie dlatego tak mocno walczył o dobiegnięcie do mety. Japończykom niezwykle się to spodobało, do tego stopnia, że do końca pobytu w Tokio wysyłali mu prezenty. Sam zawodnik stał się symbolem ducha walki i determinacji, a jego historia została wpisana do japońskich podręczników szkolnych jako „bohater z dołu stawki” lub „strój numer 67” (z takim numerem startowym wystąpił podczas igrzysk).
Dwa dni później Karunananda wystartował w trzecim biegu eliminacyjnym na 5000 metrów. Tym razem był przedostatni. Do zwycięzcy stracił ponad 2 minuty, ale o ponad minutę wyprzedził Nguyena Van Ly z Wietnamu. Japończycy nigdy nie zapomnieli o zawodniku z Cejlonu. Ranatunge po ponad 10 latach został zaproszony do Japonii, aby w styczniu 1975 odebrać nagrodę. Niestety dwa tygodnie przed wylotem w tajemniczych i do dziś niewyjaśnionych okolicznościach utonął w jeziorze Namal Oya, choć wielu twierdzi, że nie było to przypadkowe utonięcie. Cejlon już wtedy funkcjonował jako Sri Lanka, będąc miejscem dość niespokojnym i negatywnie nastawionym do cejlońskiej historii.
Karunananda został zapomniany przez władze kraju, które nie uznały jego dziedzictwa. Żona zawodnika doznała załamania psychicznego po śmierci męża. Jego rodzinie nikt nie pomógł, przez co wylądowała na ulicy. Pamiętają o nim głównie Japończycy, którzy jeździli na Sri Lankę kręcić o nim filmy dokumentalne. Tam dowiadywali się, że nikt w kraju nie wie, kim jest ten słynny biegacz, obdarzony olimpijskim hartem ducha. W Japonii już na zawsze pozostanie słynnym „numerem 67”.