Pięć porażek w ćwierćfinałach i… koniec! Mamy upragniony półfinał igrzysk olimpijskich. Podopieczni Nikoli Grbicia znacznie poprawili grę i w czterech setach pokonali reprezentację Słowenii. O finał powalczą z bardzo mocnymi na tym turnieju Amerykanami.
Słowo “klątwa” w ostatnim czasie w kontekście polskich siatkarzy było odmieniane przez wszystkie przypadki. Polacy na igrzyskach olimpijskich zagrali 10 razy. Do dziś wspomina się z nostalgią ekipę Huberta Wagnera, która jako jedyna zdobyła złoto. W 1976 r. to ten legendarny trener jako jedyny doprowadził polską reprezentację do triumfu na igrzyskach olimpijskich. Medali nie zdobyli: Raul Lozano, Andrea Anastasi, Stephane Antiga oraz Vital Heynen. Każdego z nich dopadła „klątwa ćwierćfinału”. Nawet mistrzowie świata nie zbliżyli się do tamtego wyniku. Od 2004 r. ten etap był dla Biało-Czerwonych nie do przejścia. To najgorszy mecz, bo nie daje potem nawet walki o brązowy medal pocieszenia.
Tym razem w ćwierćfinale igrzysk Biało-Czerwoni trafili na turniejowych debiutantów – Słoweńców. Bałkańska drużyna to bardzo niewygodny rywal, szczególnie dla nas. Do tej pory obydwie reprezentacje mierzyły się ze sobą 19-krotnie, z czego Polska wygrywała 11 razy. Słoweńcy triumfowali jednak w decydujących starciach, szczególnie na ME. 2015 r. – 2:3 w ćwierćfinale, 2017 r. – 0:3 w 1/8, 2019 r. i 2021 r. – 1:3 w półfinałach. Słowenia to jeden z trzech niepokonanych zespołów fazy grupowej. Pokonała 3:1 Kanadę, 3:0 Serbię oraz 3:2 gospodarzy. Polacy za wszelką cenę chcieli udowodnić, że nie ma żadnej klątwy. W końcu się to udało!
Polska – Słowenia 3:1 (25:20, 24:26, 25:19, 25:20)
Do podstawowego składu wrócił po drobnej kontuzji Tomasz Fornal. I to on popisał się akcją meczu, kiedy to dwa razy z rzędu fenomenalnie bronił w jednej akcji, raz nawet zza siatki. Oprócz niego skład nie uległ zmianie. Nikola Grbić postawił na: Bartosza Kurka, Marcina Janusza, Wilfredo Leona, Mateusza Bieńka, Jakuba Kochanowskiego oraz Pawła Zatorskiego. Biało-Czerwoni bardzo dobrze rozpoczęli. Przy serii mocnych zagrywek Mateusza Bieńka objęli trzypunktowe prowadzenie (4:1). Słoweńcy popełniali błędy w ataku, co skutecznie wykorzystywali nasi. Po ataku ze środka Jakuba Kochanowskiego przewaga wzrosła do czterech “oczek” (7:3). Gra praktycznie toczyła się punkt za punkt. To nie przeszkadzało podopiecznym Nikoli Grbicia. Po aucie Tine Urnauta na tablicy pojawił się wynik 17:12. Po asie serwisowym Marcina Janusza było już 19:13. Niewiele później asa ustrzelił Marcin Janusz, wówczas wynik się rozjechał. Polacy do końca seta grali swoją siatkówkę i pewnie wygrali do 20.
Druga partia i… znów słoweńskie demony. Rywale po atakach Klemena Cebulja już na starcie wygrywali 3:1. Biało-Czerwoni nie dali im za bardzo odjechać. Po ataku Jakuba Kochanowskiego i asie Wilfredo Leona był remis 5:5. Od tego momentu rozpoczęła się gra punkt za punkt. Żadna z drużyn nie była w stanie wypracować chociażby dwupunktowej przewagi. Dopiero po ataku Leona oraz Mateusza Bieńka z piłki przechodzącej po zagrywce Fornala reprezentacja Polski wygrywała 17:15. Niestety świetna passa Jana Kozamernika w polu zagrywki dała Słoweńcom prowadzenie (17:18). W końcówce to podopieczni Nikoli Grbicia wyszli na dwupunktowe prowadzenie (24:22). Tym razem jednak słoweńscy siatkarze nie odpuścili. W najbardziej odpowiednim momencie asa ustrzelił Urnaut, a z trudniejszej, sytuacyjnej piłki do remisu w całym spotkaniu doprowadził Cebulj (24:26). Cztery punkty przegrane z rzędu…
Podrażnieni Polacy trzecią partię rozpoczęli z wysokiego “c” (4:0). Koncertowo grał Wilfedo Leon. Najpierw skończył atak, a potem posłał trzy asy serwisowe z rzędu (10:3). To ustawiło całego seta. Podopieczni Gheorghe Cretu byli bezradni. Biało-Czerwoni przejęli inicjatywę na dobre i do końca kontrolowali przebieg gry. As serwisowy Marcina Janusza okazał się szóstym polskiego zespołu jedynie w trzeciej partii (21:14). Kropkę nad “i” postawił Jakub Kochanowski (25:19). Już tylko jeden set dzielił nas od upragnionego półfinału.
Z kolei czwarta partia rozpoczęła się od zaciętej bitwy punkt z punkt (7:7). Jako pierwsi na dwupunktowe prowadzenie wyszli nasi reprezentanci (9:7). Nie do zatrzymania był wręcz Leon, który zachowywał skuteczność na skrzydle (15:11). To był tego dnia nasz wyraźny lider. Po ataku Kochanowskiego wydawało się, że Polacy spokojnie kroczą ku półfinałowi (18:14). Na boisko wrócił Stern, dając impuls swojej ekipie. Po chwili na tablicy wynik pojawił się remis 18:18. W niebezpiecznej chwili kluczem okazała się mocna zagrywka Kochanowskiego. Dzięki niej Polacy zdobyli cztery “oczka” z rzędu (22:18). Słoweńcy znowu zaczęli się gubić. W ich drużynie zapanował chaos. Na sam koniec Pajenk posłał zagrywkę w aut, a Stern nie trafił atakiem. W efekcie Polacy triumfowali do 20. Niestety podczas akcji przy stanie 23:19 ból poczuł Mateusz Bieniek. Siatkarz w czasie wymiany kilkukrotnie skakał do bloku, a pod koniec wymiany zaczął utykać. Od razu po tej akcji zmienił go Norbert Huber.
Taką drużynę chce się oglądać! W niecałe 48 godzin gra polskich siatkarzy zmieniła się o 180 stopni. Przede wszystkim zmiażdżyli rywali zagrywką. Posłali 12 asów serwisowych, z czego aż pięć należało do Wilfredo Leona. Pomyli się natomiast 17 razy (bilans -5). Z kolei rywale zapunktowali zagrywką tylko pięć razy, a zepsuli aż 20 (bilans -15). Jedyne do czego można się przyczepić to przyjęcie, które w polskiej ekipie było na poziomie 32%. Dla porównania, Słoweńcy przyjmowali piłkę ze skutecznością 43%. Na szczęście atak Polaków stał na dużo wyższym poziomie (47%). Przede wszystkim do półfinału poprowadził Biało-Czerwonych duet: Kurek-Leon. To był ich dzień. To był ich mecz. Leon zapunktował 20 razy (41% skuteczności w ataku, 14 ataków, blok, pięć asów). Z kolei kapitan naszej kadry wywalczył 19 “oczek” (47% skuteczności w ataku, 18 ataków, as). Ogólnie cała drużyna zagrała dobry mecz. Marcin Janusz świetnie rozgrywał. Jakub Kochanowski skończył mecz z 80% skutecznością w ataku i utrudniał życie rywalom swoją trudną zagrywką.
Biało-Czerwoni zagrają w półfinale z USA. Mecz został zaplanowany na środę (7 sierpnia) na godzinę 16:00. Jankesi na tym turnieju nie przegrali jeszcze ani jednego meczu. W fazie grupowej pokonali Argentynę (3:0), Niemcy (3:2) oraz Japonię (3:1). W ćwierćfinale wygrali 3:1 z Brazylią. Na 10 ostatnich starć Polski z USA, Biało-Czerwoni wygrali aż siedem. Wiadomo jednak, że igrzyska olimpijskie rządzą się swoimi prawami. Trudno wskazać zdecydowanego faworyta tego spotkania. Mamy nadzieję, że Polacy pójdą za ciosem i zawalczą w wielkim finale. Teraz presja jest już mniejsza, bo pozostaje w razie czego szansa na brąz.