To jubileuszowy medal dla Polski na letnich igrzyskach. Polskie szpadzistki zdobyły krążek numer 300. w historii. Wywalczony został on w dramatycznych okolicznościach – po trzech thrillerach – dwóch wygranych i przegranym półfinale. Szczególnie Aleksandrę Jarecką kosztowało mnóstwo nerwów związanych z tym, czy… w ogóle pojedzie. To ona została bohaterką meczu o brąz i to jej zdjęcia obiegły polskie media.
Najpierw krótko o zasadach. Drużynówka polega na dziewięciu walkach każdy z każdym. Zatem jedna Polka musiała stoczyć trzy rundy. Walkę kończy albo koniec czasu, albo dobrnięcie do 45 punktów. Istotne też, że każda kolejna zawodniczka zmienia się co pięć. To oznacza, że pierwsza może maksymalnie wypracować przewagę 5:0, a druga dołożyć kolejne pięć – na 10:0. Jeśli jednak jest mniej trafień – np. po dwóch rundach 6:6, to wówczas kolejną barierą jest 15 punktów i tak dodawane jest co pięć. Zwykle zatem najistotniejszy jest czas. Dopiero w ostatniej rundzie trwa szaleństwo i pościgi, szybie, chaotyczne akcje przy próbie odrabiania i ratowania wyniku. Osiem rund jest raczej spokojniejszych, taktycznych. Przypomnijmy też, że Polki to aktualne mistrzynie świata z Mediolanu. Z tamtej ekipy w drużynie były Renata Knapik-Miazga oraz Martyna Swatowska-Wenglarczyk.
Polki stoczyły trzy boje i wszystkie z nich były thrillerami. Nie dało się usiedzieć w miejscu. Żaden z pojedynków naszych brązowych medalistek nie był spokojny. Mogło się tak wydawać w meczu o brąz, gdy zmierzyły się z Chinkami. Przynajmniej na początku, bo nareszcie układało się po naszej myśli. To nie nasze szpadzistki goniły. Aleksandra Jarecka zbudowała przewagę już w pierwszej rundzie, której pilnowały w dwóch kolejnych rundach Knapik-Miazga oraz Swatowska-Wenglarczyk. Ta druga jednak po raz kolejny fatalnie zawalczyła i straciła aż cztery punkty przeciwko Sun Yiwen. Chciała za wszelką cenę dać coś od siebie i odrobić, a przegrywała kolejne akcje i to w prosty sposób. Taktyka na rundę numer siedem była dla niej taka, żeby po prostu stała w defensywie i niczego nie kombinowała. Knapik-Miazga w ósmej zremisowała. Zresztą aż sześć pojedynków na dziewięć zremisowała w drodze po ten medal. Nie nadrabiała, ale też nie traciła. Zatem w rundzie numer dziewięć wszystko było w rękach i nogach rezerwowej Jareckiej.
Przystępowała do tego pojedynku przy wyniku 25:25. Bardzo długo było remisowo aż tu w końcówce wydarzył się… niemały skandal. Otóż przy stanie 30:30 na tablicy wyników nagle rezultat zmienił się na 30:29. Można było zatem uznać, że wcześniejsze trafienie obopólne zostało jednak zmienione na naszą korzyść po wideoweryfikacji. Jarecka spojrzała na wynik i chciała go bronić. Aż tu Chinka zaatakowała na cztery sekundy przed końcem i nagle… tablica pokazała 30:31. Tak jakby rywalka zadała cios za dwa, a przecież to niemożliwe. Wściekał się trener, wściekały się polskie zawodniczki, powstało wielkie zamieszanie, przerwa. Do skandalu nie doszło tylko dzięki fantastycznej akcji Jareckiej. Zegar wskazywał czas 4.34 do końca. Nic nie dało się zrobić z błędem, pani arbiter kręciła głową. Polka świetnie się obroniła, sklinczowała szpadę rywalki i zadała proste trafienie z bliska. Istnieją już w Polsce specyficzne jednostki czasu – jedna wenta ma 15 sekund, jeden najman, który ma 44 sekundy i jedna bródka, czyli 0.003 sekundy. Czas dopisać jedną jarecką – 4.34 s.
Skoro remis, no to jednominutowa dogrywka z tymi samymi zawodniczkami, które kończyły, a w niej szczęśliwie wylosowany został priorytet dla naszej szpadzistki. Co oznacza taki prioryter? Ano to, że w ciągu minuty trafić musiała Chinka Yu. Wystarczyło raptem 14 sekund i została skontrowana. To Polka zadała trafienie, choć wcale nie musiała tego robić. Miała za zadanie tylko się obronić. Cios w dogrywce oznacza nagłą śmierć. Później już Jarecka świętowała z takim zapałem i emocjami, że jej zdjęcia obiegły wszystkie polskie portale. Pokonała przeciwności losu, jest przecież po ciąży, nie dostała miejsca w zawodach indywidualnych, a mogło jej na igrzyskach wcale nie być. I to ona została naszą bohaterką. A dlaczego mogło jej nie być? O tym w osobnym tekście, który jest wielkim kamieniem do ogródka Polskiego Związku Szermierki. Gdyby nie bunt i pisma pisane do Polskiego Komiteru Olimpijskiego, to tej zawodniczki mogłoby w ogóle nie być na igrzyskach.
Polskie thrillery rozpoczęły się od ćwierćfinału z jednym z najgorszych zespołów w stawce. Najgorszy jednak nie oznacza takiego, którego można zlać 45:10. To nie ten poziom. Swatowska-Wenglarczyk pokazała tu klasę. Podniosła się po dwóch pojedynkach – pierwszy przegrała 1:3 i nawet nie zadała trafienia, tylko otrzymała punkt za obopólną karę dla obu zawodniczek, którą przyznaje się za bierność w walce. W piątej rundzie przegrała 2:5 z nietypowo walczącą i chowającą rękę z bronią Anną Cebulą, naturalizowaną Polką. Aleksandra Jarecka oraz Renata Knapik-Miazga odrobiły po oczku.
Swatowska-Wenglarczyk wspięła się na wyżyny umiejętności i pokonała 7:4 mistrzynię świata w drużynie z 2018 roku – Katharine Holmes. Ona akurat wskoczyła na tę jedną walkę za Margheritę Guzzi Vincenti. Polem trafienia w szpadzie jest całe ciało. W akcji na 25:25 sprytnie wykorzystała to Polka, atakując na udo, a w akcji przy 27:28, uderzając gdzieś w okolice buta. Na 13 sekund przed końcem i wynikiem remisowym Holmes poszła do przodu, została sklinczowana i skontrowana. Potem nasza zawodniczka odpowiedziała kolejnym trafieniem i awans stał się faktem. Amerykanka jeszcze trafiła, a na koniec rozpaczliwie pobiegła sprintem, ale było to przewidywalne, więc Polka się schyliła i zadała cios w brzuch.
W półfinale Polki zmierzyły się z Francuzkami, a w ich barwach była świeżo upieczona srebrna medalistka z indywidualnych zawodów – Auriane Mallo-Breton. Znów nawaliła Swatowska-Wenglarczyk nieudanymi atakami na stopę i dwiema identycznymi kontrami, gdzie po prostu źle wymierzała odległość. Przegrała 2:5. Dwa oczka straciła też Aleksandra Jarecka i sytuacja zrobiła się bardzo nieprzyjemna – trzeba było gonić od wyniku 16:22 i mając cztery rundy do końca. Swatowska-Wenglarczyk odrobiła to, co straciła. Tym razem jej akcje były efektowne – zwyciężyła 5:2 w siódmej rundzie. Knapik-Miazga zremisowała. Jarecka miała dwa punkty do odrobienia i… zrobiła to. Przegrała pierwszą akcję, ale wygrała trzy kolejne i zrobiło się na tablicy wyników 33:33, a emocje sięgały wręcz zenitu. Niestety przegrała dwa oczka z rzędu, bo poszła zbyt odważnie do przodu i nadziała się między innymi na kontrę w plecy. Gdy została minuta do końca, to musiała gonić, wykonywać chaotyczne i szybkie akcje, stąd końcowy wynik to 39:45. Przez tę porażkę Polki zawalczyły o wyżej opisany już brąz wyszarpany w dramatycznych okolicznościach.