Zacznijmy od pozytywnych wieści. Wiemy już, że Julia Szeremeta zdobędzie co najmniej brązowy medal w boksie, ponieważ gwarantuje jej to półfinał. Ogólnie jednak był to weekend rozczarowań. Rozbite zostały siatkarki, bardzo źle grali koszykarze 3×3, żaden z młociarzy nie rzucił 80 metrów, a Kasia Wasick w finale na 50 metrów kraulem była dopiero piąta.
Boks
Mamy medal, tylko jeszcze nie wiadomo jaki! Julia Szeremeta wygrała już swoją trzecią walkę na igrzyskach i ma zagwarantowany przynajmniej brąz. Rozbiła Ashleyann Lozadę i wygrała jednogłośnie na punkty. Obijała rywalkę i non stop ją punktowała. Nawet ślepy w tym przypadku uznałby zwycięstwo Polki. Znów biła się z opuszczonymi rękami i uśmiechem na ustach i tłumaczyła, że to jest jej styl. Można powiedzieć, że zwyciężyła 14:1. Tylko jeden sędzia w jednej z rund wskazał na Portorykankę, natomiast aż 14 razy jako wygrana rundy została wskazana Szeremeta – wygrała jednogłośnie 5:0 (30:27, 30:27, 30:27, 30:27, 29:28). Jak obiecała, tak zrobiła, bo powiedziała przed igrzyskami, że przyjeżdża tu po medal. Co ciekawe, w ewentualnym finale może się zmierzyć z Lin Yu-ting. To bokserka, która została rok temu zdyskwalifikowana za niezaliczenie testów płci. Jako, że w boksie amatorskim mamy szereg zawirowań i od 2023 jest nowa organizacja, to pozwoliła na występ zawodniczki na igrzyskach. To jedna z tych dwóch słynnych, które zalewają głównie prawicowy Internet.
Elżbieta Wójcik padła ofiarą niekompetencji sędziów. Kto oglądał, ten się zgodzi. Ona również walczyła o występ w półfinale i po dwóch rundach mieliśmy remis. W pierwszej rozbiła przeciwniczkę, dominowała niepodzielnie, zatem zwyciężyła 5:0. Mogła się podobać jej aktywność. Wszyscy sędziowie wskazali na nią, ale w drugiej rozpoczęła się już brzydka walka, dużo klinczu, fauli, uwag pani sędzi i Wójcik dała się w to wrobić. W tej przepychance lepsza była Panamka Atheyna Bylon, która wygrała stosunkiem 4:1. Ten jeden punkcik z drugiej rundy oznaczał już 30:28 od jednego z arbitrów. Trzeba było zatem jeszcze przekonać dwóch. Dał się tylko jeden… trzech pozostałych wskazało na Panamkę i w burzliwych okolicznościach Wójcik odpadła. W ostatnie pół minuty Polka zadała dwa bardzo soczyste ciosy. Wydawało się, że to ona przesądzą o losach awansu. A jednak, sędziowie w boksie bywają nieodgadnieni.
Siatkówka
Brak dobrych informacji. Brutalna prawda jest taka, że w dwóch pierwszych setach Polacy nie istnieli. Włosi zwyciężyli do 15 i do 18 – jakby mierzyli się z jakąś słabą afrykańską drużyną w grupie mistrzostwa świata. Było to bolesne. To, co wydarzyło się w pierwszym secie przy naszym prowadzeniu 9:7 to absurd. Nagle nikt nie potrafił skończyć ataku, wszyscy byli podbijani, blokowani, trafiali w aut… aut Kurka, potem blok na Kurku, aut Fornala, aut Kochanowskiego… Na zagrywkę poszedł Yuri Romano i rozszarpał nią Polaków do końca. W drugim secie Włosi pilnowali skrupulatnie swoich pierwszych akcji i od czasu do czasu dorzucili to blok, to asa i tak powiększali przewagę. W końcówce nasi się zerwali, ale było już za późno. Zdołali wygrać trzeciego seta, ale w czwartym znów zaznaczyła się przewaga rywali, którzy prowadzili od stanu 8:7 i prowadzenia nie oddali. Słabizna… 35% w ataku Kurka to wynik poniżej krytyki. Mecz przypominał trochę finał MŚ 2022, gdzie też nie mieliśmy z Italią szans. Więcej w osobnym TEKŚCIE. Nie ma tragedii, bo w ćwierćfinale Polacy zmierzą się ze Słowenią.
Mimo że kobiety przegrały nie 1:3, a 0:3, to paradoksalnie postawiły się bardziej. Szkoda seta numer dwa, który był bardzo wyczerpujący, grany na długie przewagi. Niesamowity był come back podopiecznych Lavariniego od stanu 19:24. Obroniły aż pięć setboli, w tym dwa po świetnych blokach. Na jeden specjalnie weszła Klaudia Alagierska i od razu zapunktowała. Jakby tego było mało, asa posłała Agnieszka Korneluk i to Polki miały setówkę! Od tego momentu trwała mordercza walka. To był świetny fragment, w którym zarówno Czyrniańska, jak i Stysiak kończyły ataki. Nie wykorzystały jednak aż siedem setboli… skończyło się na 38:36 dla Brazylii. Trzeci set był już formalnością. Polki nie podjęły w nim walki rozpamiętując cały czas partię nr dwa. Zagrają z USA. Rywal, choć bardzo silny, to są z nim miłe wspomnienia z turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk oraz potem z Ligi Narodów (dwa mecze po 3:1).
Michał Bryl i Bartosz Łosiak przegrali z niemieckim duetem Nils Ehlers/Clemens Wickler 0:2 (19:21, 15:21) na koniec fazy grupowej. Polacy nie byli faworytami. Niemcy to duet rozstawiony z trójką i jeden z głównych kandydatów do medali. Mimo to Polacy awansowali do 1/8 finału, ponieważ wcześniej wygrali dwa mecze. Z Niemcami szkoda zwłaszcza tego pierwszego seta, w którym to Bryl i Łosiak prowadzili 14:11 po udanym bloku tego pierwszego. Dali zbyt szybko wyrównać (16:16), popełniając między innymi dwa błędy w przyjęciu. Drugi set to już całkowita dominacja tej wyżej sklasyfikowanej pary. Polacy nie mieli w nim większych szans.
Pływanie
Największe szanse na medal wśród pływaków miała Kasia Wasick. Świadczył o tym drugi wynik półfinałów – 24.27 s. Szwedka Sarah Sjoestrem wydawała się być zupełnie poza zasięgiem, bo jako jedyna zeszła poniżej 24 sekund, natomiast Polka miała aż 0,1 s przewagi nad trzecią Gretchen Walsh. To mogło zwiastować miłe informacje. Tym bardziej, że formę potwierdziła potem w półfinale, gdzie z kolei zajęła 3. pozycję. Walsh ją wyprzedziła, ale Wasick poprawiła się o 0.04 s względem eliminacji. W finale było już niestety dużo gorzej. Czas 24.33 s to najgorszy dla Polki na tych mistrzostwach. Pocieszeniem może być fakt, że nawet ten najlepszy nie dałby medalu, bo sprint był wyjątkowo szybki i nawet druga Meg Harris zeszła poniżej 24 sekund. Szkoda, bo 18 lutego tego roku Wasick była trzecia na świecie i po raz pierwszy w karierze złamała 24 sekundy, finiszując z czasem 23.95 s. Ustanowiła rekord Polski i marzyła o tym, by na igrzyskach nawiązać do tego rezultatu.
Pozostali Polacy bez większych sukcesów. Krzysztof Chmielewski nie awansował do finału na 1500 metrów. Jego czas eliminacyjny (15:04,99) dał mu 16. miejsce. Zaczął bardzo mocno, szedł nawet na rekord życiowy, ale nie utrzymał tempa. Chmielewski to jednak “motylkarz”. Na 1500 metrów to pływał głównie w czasach juniorskich, dlatego to i tak niezły rezultat. Startowało 27 pływaków, a dalej przechodziło tylko ośmiu. Sztafeta mężczyzn na 100 metrów stylem zmiennym (Ksawery Masiuk, Jan Kałusowski, Jakub Majerski i Bartosz Piszczorowicz) uplasowała się na 10. miejscu (3:33,70). Wyprzedziła kilka reprezentacji i zajęła nawet drugie miejsce rezerwowe dzięki DSQ Hiszpanii – na wypadek, gdyby… dwie sztafety z różnych względów nie mogly wystartować. Sztafeta kobiet na tym samym dystansie (Adela Piskorska, Dominika Sztandera, Paulina Peda, Kornelia Fiedkiewicz) uplasowała się z kolei na 12. miejscu w eliminacjach (4:00,94). To oczywiście także nie dało awansu do finału.
Lekkoatletyka – rzut młotem
Wielkie rozczarowanie to występ naszych medalistów z Tokio. Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek nie powalczyli w finale rzutu młotem. Konkurs stał na naprawdę beznadziejnym poziomie. Młot tylko dwa razy poleciał na odległość powyżej 80 metrów. Kanadyjczyk Ethan Katzberg już w pierwszej próbie ustawił sobie innych. 84,12 m to ponad półtora metra więcej od życiówki Nowickiego z Tokio, gdzie znajdował się w formie życia. Obaj Polacy potrafili w tym sezonie rzucać powyżej 80 metrów. Nowicki w Rzymie miał 80,95 metrów. To trzeci wynik w tym roku, a Rosjanin Pronkin nie startuje, zatem ostrzyliśmy sobie zęby na srebro bądź brąz. A tymczasem Nowicki cały czas rzucał w okolice 76-77 metrów. Skończył na 7. miejscu. Przyznał ponad 10 razy, że nie wie co się zadziało i że miał zero czucia w każdym z rzutów.
Fajdek spisał się trochę lepiej, bo zajął 5. pozycję, ale i on potrafił w Bydgoszczy rzucić powyżej 80 metrów, choć skomentował swoją porażkę dość… specyficznie, że był za szybki dla własnego młota: – Byłem dziś zbyt dobrze przygotowany, to było widać. Wiem jak to brzmi, ale po prostu byłem za szybki w kole. Czułem się świetnie, natomiast za bardzo chciałem. Młot wypadał, ale nie był rzucony. To zabrakło 2-3 metry i medal. Fajdek rzucał dalej od Nowickiego – dwukrotnie się poprawiał, trzykrotnie osiągnął ponad 78 metrów. Do podium zabrakło 60 centymetrów. Naprawdę wielka szkoda, bo konkurs stał na bardzo niskim poziomie. Katzberg widział, że nikt mu nie zagraża i palił kolejne próby, a Halasz, Kochan oraz Winkler nie potrafili przekroczyć bariery 80 metrów. Rok temu na MŚ młot poleciał na odległość 80 metrów aż 11 razy. 4x rzucił Katzberg, 4x Nowicki, 2x Halasz i raz Fajdek. Takie to porównanie poziomów.
Malwina Kopron to brązowa medalistka z Tokio, ale w tym sezonie rzucająca beznadziejnie. Jej 69,98 m to… 54. wynik. Przy czym istotne, że w rankingu jedna młociarka = jeden rzut. Zatem aż 53 zawodniczki rzucały dalej. Trzy lata temu brąz dała jej odległość 75,49 m, ale już w mistrzostwach Europy 2023 spaliła wszystkie trzy próby w finale i nie była klasyfikowana. Wtedy z wynikiem 72,35 m przynajmniej weszła do finału, co nie udało się Anicie Włodarczyk. Za to na tegorocznych mistrzostwach Europy rzuciła 69,72 m, a to dało jej 7. pozycję. Za to Anita Włodarczyk zdobyła wicemistrzostwo Starego Kontynentu z wynikiem 72,92 m. To pozostaje jej season best, jednak to zaledwie 18. wynik na świecie. Teraz miała 71,06 m, co dało jej ostatnie 12. miejsce, które gwarantowało finał. Kopron nie rzuciła nawet 68 metrów. Niestety, spodziewane. Nawet brąz dla Anity Włodarczyk byłby gigantyczną wręcz sensacją.
Lekkoatletyka – pozostałe wyniki
Piotr Lisek i Robert Sobera odpadli w eliminacjach skoku o tyczce. Obaj Polacy skończyli na 15. miejscu z wynikiem 5,60. Zwłaszcza dla Liska jest to wielka wtopa, bo wydawało się, że wrócił do formy. Skakał już w tym sezonie 5,82 m. Na mistrzostwach Europy miał 5,75 m. Zresztą, tutaj nawet 5,70 w pierwszej próbie dawało awans do finału. Soberę też było stać na taki wynik. W końcu w 2023 roku pierwszy raz od ponad siedmiu lat uzyskał 5,75 metra i tym samym awansował do finału mistrzostw świata. Wysokość tę powtórzył w tym roku w Toruniu i wydawało się, że jest w dobrej formie. Nic bardziej mylnego. Oczywiście nie liczyliśmy tu na medale, ale na to, że przynajmniej jeden biało-czerwony trafi do TOP 12 i zmierzy się w finale…
Oliwier Wdowik zajął ostatnie miejsce w swoim biegu eliminacyjnym (11.53 s) i nie awansował do półfinału. To ostatnie miejsce spośród wszystkich – konkretnie 69. Powód tego jest prosty, otóż złapał go przeszywający skurcz. Cieszył się jednak, że w ogóle tu przyjechał, bo w momencie biegu odniósł już piątą kontuzję w sezonie. Wdowik to pierwszy polski sprinter od 12 lat, który dostał się na igrzyska. Sztafeta mieszana 4×400 metrów nie miała wielkich szans na sukces. Świadczyło o tym wycofanie Natalii Kaczmarek tylko na start indywidualny. Maksymilian Szwed, Justyna Święty-Ersetic, Karol Zalewski, Alicja Wrona-Kutrzepa zajęli 8. miejsce w finale, ale przesunęli się o oczko po dyskwalifikacji Francji. Zresztą, polska sztafeta już na mistrzostwach Europy dwa miesiące temu pokazała, że jest po prostu słaba. 7. miejsce, wynik 3:15.32 i dali się wyprzedzić nawet Czechom. Wynik naszej złotej sztafety dałby w Paryżu… piąte miejsce. Już Maks Szwed dużo stracił, bo dobiegł do mety jako ostatni.
Ogromne brawa za to należą się całej ekipie kobiet, która biegła na 3000 metrów. Wszystkie spisały się świetnie, bo zostały perfekcyjnie przygotowane. Dlaczego? Bo wszystkie trzy poprawiły swoje życiówki. Alicji Konieczek dało to awans do finału, a jej 9:16:51 jest nowym rekordem Polski. Oczywiście z Kenijkami, Etiopką czy złotą medalistką z Tokio Ugandyjką Peruth Chemutai żadnych szans nie ma. Z roku na rok biega coraz szybciej, bo na poprzednich igrzyskach miała w eliminacjach wynik o… 15 sekund gorszy. Życiówki pobiły też Aneta Konieczek oraz Kinga Królik. Pierwsza zajęła 22. miejsce, a 25. miejsce. Zawsze pobity rekord życiowy świadczy o dobrym przygotowaniu pod igrzyska, a tu osiągnęły go wszystkie panie!
Najbardziej pechową lekkoatletką jest Ewa Swoboda. Zaledwie 0,01 s zabrakło jej do tego, aby wziąć udział w wielkim finale na 100 metrów, co już samo w sobie byłoby olbrzymim osiągnięciem. 10.99 s z fazy eliminacyjnej dałoby awans, ale tym razem Ewa pobiegła wolniej, choć absurdalnie to brzmi, gdy mowa o 0,08 s… takie są realia sprintów. Jeden gorzej postawiony krok, spóźniona reakcja startowa i już. Swoboda została najszybszą białą sprinterką.
Anna Wielgosz zajęła siódme miejsce w swoim repasażu (2:05.77) na 800 metrów i odpadła z dalszej rywalizacji. Polka walczyła z kontuzją Achillesa, a ostatni miesiąc był dla niej bardzo trudny. Na mistrzostwach Europy w Rzymie ustanowiła życiówkę i jednocześnie wywalczyła minimum olimpijskie (1:59.07), a wynik z Paryża jest aż o kilka sekund słabszy. Filip Rak (3:34.53) i Maciej Wyderka (3:35.09) na 1500 metrów podzielili losy koleżanki, bo zajęli ósme i dziesiąte miejsce w swoich biegach repasażowych. To też powoduje, że odpadają. Jakub Szymański, Krzysztof Kiljan i Damian Czykier o półfinał 110 metrów przez płotki będą musieli powalczyć we wtorkowych repasażach. Martyna Kotwiła i Kristina Cimanouska także nie zdołały awansować bezpośrednio z eliminacji do półfinałów na 200 metrów i dzień wcześniej, bo w poniedziałek będą miały szansę w repasażach.
Żeglarstwo
Wielu postronnych obserwatorów może powiedzieć, że zasady w żeglarskiej klasie iQFOil są trochę nieuczciwe. Najdobitniejszym tego przykładem jest Brytyjka Emma Wilson, która w fazie zasadniczej ośmieszała przeciwniczki. Wygrała osiem wyścigów, dwa razy była druga, a trzy razy trzecia. Tylko raz zajęła 17. lokatę, ale i tak dwie najgorsze odpadają z klasyfikacji. Doszło do takiego absurdu, że drugim jej najgorszym rezultatem było… trzecie miejsce! Brytyjka deklasowała rywalki, miażdżyła je. Miała wręcz rewelacyjny, rzadko spotykany w tym sporcie wynik, być może i nawet rekordowy. 14 wyścigów i 13 z nich na podium. To dało jej automatyczny awans do finału, reszta z miejsc 2-10 musiała się jeszcze o niego bić. To coś, co wprowadzono po igrzyskach w Tokio, żeby “zwiększyć napięcie zawodów”. W dawnym formacie Wilson miałaby już dawno zaklepane złoto.
Wilson popełniła jeden z nielicznych błędów. Wybrała złą linię i zajęła miejsce daleko za przeciwniczkami w ostatnim wyścigu. Złoty medal zdobyła Włoszka Marta Maggetti, a srebro Izraelka Sharon Kantor. Brytyjka była załamana: – Myślę, że oczywiste jest, że jestem w niekorzystnej sytuacji i myślę, że organizatorzy żeglugi powinni o zdrowiu psychicznym ludzi. Nie jest w porządku stawiać ludzi w takiej sytuacji za każdym razem. Miałam 60 punktów przewagi na mistrzostwach świata i 30 punktów przewagi tutaj. Nie wiem, ile razy można wrócić. Myślę, że skończyłam z tym sportem. Podczas ubiegłorocznych MŚ Wilson wygrała 15 z 20 wyścigów, ale przegrała z Kantor w wyścigu finałowym. Nasza reprezentantka Maja Dziarnowska miała teraz dobre 80 pkt straty do wybitnej Brytyjki, lecz… i tak mogła ją pokonać. Musiała tylko przebrnąć przez ćwierćfinał, półfinał i potem wygrać w finale. Tak się jednak nie stało. Na siedem zawodniczek z miejsc 3-10 w fazie zasadniczej dalej przechodziły dwie. Maja była piąta.
Podobne zasady dotyczyły w tej klasie mężczyzn. Tam Paweł Tarnowski zajął w ćwierćfinale ostatnie 7. miejsce ze stratą około pół minuty do tego premiowanego awansem. Polak miał pecha, bo przed ostatnim dniem fazy zasadniczej zajmował drugie miejsce, co oznaczało bezpośredni awans do półfinału. Dwóch ostatnich słabych wyścigów nie mógł już nadrobić, ponieważ z powodu wiatru zrezygnowano z tych nr 14 i 15. Mamy więc aż tyle dni zmagań, żeby finalnie na końcu decydował jeden błąd… trochę to głupie.
Michał Krasnodomski w klasie ILCA po ośmiu wyścigach jest czwarty od końca. Agata Barwińska w tej samej klasie potrafiła zaskoczyć i zajęła w jednym z niedzielnych wyścigów drugie miejsce, co pozwoliło jej awansować o kilka lokat w klasyfikacji ogólnej, gdzie zajmuje teraz 16. pozycję na 43 zawodniczki. W formule kite też lepiej idzie naszej zawodniczce niż zawodnikowi. Julia Damiasiewicz w trzech niedzielnych wyścigach była w TOP10 i zajmuje 9. miejsce. Tu też mamy te głupie zasady, więc trzeba być właśnie w czołowej 10, by dostać się do ćwierćfinału. Trochę brakuje do tego Maksowi Żakowskiemu, który po czterech wyścigach zajmuje 15. miejsce. Jeśli pogoda pozwoli, to pozostało jeszcze 12 wyścigów, więc dużo się jeszcze może wydarzyć. Zawody w tej klasie dopiero się rozpoczęły.
Kayak cross
Ciekawie wygląda nowa konkurencja w kajakowym crossie, gdzie czterech zawodników mierzy się ze sobą na raz. Zarówno Mateusz Polaczek, jak i bardziej niespodziewanie Grzegorz Hedwig (nawet nie jest klasyfikowany w tej konkurencji w rankingu) awansowali do najlepszej 16. Ten pierwszy miał szczęście, bo jego przeciwnika – srebrnego medalistę w C1 z Paryża Adama Burgessa – mocno przeciągnęło przy jednej z czerwonych przeszkód i odpuścił. Hedwig z kolei fantastycznie ruszył, dał się jednemu rywalowi wyprzedzić, ale utrzymał drugą lokatę, na metę wpłynął z wielką euforią. To o tyle niespodzianka, bo musiał wcześniej walczyć w repasażu. Odpadła za to srebrna medalistka w K1 Klaudia Zwolińska.
Pozostałe wyniki Polaków:
– szkoda komentować występy polskich reprezentantów w koszykówce 3×3 – najpierw dostali baty od Łotyszy, a potem okazało się, że cudem awansowali do TOP 6 i mogli zagrać w ćwierćfinale, gdzie jednak znów byli słabsi od Litwinów
– Adrian Meronk zajął 49. miejsce w golfie. Od mistrza olimpijskiego Scottiego Schefflera był gorszy o 22 uderzenia.
– Stanisław Aniołkowski zakończył kolarski wyścig ze startu wspólnego na 61. miejscu.
– Katarzyna Niewiadoma zajęła ósme miejsce, a Marta Lach dziesiąte, a Agnieszka Skalniak-Sójka 45. miejsce. Niewiadoma straciła do zwyciężczyni 2:44.
– ćwierćfinał drużynowy polskich florecistów (Jan Jurkiewicz, Adrian Wojtkowiak, Michał Siess, Andrzej Rządkowski) z Włochami został zapamiętany głównie z tego, jaką tyradę wygłosił komentator “Eurosportu” Jakub Zborowski, mówiąc o układach i kolesiostwie w Polskim Związku Szermierczym. To chyba temat na większy tekst…