Skip to main content

Michael van Gerwen pokonał w finale tegorocznego Premier League Joe Cullena i po raz szósty wygrał ten prestiżowy darterski turniej. Potrzebował do tego decidera, w którym to Cullen zmarnował nawet lotkę meczową. Van Gerwen, wspólnie z Philem Taylorem, jest rekordzistą w liczbie wygranych turniejów Premier League.

Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest darterskie Premier League. Przede wszystkim jest nierankingowe, ale paradoksalnie… bardzo prestiżowe, bo to turniej dla samej elity. To formuła, którą wymyśliła telewizja Sky w 2005 roku. Polega na zaproszeniu samej śmietanki światowego darta do specjalnej ligi, rozgrywanej od lutego do maja / czerwca. Kto dostaje takie zaproszenie? Są to zwycięzcy wielkich turniejów, a pozostałe miejsca organizatorzy wręczają po prostu wedle uznania. W tym roku na przykład debatowano o występie Fallon Sherock. To najlepsza zawodniczka w kobiecym darcie, która przyciąga do hali tłumy, ma w sobie pewien magnetyzm, jednak nie da się ukryć, że jej dobre mecze z facetami to po prostu pojedyncze wystrzały. Dlatego cała sytuacja była szeroko komentowana, bo z jednej strony chodzi o dobre show i Sky zaprasza sobie kogo chce, a z drugiej Sherock mierzyłaby się z absolutną czołówką, więc mogłaby z kretesem wszystko przegrać i tylko ośmieszyć samą siebie oraz organizatorów.

I w tej całej Premier League zawodnicy co czwartek grają w innym mieście Europy. W tym roku grali na przykład w Liverpoolu, Exeter, Newcastle, Sheffield czy Manchesterze, ale jechali także do Irlandii, Szkocji czy Walii. Od lat w czołówce jest też Holender Michael van Gerwen, więc gratką dla jego fanów jest jeden czwartek w Rotterdamie. Finał odbył się w Mercedes-Benz Arena w Berlinie. Tegoroczna formuła była zmianą tego, co dotychczas znaliśmy. Wcześniej darterzy jechali grać po prostu jeden mecz ligowy – za wygraną były dwa punkty, a można było nawet zremisować 6:6, wówczas do tabeli dopiswano punkcik. Zwykle dwóch na półmetku odpadało i zawsze czterech wchodziło do turnieju głównego, gdzie pierwszy grał półfinał z czwartym, a drugi z trzecim. I tak to wyglądało od lat. W 2022 roku organizatorzy całkowicie zmienili formułę – teraz gra się mini-turnieje w każdym mieście. Uczestników było ośmiu, a nie jak wcześniej – dziesięciu. Finaliści grali jednego dnia po trzy mecze. Za dotarcie do każdego półfinału (pokonanie jednego rywala) były dwa punkty, za porażkę w finale trzy (pokonanie dwóch rywali), a za zwycięstwo pięć (pokonanie trzech).

Michael van Gerwen w sezonie zasadniczym Premier League zajął drugie miejsce. Nie miał szans ze zdecydowanie najlepszym Jonnym Claytonem, ale trzeciego Wade’a odstawił na sześć punktów, zatem uplasował się na drugim miejscu dość pewnie. Wygrał trzy takie mini-turnieje, a w czterech przegrywał w finale. Do 10. kolejki nawet był na prowadzeniu, ale wtedy odpalił się Clayton. Dla Holendra to bardzo ważne zwycięstwo, bo zeszły sezon zakończył bez żadnej wygranej w prestiżowym turnieju, spadł nawet na 5. miejsce w rankingu. Ten sezon to mocniejszy van Gerwen. W głównym rankingu jest na 3. miejscu, a wystarczy rzut oka na ProTour Order of Merit, który jest sumą punktów z mniejszych turniejów, czyli tzw. podłogówek Players Championship oraz European Touru z 12 miesięcy. Van Gerwen jest tu na prowadzeniu. W marcu wygrał German Darts Championship w Hildesheim, w German Darts Grand Prix w Monachium dotarł do półfinału, wygrał także takie europejskie turnieje w Leverkusen i w Grazu. Teraz potwierdził formę w Premier League, ogrywając samych najlepszych.

W półfinale uporał się z Jamesem Wadem dość gładko, bo 10:4. Tam jego wygrana była niezagrożona. W samych tylko maksach było 6:0. Holender grał ze średnią blisko 100 i kończył niemal co drugą podwójną. Od stanu 3:3 wygrał aż siedem legów na osiem. W finale zmierzył się z Cullenem i… nie był faworytem, patrząc na to, że Cullen rozprawił się z Claytonem – także w stosunku 10:4, ale rzucił aż 11 maksów przy średniej 100,76. Zaczął od mocnego 6:0 i po prostu nie mógł tego przegrać. Takiej deklasacji na Claytonie mało kto się w ogóle spodziewał. To mógł być jego wieczór w Berlinie, ale zaważyła… jedna nietrafiona lotka meczowa. Double 16, które tego dnia nieźle mu siedziało, tym razem okazało się bolesne. Van Gerwen takiego prezentu nie zmarnował i wygrał w deciderze. Ważne też było potrójne pudło Anglika na double 16 w drugim legu. Mogło mu to dać prowadzenie 2:0, ale van Gerwen zremisował na 1:1. Od tej chwili pewność siebie Cullenowi trochę uleciała i grał nierówno. Potrafił przeplatać słabiutkie legi z rzucanymi piątkami. Po siedmiu legach miał tylko jednego maksa na koncie, a przecież imponował tym w półfinale.

Van Gerwen prowadził 6:4 do przerwy, ale wtedy Cullen odpalił, zamykając finisz ze 114 i wygrywając trzy legi z rzędu. Wtedy to van Gerwen stracił rytm i nie trafiał podwójnych. Końcówka tego spotkania wyglądała lepiej niż początek – obaj panowie prezentowali wysoki poziom, bez samych singlowych wizyt, przeważnie siadła jakaś potrójna 20 albo potrójna 19 aż do stanu… 10:9 dla Michaela. Miał sytuację idealną, bo zaczynał lega, ale zaliczył aż pięć podejść bez żadnej potrójnej wartości i Cullen spokojnie wyrównał na 10:10. Decider to już opisywana zmarnowana podwójna 16, którą to wykorzystał “Mighy Mike”, zgarniając szósty tytuł Premier League. U Holendra widać było nawet łzy, choć przecież w swoim życiu wygrał wszystko. Przyznał, że 18 miesięcy bez ważnego trofeum było bolesne, ale presja spadła. Wygrana w Premier League była też o tyle istotna, że teraz Michaela czeka operacja, ponieważ ma zespół cieśni nadgarstka, który powoduje drętwienie i dyskomfort. Przez to opuści turniej World Cup of Darts. Zatem holenderski team stworzą Dirk van Duijvenbode oraz Danny Noppert.

Related Articles