Krzysztof Ratajski odpadł w drugiej rundzie World Matchplay, ale z nie byle kim, bo obecnym mistrzem świata i numerem jeden w rankingu, czyli Peterem Wrightem. Polak był bardzo blisko sprawienia sensacji, biorąc pod uwagę jego ostatnią formę, ale przegrał 11:13.
World Matchplay to drugi najważniejszy turniej w darterskim kalendarzu. Zdecydowanie najcenniejsze i najbardziej prestiżowe jest oczywiście mistrzostwo świata, za które zwycięzca zgarnia 500 tysięcy funtów do rankingu, a cała pula do podziału to 2,5 miliona. Matchplay to turniej z drugą najwyższą stawką dla wygranego – 200 tysięcy funtów, a suma całych nagród wynosi 800 tysięcy. To więcej niż w innych najważniejszych turniejach, a więc: UK Open (450 tys.), World Grand Prix (600 tys.), czy Grand Slam of Darts (650 tys.). Akurat Matchplaya w ostatnich edycjach upodobał sobie Krzysztof Ratajski, bo nabił tu sporo punktów, dochodząc w 2020 roku do ćwierćfinału, a w 2021 roku do półfinału.
Najlepszy polski darter stracił w rankingu 10 tysięcy funtów, bo wypadł mu wynik sprzed dwóch lat, a liczy się ten obecny, ale nie może być niezadowolony. Ratajski dawno nie grał w dużych zawodach na takim znakomitym poziomie. Matchplay to przecież dość “długodystansowy” turniej. Już w pierwszej rundzie gra się bowiem do 10 wygranych legów, a później mecze są nawet dłuższe. Rok temu w ćwierćfinale Ratajski pokonał Callana Rydza 16:8, przegrany półfinał musiał grać już do 17 legów, a finał gra się do 18. To i tak nie wszystko, bo kiedy na przykład w finale wynik będzie 17:17, to zwycięzca musi mieć dwie partie przewagi, a jeżeli sześć kolejnych nie da rozstrzygnięcia i będzie 20:20, to wówczas decyduje tie-break.
Te wszystkie zasady czynią Matchplaya drugim najdłuższym turniejem, jeśli mówimy o długości spotkań. Przykładowo Peter Wright w finale MŚ musiał wygrać siedem setów, czyli 21 legów (7×3 legi=21), do tego skończył sześć legów w przegranych setach, więc w sumie wygrał w finale 27 małych partii. Zwycięzca Matchplaya musi wygrać w finale 18, jeżeli nie ma tie-breaka. Krzysztof Ratajski przeszedł tylko jedną rundę, w której to wyeliminował Stephena Buntinga. Wygrał tam 10:6 i był lepszy od rywala na podwójnych, co miało swoje odzwierciedlenie w wyniku. Ratajski zanotował 45% przy kończeniach, a to dobry wynik przy 31% Buntinga. Mecz, jeśli chodzi o wartości, był bardzo wyrównany. Ratajski miał 13 rzutów za +140 i 36 rzutów za +100, a Bunting 12 za +140 i 34 za +100. Anglik był tylko lepszy w maksach (5:1), ale Ratajski korzystał na jego błędach przy kończeniu i zameldował się w drugiej rundzie.
I właśnie tam zmierzył się z Wrightem, obecnym mistrzem świata i liderem rankingu. Trzeba przyznać, że nie jest to udany sezon Krzysztofa, bo w dużych turniejach zalicza głównie drugie rundy, miał bardzo nieudane mistrzostwa świata, najlepiej poszło mu w UK Open (czwarta runda). Polak mało też punktuje w podłogówkach i mniejszych turniejach z European Touru. Tylko raz był w półfinale Players Championship i dwa razy w ćwierćfinałach. Dlatego tak duży podziw należy mu się za taką walkę z Wrightem. Po pierwsze popisał się come backiem ze stanu 3:7, gdy doprowadził do 7:7, po drugie rzucił siedem maksów, co jak na niego jest świetnym wynikiem, a po trzecie miał aż 50% skuteczności na podwójnych. Druga część meczu należała do Ratajskiego. I to nie tak, że Szkot grał słabo, tylko Polak świetnie. Wright miał drugą najwyższą średnią na tym turnieju – 103,50, a na koniec tylko odetchnął z ulgą, bo wygrał z ledwością 13:11.