Pierwszy, historyczny turniej w Polsce wygrał Michael van Gerwen. Dopiero co Poland Darts Masters 2023 się skończył, a już mamy oficjalne potwierdzenie, że odbędzie się i w kolejnym roku. I to najważniejsza informacja. Nie wiadomo kiedy, gdzie i w jakiej formie, ale na pewno najlepsi zawodnicy do naszego kraju wrócą.
Jest tylko jedna osoba, która ma szczere prawo do tego, by nie wspominać polskiego turnieju z sympatią. To mistrz świata z 2018 roku, Rob Cross. Anglik był wygwizdywany przez publiczność nie z tego powodu, że jest w jakiś sposób kontrowersyjny, niesympatyczny i budzi podziały. Po prostu miał pecha w losowaniu, gdyż musiał mierzyć się z Krzysztofem Ratajskim. Duże zarzuty wobec publiczności były właśnie z tego powodu. Te piątkowe gwizdy i buczenie pojawiły się od razu w momencie, gdy Anglik podszedł do tarczy i to nawet nie, gdy musiał kończyć swoją wartość, a po prostu… pierwszy raz rzucał, mając na tablicy startowe 501. Być może buczeli ci, którzy na co dzień nie mają wiele wspólnego z dartem i przyszli na Torwar z czystej ciekawości? W każdym razie wyszedł trochę brak zrozumienia kultury tej dyscypliny, bo zwykle deprymuje sie takiego rywala przy kończeniu, a nie w chwili, gdy nawet nie zaczął grać. Dość kuriozalna sytuacja.
W każdym razie Krzysztof Ratajski jako jedyny lokalny reprezentant przeszedł pierwszą rundę. Nie potrzebował do tego deprymowania rywala przez publiczność, bo Cross zaprezentował się przeciętnie. “Polski Orzeł” wygrał zdecydowanie – 6:3. Cały czas uciekał Anglikowi na dystansie. Prowadził już nawet 5:1, ale dał jeszcze wygrać przeciwnikowi dwa legi. Crossowi ktoś wybitnie uprzykrzał ten mecz, bo wskazał nawet palcem na pewne miejsce, tłumacząc coś Ratajskiemu. Wszyscy pozostali darterzy z puli lokalnej raczej nie nawiązali walki. Szansę miał Radek Szagański, bo zmierzył się z Dannym Noppertem, a Holender grał średnio. Polak dostał duże wsparcie publiczności, bo grał jako pierwszy z naszych. Ogólnie jednak on, Krzysztof Kciuk, czy Nandor Major (kwalifikant z Węgier) byli tłem dla lepszych przeciwników. Trochę walki nawiązali Czesi, którzy postraszyli późniejszych finalistów – Adam Gawlas prowadził 3:1 z van Gerwenem, a Sedlacek 3:0 z Dimitrim van den Berghiem. Ostatecznie obaj polegli.
Wydarzeniem piątku pozostanie mecz Gerwyn Price vs Łukasz Wacławski. Podczas tego spotkania atmosfera była zdecydowanie najlepsza. Walijczyk od razu kupił publikę, omal nie rzucając dziewiątej lotki! Osiem perfekcyjnych i trochę pokpiony double 12… Price aż złapał się za głowę. Wacławski nie pękał, zagrzewał publiczność, nakręcał i świetnie się w debiucie na dużej scenie pokazał. W porównaniu do takiego Krzysztofa Ratajskiego, ma w sobie więcej z showmana i w ważnych dla siebie mimentach zwracał się do publiczności, wzmagając doping. Polak korzystał z tych okazji, które dostał, ale może żałować lega numer pięć. Gerwyn Price zawalił, mając na liczniku tylko 4. Wacławski miał gigantyczną szansę na 3:2. Wtedy hala chyba by odleciała… zaczął idealnie, od 60, dając sobie dwie lotki na skończenie. Tylko, że potem chybił podwójną czwórkę i był o drut od trafienie podwójnej dwójki… Price to zamknął, a końcówkę już zdominował.
W sobotę urodziny miał Dimitri van den Bergh. Belg polską publiczność pokochał najbardziej. Cały Torwar odśpiewał mu bowiem… sto lat! Nie bardzo ogarniał o co chodzi, bo skąd miał wiedzieć? Ratajski podszedł, szepnął mu na ucho, że śpiewają specjalnie dla niego takie polskie życzenia urodzinowe i na twarzy zawodnika pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Ukłonił się, pokazywał serduszka, a potem… wygrał. Zwykle, gdy miał jedną lotkę w ręku na podwójną, to z niej korzystał. Tak było na przykład, gdy wyszedł na prowadzenie 2:1 – Ratajski już czekał z 25, ale Belg rzucił sekwencję – 19, 54, podwójne 12. Ratajski odpowiedział kończeniem 11. lotką, ale potem na przykład zmarnował dwie idealne okazje na 3:3 przy swoim ulubionym, podwójnym 16. “Dimi” podszedł i za pierwszym razem zamknął takie samo, podwójne 16. I tak to z nim było, że mylił się niezwykle rzadko. Ratajski mógł tylko oglądać, jak rywal za pierwszą już okazją zamyka swój licznik. Ostatecznie wygrał 6:3 i straciliśmy ostatniego swojego reprezentanta.
Królem Poland Darts Masters został Michael van Gerwen. W sobotę był nie do zatrzymania. W ćwierćfinale dwa pierwsze legi rozpoczłą po mistrzowsku – finiszami ze 124 i 146. Grający też doskonale Luke Humphries miał pecha. Omal nie doszło w tym pojedynku do czegoś niemal niemożliwego… 100% na podwójnych! W krótkim przecież meczu mieliśmy aż cztery finisze +100, bo dwa dołożył Humphires. Van Gerwen pomylił się dopiero na sam koniec, marnując doskonałą okazję na 100%, ale i tak 2/2 u Luke’a oraz 6/7 u Holendra wyglądało imponująco. Van Gerwen zmiótł konkurencję – w półfinale Michaela Smitha (7:3), wygrywając między innymi cztery legi z rzędu, ale tego, co zrobił w finale nie da się opisać. Zniszczył van den Bergha 8:3 (finał gra się do ośmiu). Belg bezradnie kręcił głową i się ironicznie uśmiechał. MvG wszedł na poziom kosmiczny, nieosiągalny, osiągnął średnią 113,22! Rzadko kiedy van den Bergh dostawał okazje. Jeżeli ktoś przyjechał w sobotę podziwiać van Gerwena, to on nawiązał do czasów swojej totalnej dominacji w tym sporcie sprzed kilku lat i spełnił oczekiwania.
Warte odnotowania także zaśpiewanie przez kibiców… Barki o 21:37. Tak, to naprawdę się wydarzyło. PDC wróci do Polski, a to najważniejsze! Pytanie tylko, czy uda się, by turniej nie był tylko pokazowy, ale i punktowany do rankingu. Wtedy należałoby go zaliczyć w poczet European Touru. Jest to możliwe.