Skip to main content

Przed nami już tylko trzy mecze – dwa półfinały i jutrzejszy finał. Nie obyło się bez niespodzianek. Nie ma już numeru jeden – Gerwyna Price’a oraz numeru dwa – Petera Wrighta. Największą pozytywną niespodzianką jest obecność na tym etapie Gabriela Clemensa. To historyczny sukces niemieckiego darta.

Gabriel Clemens – nr 25 w rankingu
To pierwszy z półfinalistów, który w Ally Pally gra właśnie swój turniej życia. Dotychczas niczym specjalnym się w PDC nie wyróżniał. My możemy go kojarzyć zwłaszcza z dramatycznego boju, jaki stoczył z Krzysztofem Ratajskim w MŚ 2021. Obydwaj marnowali wtedy kolejne lotki meczowe – najpierw jedną Niemiec, później trzy Polak, jeszcze później kolejne trzy Niemiec. Zrezygnowany “Polski Orzeł” usiadł sobie oparty o stolik, zrezygnowany… Clemens zmarnował jeszcze następne trzy lotki meczowe. Jednemu i drugiemu pozostało wówczas double 1. Ratajski podszedł, skończył i awansował do ćwierćfinału, a Niemcowi koło nosa przeszła szansa na życiowy wynik.

Teraz odbił to sobie z nawiązką. Jest rewelacją obecnego turnieju, a to, co zrobił w czwartej rundzie z Gerwynem Pricem było absolutnym mistrzostwem. Spodziewaliśmy się raczej takiego wyniku w drugą stronę, a to Niemiec pokonał lidera światowego rankingu 5:1 w setach! Był absulutnym dominatorem, tylko pierwszego seta łatwo oddał, a później już nie dawał utytułowanemu rywalowi żadnych szans. Gerwyn Price w pewnym momencie założył nawet… słuchawki! Te obrazki będą już na zawsze kojarzyć się z MŚ 2023. Walijczyk potem żalił się na Instagramie, a nawet zawiesił konto. Został przez Clemensa ośmieszony. Niemiec wykręcił niesamowitą średnią 99,54. Na wcześniejszym etapie dość gładko poradził sobie z Alanem Souttarem, a największe problemy miał w trzeciej rundzie z Jimem Williamsem (pogromcą Sebastiana Białeckiego).

Clemens dotychczas nie wygrał żadnego turnieju. Jedynie Q-School w 2018 roku, ale to tak jakby powiedzmy… wygrać kwalifikacje do Ligi Mistrzów. Nie ma na koncie nawet jednej małej podłogówki z cyklu Players Championship. To nawet Krzysztof Ratajski ma takich na koncie aż sześć. Clemens był w swojej karierze tylko w jednym finale – German Masters 2019. Przegrał wtedy w z Peterem Wrightem. Jeśli chodzi o duże telewizyjne turnieje, to przez ostatnie lata był typowym zawodnikiem, który dochodził do 1/8 finału. W zasadzie, gdy popatrzy się na jego “best results”, to każdy kolejny wielki telewizyjny turniej zawiera  adnotację – last 16. Wyjątkiem są właśnie obecne mistrzostwa świata, gdzie jest rewelacją z apetytem na więcej.

Michael Smith – nr 4 w rankingu
Jego akurat można było się na tym etapie spodziewać. Michael Smith to dwukrotny wicemistrz świata – z 2019 i 2022 roku. Teraz ma okazję, żeby zrewanżować się za wcześniejsze porażki. Tym bardziej, że wreszcie zerwał z łatką dartera, który spala się już w samym finale. Dotychczas był znany z tego, że kiedy już dochodził do finału wielkiego telewizyjnego turnieju, to za każdym razem go przegrywał. Tak było aż osiem razy z rzędu! Trwało to do 20 listopada i finału Grand Slam of Darts. Dzięki temu zarobił 150 tysięcy funtów i umocnił na czwartej pozycji w rankingu. A teraz… wskoczył nawet w rankingu live na trzecią. Wszystko przez to, że w ćwierćfinale odpadł Gerwyn Price. Walijczykowi ranking poszybował w dół, bo bronił punktów z 2021 roku, gdzie został mistrzem świata. Jeżeli Smith zostanie mistrzem, to wskoczy na pozycję lidera!

Michael przeplata tutaj świetne występy z przeciętnymi. Nie gra tak regularnie, jak Gabriel Clemens, z którym to zmierzy się w półfinale. Słabo było chociażby w meczu trzeciej rundy, gdzie śmiało mógł odpaść. Martin Schindler prowadził już 3:1 w setach i brakowało mu tylko jednego, by przejść dalej. Niemiec jednak nagle sprzeciętniał, zaczął popełniać dużo błędów i zjadła go presja. Smith uruchomił się na sam koniec, bo seta numer 7 grał już na średniej 103,14. Wreszcie “siadały” mu potrójne. Potrafił zamknąć 81 i 83 i uciekał Schindlerowi na dystansie. Co zaskakujące – przegrał w liczbie maksów (6:10). Tak mało rzuconych 180 i to w siedmiosetowym pojedynku to wynik przeciętny, jak na standardy Michaela Smitha, który jest przecież rekordzistą maksów na jednych MŚ – rzucił ich 83 na poprzednim turnieju, w tym aż 24 w samym finale.

W starciu czwartej rundy z Joe Cullenem był już dużo lepszy, grając na średniej 103,26, aż o 10 większej niż rywal, któremu nie pozostawił żadnych szans. Dominował przy punktowaniu i potrójnych. Było aż 10-7 w maksach, 26-11 w punktowaniu 140+ oraz 52-39 w 100+. Cullen raz wyzerował licznik ze 153, ale nie zrobiło to wrażenia na Michaelu. Kiedy Cullen miał chociaż minimalną nadzieję na pozostanie w meczu, to Smith rzucił najpierw dwa maksy, a w sumie siedem perfekcyjnych lotek. Gdy on był już ustawiony na podwójną 8, to Cullen podchodził do tarczy, mając na konciec aż 336 punktów. Smith skończył mecz lotką numer 12. W ćwierćfinale miał szczęście. Tak naprawdę to Stephen Bunting dominował i totalnie ten mecz zawalił na podwójnych. 24% i w sumie 14/58 to zawstydzająca statystyka na tym etapie. Bunting sam dawał Smithowi nadspodziewanie mnóstwo szans, a ten, grając naprawdę średnio, awansował do półfinału. Przecież aż 58 prób podejścia do podwójnych to mnóstwo! Tak więc Smith nie ma równej formy na MŚ 2023 i Clemens nie jest na straconej pozycji.

Michael van Gerwen – nr 3 w rankingu
Kolejny, którego spodziewaliśmy się ujrzeć na tym etapie, zwłaszcza, że był wielkim faworytem. Holender wrócił do swojej dawnej formy, wygrał kilka ważnych turniejów i pokonuje kolejnych rywali bezproblemowo. Właściwie to rozjeżdża ich walcem. Biedny Chris Dobey mógł się tylko uśmiechać z politowaniem dla samego siebie, bo w ćwierćfinale został po prostu zdeklasowany, wypluty i ośmieszony. Van Gerwen zdominował mecz, jak za starych dobrych czasów. Wyglądało to tak, jakby na jakimś luzie zaliczał trening lub sparing z kumplem. Czuł się tak pewnie, że na przykład ustawiał się do kończenia rzucając sobie, ot tak w środek tarczy, 50 i 25. W secie numer trzy, cztery i pięć Dobey dostał możliwość kończenia zaledwie sześć razy – po dwa razy w każdym. Michael van Gerwen wygrał 5:0 w setach, a we wszystkich wygranych pojedynczych legach było 15:3. Miał taki moment, że wygrał aż dziewięć z rzędu. Deklasacja.

To zdecydowanie największy faworyt patrząc na to, jak radzi sobie z kolejnymi przeciwnikami. Tylko Mensur Suljović w trzeciej rundzie sprawił mu kłopoty, ale Austriak wzbił się tam na wyżyny swoich możliwości i kompletnie nikt się po nim tego nie spodziewał. Popisał się też chyba najlepszym zagraniem tych mistrzostw, biorąc pod uwagę kontekst sytuacji. Pewny swego van Gerwen mógł próbować kończyć seta rzucając 50, ale wolał się spokojnie ustawić, bo w ogóle nie wierzył, że stary poczciwy “Suljo” zamknie 161 punktów. A on… dokładnie to zrobił! Wygrał seta kontaktowego, jednak w meczu do czterech wygranych i tak poległ (2:4). Austriak sprawił jednak dużo więcej problemów niż Dirk van Duijvenbode w czwartej rundzie (1/8 finału). Mniej utytułowany z Holendrów w kluczowych momentach jakby się wyłączał. Owszem, zamknął tzw. big fisha, czyli 170 punktów, ale w ogóle nie korzystał z tych momentów, w których miał małe okazje i van Gerwen wygrał spokojnie 4:1 w setach. A potem był opisywany już ćwierćfinałowy “sparing” z Dobeyem.

Dimitri van den Bergh – nr 15 w rankingu
Belg słynie z tego, że uwielbia Matchplaya. To w nim osiąga największe sukcesy – na trzy edycje, w których brał udział jedną wygrał, raz przegrał w finale, a raz odpadł w półfinale. Znakomite statystyki. W MŚ dotychczas dwukrotnie był w ćwierćfinale, więc wynik z tego roku jest jego życiówką. Dimitri nie wygrał w tym sezonie żadnego dużego turnieju ani też żadnej podłógówki, ale za to świetnie spisywał się w turniejach interkontynentalnych z serii World Series of Darts – w czerwcu wygrał w Kopenhadze i Amsterdamie. To są jednak turnieje pokazowe na całym świecie, w którym bierze udział po 16 zawodników – połowa zaproszonych przez federację, a połowa to lokalni darterzy. Dlatego wystarczy przejść trzy etapy i już jest się w finale. Nie ma więc co traktować tego jako poważny wyznacznik formy.

Van den Bergh na tym etapie to mała niespodzianka. Zwłaszcza, że po drodze uporał się między innymi z Jonnym Claytonem. To jego pokonał w ćwierćfinale, przyklepując sobie miejsce w najlepszej czwórce. I to był jego najtrudniejszy rywal, bo wcześniej miał łatwą drabinkę. Kłopotów nie sprawił mu Krzysztof Ratajski ani tym bardziej Kim Huybrechts, który wyglądał w czwartej rundzie beznadziejnie i zasłużenie przegrał z “Dimim” 0:4 w setach. Rzucił zaledwie jednego maksa i tylko osiem razy podchodził do podwójnych. “Dimi” nie musiał nic specjalnego robić. Patrząc na same legi – wygrał aż 12:3. Z Claytonem już musiał się wysilić i rzeczywiście to zrobił, grając swój najlepszy mecz na tych mistrzostwach. Rzucił aż 16 maksów, a kilka partii wręcz wyrywał rywalowi, gdy musiał się mierzyć z dużą presją. W całym spotkaniu wygrał 5:3.

Przed nami dzisiejsze półfinały oraz jutrzejszy finał! Najpierw spotkania do sześciu wygranych setów, a finał do siedmiu. Dystans gry jeszcze się więc zwiększa.

Related Articles