Niespodzianki na tych MŚ można policzyć na palcach jednej ręki. A właściwie to wystarczy nawet jeden palec na odpadnięcie Jamesa Wade’a. Na razie jest to bardzo przewidywalny turniej. Dalej gra także Krzysztof Ratajski, który poradził sobie ze słabym przeciwnikiem.
MŚ 2023 są wyjątkowe pod względem… przewidywalności. Zawsze na święta w turnieju zostaje 32 zawodników. Zaledwie trzech rozstawionych do tej pory odpadło – James Wade (nr 8), Daryl Gurney (nr 24) oraz Callan Rydz (nr 23). Przykładowo rok temu odpadło ośmiu takich graczy, dwa lata temu sześciu, trzy lata temu ośmiu. Właściwie wszystkie tegoroczne “niespodzianki” można było przewidzieć. Alan Soutar, czyli szkocki strażak, odprawił słabiutkiego Gurneya, pokonując go 3:0, choć w każdym z setów było po 3:2 w legach. Szkot mecz skończył w bardzo imponującym stylu – rzucając 160 punktów. Wade także sezon ma słabiutki, a Rydz miał ogromnego pecha w losowaniu, trafiając na siejącego postrach w ostatnich miesiącach juniora – Josha Rocka. Gracza, który bez kompleksów poczyna sobie w seniorskim darcie, a ostatnio nawet rzucił dziewiątą lotkę w Grand Slam of Darts. Rocka, czyli, uwaga, jednego z głównych faworytów całych MŚ, według kursów Unibetu. Więc jeśli można teoretyczne niespodzianki uznać za… spodziewane, to na pewno we wszystkich tych trzech przypadkach.
Kilka niespodzianek było, ale… w pierwszej rundzie, w której biorą udział zawodnicy spoza TOP32 rankingu i często mierzą się tam z rywalami z egzotycznych krajów. Żadnego egzotycznego zawodnika nie ma już na etapie trzeciej rundy, ale kilku z nich udało się wygrać chociaż jakieś spotkanie. Niespodziewane było zwycięstwo reprezentanta RPA – Granta Sampsona. Pokonał młodego i utalentowanego Keana Barry’ego, który na poprzednich MŚ stoczył kapitalny bój z Jonnym Claytonem. Tutaj Irlandczyk grał jak jakiś ostatni cienias. Mnóstwo błędów, kompletna żenada przy podwójnych, średnia 78,35 i najwyższe wyzerowanie tylko z 56 punktów. Grający także słabo zawodnik z RPA wykorzystał taką dyspozycję młodego rywala. Lourence Ilagan z Filipin pokonał Rowby’ego-Johna Rodrigueza, ale trzeba oddać, że sam grał nieźle na podwójnych, mając 58%. Potrafił też odwrócić losy meczu, kiedy czwartego seta przegrał z kretesem, było 2:2 i wydawało się, że w piątym musi przegrać, a jednak zaskoczył. Obaj zawodnicy przegrali jednak z kretesem w drugiej rundzie – po 0:3, bez walki. Przegranym pierwszej rundy z pewnością Ritchie Edhouse. Anglik prowadził już 2:0 w setach i 2:0 w trzecim. Potrzebował tylko ugrać lega, a… przegrał cały mecz. Marnując do tego aż sześć lotek meczowych. To najlepszy come back pierwszej rundy, a jego autorem był David Cameron z Kanady.
Jak sobie poradzili Polacy? Po raz pierwszy w historii startowało dwóch. Sebastian Białecki musiał rozpocząć od pierwszej rundy, a Krzysztof Ratajski, jako zawodnik z TOP32, czekał na swojego rywala w drugiej. Młodszy z Polaków zaliczył udany debiut, ale trafił na przeciwnika w dobrej formie. Białecki prowadził nawet 1:0 i 2:1 w setach, potrafił zamknąć w imponujący sposób licznik ze 136 punktów i przeklepać tym samym prowadzenie – właśnie 2:1. Później jednak grał już słabiutko – czwarty set kompletnie do zapomnienia, gdzie rzucił zaledwie raz wartość 140 punktów. Przy średniej 83,53 nie miał czego szukać z solidnie grającym Williamsem. Na sześć ostatnich legów w meczu Białecki wygrał zaledwie jednego. W decydującym secie grał już nieco lepiej, ale i tak przeciętnie. Walijczyk w secie numer pięć na dzień dobry zaliczył przełamanie, kończąc 130 punktów. No i nie mylił się przede wszystkim na podwójnych. 3/5 w czwartym secie, a 3/4 w piątym sprawiło, że to on, a nie Polak, awansował do drugiej rundy.
Tenże właśnie Jim Williams to do tej pory autor największej niespodzianki na tych mistrzostwach świata. Walijczyk jest już w trzeciej rundzie po odprawieniu turniejowej ósemki, Jamesa Wade’a. Tym większa szkoda, że młodemu Polakowi nie udało się pokonać Williamsa. Patrząc po samym rankingu, odpadnięcie tego renomowanego angielskiego zawodnika jest niespodzianką, ale biorąc pod uwagę formę z tego roku – mniej. W rankingu ProTouru zajął odległe 23. miejsce, gdzie i tak wskoczył do TOP30 rzutem na taśmę, wygrywając ostatni turniej z cyklu Players Championship i zgarniając 12 tysięcy funtów rankingowych. Wade ten sezon ma kiepski. Jeśli już grał gdzieś na wysokim poziomie, to tylko jeżdżąc po świecie w turniejach z cyklu World Series of Darts, na które to dostawał zaproszenie. Bolesne musiało być też dla niego odpadnięcie w kwalifikacjach Grand Slam od Darts. Oznaczało to, że jego rekord gry we wszystkich 16 turniejach dobiegł końca.
Jeśli chodzi o Krzysztofa Ratajskiego, to los był dla niego łaskawy, bo zmierzył się z przeciętnie grającym Holendrem, który wyglądem przypomina wokalistę zespołu Modern Talking albo czeskiego piłkarza z tamtych czasów. Polski Orzeł miał ogromne problemy z kończeniem double 20, gdzie grał koszmarnie, popełniał błąd za błędem, trafiając nawet dwa razy w… jedynkę. Trafienie double 16 szło mu dużo lepiej. Pierwszego seta miał bardzo udanego, z bardzo wysoką statystyką kończenia – 75% (3/4). W drugim secie Danny Jansen wyglądał już niebezpiecznie. Wygrał go do zera. Tyle, że później grał już do bólu przeciętnie. Jego dwa jedyne wygrane legi w secie numer 3 i numer 4 to dwukrotne skończenie double 4. Ugrał je tylko przez pomyłki Polaka, bo sam musiał mocno zejść z licznika, żeby kończyć z tak niskiej wartości. Ratajowi granie w okolicach średniej 90 spokojnie wystarczyło na tryumf. Holender był po prostu słabym rywalem.
Mówiąc o występach w drugiej rundzie, warto zwrócić uwagę może na trzy lub cztery mecze. Faworyci zwykle radzili sobie bez większych problemów, a emocji też jakoś za wiele nie było. Ledwie kilka spotkań nadaje się na wyróżnienie. “Najmocniejszym” na papierze meczem był ten De Sousy z Whitlockiem. Portugalski “The Special One” przegrywał już 0:2 w setach, ale odwrócił losy spotkania. Mecz nie stał jednak na wysokim poziomie. Najlepsze show pod względem poziomu spotkan dali Rob Cross, Dirk van Duijvenbode oraz Ross Smith. Van Duijvenbode miał nawet próbę dziewiątej lotki, ale minimalnie chybił podwójne 12 i skończyło się na tylko ośmiu perfekcyjnych. Wszyscy trzej mieli trudną przeprawę w drugiej rundzie, bo godnymi rywalami byli Karel Sedláček (grał z van Duijvenbode), Scott Williams (grał z Crossem), Darius Labanauskas (grał z Rossem Smithem). Scott może mówić o pechu, bo ze wszystkich przegranych to on miał najwyższą średnią – 96,98, ale z drugiej strony właśnie on ograł w pierwszej rundzie Ryana Joyce’a, który do tej pory ma najwyższą średnią na tym turnieju – 103,4, a… odpadł.
Kto zaimponował? Od razu przychodzą do głowy dwa nazwiska. Po pierwsze Michael van Gerwen. Holenderski faworyt gładko pokonał Lewy’ego Williamsa, w dwóch setach nawet nie dając mu możliwości skończenia jakąkolwiek podwójną. Szybko, lekko i przyjemnie sobie z nim poradził, wygrywając 3:0 (3:1, 3:0, 3:0 w legach) na średniej 101,84. Drugim, który zaliczył niesamowity występ był Ross Smith. Będący ostatnio na fali Anglik, którego rok temu nie było w TOP32, w tym roku zgarnął sensacyjnie European Championship i pokazał się ze świetnej strony w drugiej rundzie MŚ. Momentami grał jak w transie, rzucając kolejne 180 za 180. Miał zresztą godnego rywala, bo Darius Labanauskas nie zamierzał odpuszczać, wykorzystując niemal każdą okazję, gdy mógł zamknąć licznik (aż 70% skuteczności, 7/10). Ross rzucił aż 10 maksów, a w kolejnych setach trochę popsuł sobie średnią punktową, kończąc mecz z wynikiem 100,97.
Trzecia runda rusza 27 grudnia i zacznie ją Krzysztof Ratajski meczem z Dimitrim van den Berghiem. Awans Polaka trzeba będzie uznać za niespodziankę. Teraz gramy do czterech wygranych setów.