
Słodko-gorzka okazała się dla brazylijskich fanów gala UFC Fight Night, która odbyła się w sobotę na wypełnionej po brzegi hali Ibirapuera Gymnasium w Sao Paulo.
Bilans rywalizacji Brazylijczyków z resztą świata wyniósł 5-3-1. Co prawda w najważniejszej walce gali oktagon w glorii zwycięzcy opuścił reprezentant Kraju Kawy, ale już w co-main evencie brazylijskim fanom do śmiechu nie było – trybuny uciszył Nicolas Dalby.
Gremialnie skreślany Duńczyk – jeden z największych bukmacherskich underdogów – skrzyżował rękawice z niepokonanym Gabrielem Bonfimem. W pierwszej rundzie, owszem, młodszy o prawie trzynaście lat Brazylijczyk zdecydowanie rozdawał karty, ale w drugiej wszystko się zmieniło. Przetrwawszy falowe ataki Bonfima, znacznie lepiej dysponowany kondycyjnie Dalby zaczął przełamywać Brazylijczyka. Ten co prawda broni nie składał – na ogień odpowiadał ogniem – ale “Duński Dynami” w końcu zasypał wyczerpanego już przeciwnika gradem uderzeń na ogrodzeniu, dzieła zniszczenia dopełniając kolanami na głowę. Sensacja stała się faktem. 39-letni Nicolas Dalby, rzucony na wrogim terenie lwom na pożarcie, powrócił z Sao Paulo z tarczą.
Rozczarowującym widowiskiem okazało się starcie wieńczące wydarzenie. Wyborny brazylijski grappler Jailton Almeida był gigantycznym faworytem w konfrontacji z kowadłorękim ale niedomagającym parterowo Derrickiem Lewisem, który na dodatek nie miał za sobą pełnego obozu przygotowawczego. I rzeczywiście – Brazylijczyk zdominował Amerykanina, ale… Nie tak to miało wyglądać! O co chodzi?
Otóż, Almeida w każdej z pięciu rund z dziecinną wręcz łatwością kładł rywala na plecach, natychmiast przedzierając się do dosiadu albo za plecy – czyli do najbardziej dominujących pozycji w parterze. Rzecz jednak w tym, że pomimo iż Lewis w parterze zachowywał się jak żółw odwrócony na skorupę, to Brazylijczyk nie był w stanie spenetrować jego obrony – próbował poddań, próbował uderzeń, ale ani raz nie był bliski skończenia potężnego i silnego jak tur Amerykanina. Co gorsza, długimi fragmentami “Malhadinho” skupiał się niemal wyłącznie na kontroli, świadom, że jeśli przejdzie do ofensywy, “Czarna Bestia” prawdopodobnie zerwie się na nogi.
Innymi słowy, Lewis był kompletnie bezradny w walce na chwyty, ale pomimo tego Almeida nie miał kompletnie pomysłu na to, jak skończyć Amerykanina.
Werdykt był oczywiście formalnością. Wszyscy trzej sędziowie wskazali na Jailtona Almeidę, który wyśrubował swój bilans w oktagonie UFC do nieskazitelnego 6-0.
Po zwycięstwie Brazylijczyk zaprosił w oktagonowe tany byłego tymczasowego mistrza kategorii ciężkiej Ciryla Gane. Czy jednak sklasyfikowany na 1. miejscu w rankingu Francuz będzie zainteresowany takim starciem? Nie wydaje się to szczególnie prawdopodobne, jeśli przypomnieć sobie, że w ostatnich tygodniach odmawiał walk z Tomem Aspinallem czy Sergeyem Pavlovichem – a zatem zawodnikami sklasyfikowanymi wyżej niż Brazylijczyk.