Ross Smith z tytułem European Championsip! To największa sensacja tego roku w świecie darta. Nikt nie spodziewał się tego, że zawodnik sklasyfikowany na 28. miejscu w rankingu PDC rozprawi się ze wszystkimi po kolei. Każdy, kogo tutaj pokonał, był od niego wyżej w rankingu.
Zacznijmy od tego, czym w ogóle są mistrzostwa Europy w darcie. Wbrew pozorom nie należy tej nazwy traktować dosłownie, bo jest ona bardzo myląca. Nie chodzi bowiem o to, że startować mogą tutaj wyłącznie gracze z Europy. W gronie uczestników znalazł się na przykład Australijczyk – Damon Heta. Nazwa “mistrzostwa Europy” odnosi się do całego cyklu European Tour, czyli 13 mniejszych turniejów – siedem z nich odbyło się w Niemczech, po jednym w Austrii, Czechach, Holandii, Belgii, Gibraltarze i na Węgrzech. I wszystkie wyniki z tych 13 eventów składały się na osobny ranking European Touru. TOP32 z tych 13 turniejów wzięło udział w European Championship, będącym zwieńczeniem całego tego cyklu.
W zasadach kwalifikacji nie liczy się całosezonowy ProTour Order of Merit (na który składają się w sumie turnieje podłogowe Players Championship i wyżej wymienione w European Tourze). Tutaj liczy się wyłącznie kasa z 13 europejskich turniejów, podłogówki idą w odstawkę. Tyle, że to wszystko się ze sobą wiąże. Żeby dostać się na turniej w Europie, to trzeba dobrze grać w turniejach podłogowych. Taki Gary Anderson jest dobrym przykładem. W cyklu Players Championship prezentował się bardzo przeciętnie, wiele z nich opuścił, ale też wiele razy szybko odpadał. Tylko raz dotarł do finału i raz do ćwierćfinału, a to niestety nie pozwalało mu nawet na wzięcie udziału w europejskich turniejach. Dwukrotny mistrz świata z 2015 i 2016 roku, były wicelider rankingu, znalazł się trochę na peryferiach darta, a przecież jeszcze teraz brał udział w prestiżowej Premier League.
Wróćmy do samego Rossa Smitha, bo jego sukces jest olbrzymią niespodzianką. Zawodnik ten w Tourze niczym specjalnym dotychczas się nie zaznaczył. Na wielkich turniejach nigdy nawet nie dotarł do półfinału. W mistrzostwach świata przebrnął dwie rundy, ale prowadząc 3:0 w setach strasznie “sfrajerzył” i przegrał z Dirkiem van Duijvenbode 3:4. Zresztą nawet w tym sezonie nie grał jakoś wybitnie. Był taki moment, gdzie w cyklu Players Championship (tzw. podłogówki) przegrywał od razu w pierwszej rundzie, nieważne z kim, lali go nawet przeciętniacy. W wielkim turnieju UK Open z kolei przegrał z naszym Krzysztofem Kciukiem. Jedyne, co mu w miarę wychodziło, to były te europejskie turnieje. Kwalifikował się na nie w innych eventach tzw. European Tour – Tour Card Qualifier. A później był w ćwierćfinałach German Darts Open oraz Czech Darts Open.
Te dwa ćwierćfinały pozwoliły mu uciułać taki ranking, że jako zawodnik z numerem 27 na 32 dostał się na główny turniej. To tak pokrótce, żeby wyjaśnić, jak wielka była skala sensacji tego, co zrobił właśnie Ross Smith. Anglik sam na koniec nie mógł w to uwierzyć. Rozprawił się po kolei z: Joe Cullenem (6:4), Dimim van den Berghiem (10:8), Peterem Wrightem (10:8), Chrisem Dobeyem (11:9), a w finale z Michaelem Smithem – 11:8. W trzech spotkaniach, w tym w finale, grał na średniej powyżej 100 punktów. Często zaskakiwał kończeniem z czerwonego środka. W samym finale jego skuteczność na podwójnych wyniosła bardzo dobre 50%. Zaczął od mocnego boom – 133 i 121, wychodząc na prowadzenie 3:0. Michael Smith nie grał źle, ale Ross był lepszy. Od stanu, gdy zrobiło się 3:3, później już kontrolował spotkanie. Awansował o osiem pozycji w głównym rankingu – z 28. na 20. miejsce, tuż za Krzysztofa Ratajskiego, który nie miał szans z Lukiem Humphriesem i odpadł już w pierwszej rundzie.
– Myślę, że śnię, muszę się uszczypnąć. To do mnie nie dotarło, prawdopodobnie nie dotrze jeszcze tygodniami. Nigdy nawet nie wygrałem Euro Touru, nie mówiąc już w ogóle o turnieju telewizyjnym… – mówił na gorąco Ross Smith. Wygrane tutaj 120 tysięcy funtów stanowi aż 41% jego całego rankingu PDC.