
Polska po raz pierwszy od 5 lat awansowała do finału Konkursu Piosenki Eurowizji. W sobotni wieczór w Turynie o swój sukces powalczy Krystian Ochman z piosenką „River”. Choć to nie on jest głównym faworytem, to wysokie miejsce Polaka nie byłoby niespodzianką.
I już sam fakt, że Ochman jest w gronie kandydatów do zajęcia miejsca w czołowej „10” należy traktować jako miłą odmianę. Ostatnim polskim reprezentantem w finale była Kasia Moś w 2017 roku. Blondwłosa piosenkarka znana z reklam jednej z ubezpieczalni zajęła 22. miejsce. W kolejnych latach biało-czerwonych reprezentowali Gromee feat. Lukas Meijer, Tulia i Rafał Brzozowski. Po drodze konkurs w 2020 roku został odwołany z powodu pandemii. Zresztą, w XXI wieku Polska miała tylko osiem piosenek w finale, a zaledwie dwie w pierwszej dziesiątce. W 2003 roku piosenka „Keine Grenzen – Żadnych Granic” grupy Ich Troje spotkała się z pozytywnym przyjęciem europejskiej publiki i dała Michałowi Wiśniewskiemu i jego kapeli 7. miejsce. 13 lat później nie mniej kontrowersyjny Michał Szpak zajął 8. miejsce, śpiewając utwór „Color of Your Life”.
Udział Polski w Eurowizji nie jest naznaczony pasmem sukcesów. Po raz pierwszy nasz reprezentant, a raczej reprezentantka pojawiła się w 1994 roku. Edyta Górniak z piosenką „To nie ja!” zajęła 2. miejsce i do dziś jest to nasz największy sukces. Lata lecą, a fani muzyki odwołują się do 1994 roku jak kibice piłkarscy do remisu na Wembley w 1973. W międzyczasie Górniak zdążyła się już postarzeć i zostać twarzą „foliarstwa”, a Polska posyłała na Eurowizję m.in. Sixteen, Mietka Szcześniaka, Piaska, Blue Cafe, Ivana i Delfina (ten pierwszy notabene głosi podobne antynaukowe brednie co Górniak), The Jet Set, Isis Gee, Lidię Kopanię, Magdalenę Tul czy Monikę Kuszyńską. Nie martwcie się, jeśli nie znacie połowy z nich – to właśnie obraz nędzy i rozpaczy. Nic dziwnego, że nawet na ociekającej kiczem Eurowizji nie udawało się odnieść znaczących sukcesów. Ubiegłoroczny Rafał Brzozowski z kawałkiem (bo przecież nie utworem) „The Ride” był tylko wisienką na tym zakalcowatym torcie. 14. miejsce w swoim półfinale – da się jeszcze gorzej, ale niewiele.
W tym roku powodów do wstydu nie ma. Ochman w przeciwieństwie do Brzozowskiego potrafi śpiewać, a ballada „River” może się podobać. Nie jest to pewnie typowa „radiówka”, która ma zadatki na przebój lata, ale na pewno wpada w ucho z każdym odsłuchem. Eksperci doceniają Ochmana i jego propozycję, umieszczając Polskę w gronie kandydatów do czołowego miejsca. Czy te przewidywania się sprawdzą? Dowiemy się w sobotę późnym wieczorem.
Na „eurowizyjny” wynik końcowy składa się głosowanie dwóch gremiów – widzów przed telewizorami oraz krajowych dziennikarzy i ekspertów muzycznych. Najpierw poznamy werdykt tych drugich, z tradycyjnym „Twelve points go to…”. Potem klasyfikację generalną wywrócić może głosowanie widzów. Głosy z Europy (i Australii) są sumowane globalnie i zamieniane na punkty. Właśnie w ten sposób w 2016 roku Michał Szpak rzutem na taśmę awansował w klasyfikacji do czołowej „10”, choć po głosowaniu jury nic na to nie wskazywało.
Wspomnieliśmy o Ochmanie, ale to nie on jest głównym faworytem Eurowizji 2022. Już dawno żadna propozycja przed konkursem nie byłaby takim „pewniakiem” jak „Stefania”, wykonywana przez Kalush Orchestra. Nie chodzi tu na pewno o walory muzyczne, choć jest to ciekawy utwór, łączący folk z rapem. Główny czynnik determinujący to narodowość. Kalush Orchestra to Ukraińcy, a w obecnej sytuacji geopolitycznej można zakładać, że publiczność swoimi głosami da wyraz wsparcia zaatakowanej przez Rosję Ukrainie. Nie będzie w tym nic dziwnego. Zapewne i krajowe składy jurorskie nie oprą się głosowaniu na tę piosenkę – nawet jeśli nie będą to „dwunastki” to „Stefania” powinna znaleźć się w czołówce ich wyborów. To powinno wystarczyć do końcowego sukcesu. A ta nostalgiczna oda do matki prezentuje się na turyńskiej scenie tak:
Nie zawsze główny faworyt wygrywa – tak w sporcie, jak i w Eurowizji. Daleko szukać nie trzeba. Ubiegłoroczny triumfator, czyli włoski Maneskin, należał do grona mocnych kandydatów, ale faworytem nr 1 nie był. Kto zatem może spłatać figla bukmacherom w tym roku?
Chrapkę na sukces mają Brytyjczycy. To nacja z ogromnymi tradycjami muzycznymi, która pięciokrotnie sięgała po zwycięstwo w Eurowizji – jednak ani razu w tym wieku. Parcie na dobre miejsce jest tym większe, że rok temu Wielka Brytania zajęła ostatnie miejsce w finale, zdobywając… 0 punktów! W tym roku będzie dużo lepiej – Sam Ryder z utworem „Space Man” plasuje się w ścisłym gronie kandydatów do podium.
Na podobnym pułapie plasują się szanse Szwedów, którzy także mają duże tradycje w eurowizyjnej rzeczywistości. Sześć triumfów mówi samo za siebie – więcej ma tylko Irlandia. Doskonale wiadomo, że wielka kariery zespołu ABBA zaczęła się właśnie na Eurowizji. W 1974 roku w Brighton sukces odniosła piosenka „Waterloo”. Ale nie trzeba cofać się o pół wieku, by przypomnieć sobie znakomite „wykony” Szwedów na Eurowizji – w 2015 roku triumfował Mans Zelmerlow z piosenką „Heroes”, którą do dziś można usłyszeć w mainstreamowych rozgłośniach radiowych w drodze do pracy. W tym roku Szwecja posyła do boju Cornelię Jakobs z numerem „Hold Me Closer”.
Pięć krajów rokrocznie nie musi martwić się o awans do finału – to tak zwana „Wielka Piątka”. O Wielkiej Brytanii już napomknęliśmy. Francja i Niemcy w tym roku nie zaliczają się do faworytów, ale inaczej sprawy mają się z Hiszpanią i Włochami. Propozycja hiszpańska to piosenkarka Chanel i utwór „SloMo”. Całe show z ociekającą seksem wokalistką na czele robi piorunujące wrażenie. Piosenka momentami schodzi na dalszy plan, ale generalnie dobrze wpisuje się w nieco przaśny przecież charakter Eurowizji. W tym wypadku aż chciałoby się napisać „Erowizji”. Zresztą, niech przemówi nomen omen wizja:
No to jeszcze dwa słowa o Włochach, czyli gospodarzach tegorocznego konkursu. Do tej pory niezwykle rzadko zdarzało się, by obrońca tytułu wygrywał w kolejnym roku. Ewenementem są Irlandczycy, którzy wygrywali w latach 1992, 1993 i 1994. Jak Real Madryt Ligę Mistrzów ponad dwie dekady później. Mahmood & Bianco to włoski duet, który będzie chciał powtórzyć wiktorię grupy Maneskin. W tym roku ich „Brividi” wygrało już Festiwal Piosenki Włoskiej w San Remo, a to naprawdę solidny kapitał, by myśleć o sukcesie na Eurowizji. Czy romantyczny klimat wywoła tytułowe dreszcze u publiczności i głosujących ekspertów?
Oczywiście, nigdzie nie jest powiedziane, że tegorocznego konkursu nie wygra ktoś z bukmacherskich „underdogów”. Życie pisze najróżniejsze scenariusze, a jaki scenariusz ziści się w sobotę w turyńskiej hali PalaOlimpico? My liczymy na polski happy end. Pora by Piemont usłyszał o kimś innym niż Zbigniew Boniek czy Wojciech Szczęsny. Nazwisko Ochman wydaje się bardzo sensowne i na pewno łatwiejsze do wymówienia niż personalia bramkarza Starej Damy. Czy „nasza” rzeka wypłynie na szerokie wody i zaleje europejskie rynki? To marzenie nie tylko 22-letniego Ochmana, ale i wielu Polaków, którzy po latach posuchy łakną eurowizyjnego sukcesu jak kania dżdżu.