To był taki dzień polskich sportowców na igrzyskach, na który czekaliśmy od początku. Z samego rana srebro zdobyły Karolina Naja i Anna Puławska w wyścigu kajakarek na 500 metrów, później w rzucie młotem kobiet królowała Anita Włodarczyk, a brąz w tej samej konkurencji padł łupem Malwiny Kopron. W międzyczasie genialną i skuteczną walkę o brąz stoczył też Tadeusz Michalik w zapasach.
Już po godzinie 3:00 rano swój wyścig półfinałowy miała nasza para kajakarek – Karolina Naja i Anna Puławska. Polki popłynęły spokojnie, bo do finału przechodziły po cztery najlepsze duety z dwóch wyścigów. Naja i Puławska dopłynęły do mety jako czwarte, ale mając bardzo solidne – ponad dwie sekundy przewagi nad kolejną załogą. Jeśli spojrzeć na wyniki drugiego półfinału, to Polki ze swoim czasem by go wygrały. To zwiastowało walkę. Tylko dwie godziny regeneracji i trzeba było już się zmierzyć w finale. Faworytkami były Lisa Carrington i Caitlin Regal z Nowej Zelandii, które pobiły rekord olimpijski w półfinale. W finale jeszcze tylko poprawiły ten czas i od początku narzuciły tempo nieosiągalne dla innych dwójek. Walka o srebro rozegrała się pomiędzy dwiema parami z Węgier i naszą.
Polki były drugie na pomiarze czasu w połowie wyścigu, ale pod koniec musiały odpierać ataki dwóch węgięrskich ekip. Z racji tego, że Naja i Puławska startowały z najbardziej skrajnego toru, który jest najbliżej realizacyjnej kamery, mogło się wydawać, że na metę wpłynęły na trzecim albo – co gorsza – czwartym miejscu. Wystarczy jednak zrobić stopklatkę, żeby zauważyć, że to Polki finiszowały jako drugie. Wyprzedziły parę Kozak/Bodonyi o 0,114 sekundy. To trzeci medal olimpijski zdobyty przez Karolinę Naję. Ma na swoim koncie brąz z Londynu i brąz z Rio w tej samej konkurencji – w parze z Beatą Mikołajczyk. Anna Puławska największe sukcesy odnosiła w czwórkach, ale odkąd startuje z Nają, zdobyły już trzy srebra – w mistrzostwach Europy tego roku, w MŚ w 2019, a dziś to olimpijskie. Więcej medali na letnich IO niż Karolina Naja mają tylko – Irena Szewińska (siedem) oraz szermierze: Jerzy Pawłowski (pięć) i Witold Woyda (cztery).
Być może jest to medal, który ucieszył nas najbardziej, bo stoi za nim niesamowita historia, a Tadek Michalik nie jest przecież osobą, która kradnie nagłówki sportowych gazet. Większość zapewne usłyszała o nim podczas igrzysk. Dziś skradł nasze serca i został brązowym medalistą, a w walce o krążek w kategorii do 97 kilogramów w stylu klasycznym pokonał Węgra Alexa Szoke. Po mistrzostwach Europy w zeszłym roku dowiedział się, że będzie musiał przejść operację serca. Michalik miał dwie operacje w celu wyeliminowania arytmii. Nie do końca było wiadomo jak potoczy się kariera zapaśnika po takich operacjach. Po roku okazało się, że potoczyła się tak, że ma na swoim koncie brązowy medal igrzysk olimpijskich.
W studiu TVP jego poczynania śledziła siostra – Monika Michalik, brązowa medalistka z Rio. Zapaśnik ma w sobie coś takiego, taką swoistą pasję, że aż chciało mu się kibicować. Nie krył łez po pojedynku ćwierćfinałowym, dziś również. Węgra załatwił w parterze po profesorsku. Wystarczyły dwie minuty. Szoke został ukarany za pasywność, a później w parterze Michalik zrobił na nim aż cztery wózki za w sumie osiem punktów. Węgier ratował się challengem, ale nic to nie dało i przegrał 0:10. Sędzia przerwał walkę, bo przewaga była już zbyt duża, takie są zasady. Rodzina Michalików ma więc już dwa olimpijskie krążki, a Polacy od 2008 roku konsekwentnie zdobywają po jednym brązowym medalu w zapasach. W 2008 roku była to Agnieszka Wieszczek, w 2012 Damian Janikowski i co ciekawe – wtedy jego sparingpartnerem był właśnie Tadek Michalik. W 2016 brąz zdobyła Monika Michalik, a dziś jej brat.
Swoje trzecie złoto olimpijskie ma też Anita Włodarczyk. Ona też musiała przejść sporo cierpienia, żeby mieć dziś ten medal na szyi. Przecież straciła dwa ostatnie sezony, miała kontuzję kolana, była też zmiana trenera i treningi w stolicy Kataru. W wywiadzie po konkursie olimpijskim przyznała, że musiała zaczynać od zera, że uczyła się od nowa chodzić po operacji. Nękały ją kontuzje i musiała odpuścić występ na mistrzostwach świata w Katarze w 2019 roku. Wróciła dopiero w czerwcu tego roku, ale wówczas rzucała na poziomie 74,06 metrów w mistrzostwach Polski. W Bydgoszczy w memoriale Ireny Szewińskiej pokazała już, że udało jej się przygotować. 77,93 m i zwycięstwo. Dziś rzuciła jeszcze dalej – 78,48. Przełożone igrzyska olimpijskie okazały się dla niej zbawienne. Konkurencja ta u kobiet została wprowadzona na IO dopiero w 2000 roku. Wówczas zwyciężyła Kamila Skolimowska. W 2012, 2016 i dziś najlepsza była Włodarczyk. Mamy więc cztery złota na sześć w historii tej konkurencji lekkoatletycznej.
Ale nie tylko Włodarczyk nas ucieszyła. Brąz zdobyła ta, która pokonała ją kilka miesięcy temu w mistrzostwach Polski. Malwina Kopron rzuciła 75,49 i długo była nawet wiceliderką. Wydawało się, że możemy tu nawet zgarnąć dublet, ale w swoim ostatnim rzucie przerzuciła ją niespodziewanie Chinka Wang, która nie była typowana do medali. Poprawiła swój najlepszy wynik w tym sezonie. Faworytką była DeAnna Price, ale tylko do eliminacji. Mistrzyni świata przyznała wtedy zapłakana, że kontuzja stopy nie pozwala jej rzucać tak daleko, jak potrafi. Ostatecznie zajęła 8. miejsce. To jedyna, oprócz Anity, która rzucała w historii rzutu młotem ponad 80 metrów. Wcześniej po trzech próbach do najlepszej ósemki nie weszły Amerykanki typowane do medalu – Berry i Andersen. One rzucały dalej od Kopron w tym roku. Zostawała jeszcze Kanadyjka Rodgers, ale i ją udało się wyprzedzić. Ładnie to podsumowała na koniec 27-letnia Kopron, mówiąc, że Włodarczyk jest królową rzutu młotem, a ją nazwano księżniczką.