W amerykańskim filmie "Dzień świstaka" z Billem Murrayem bohater przeżywa ten sam dzień wiele razy. Jest to jednak najgorszy dzień w jego życiu. Nasza pętla czasu na igrzyskach jest o wiele przyjemniejsza, bo powtórzył nam się dzień ze złotem, srebrem i dwoma brązami.
Tyle dni ścigania i wreszcie po godzinie 8:00 naszego czasu Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar-Hill miały swój wyścig medalowy. Wyścig, który jest punktowany podwójnie – dodajmy – bo to w kolorze medalu jest bardzo istotne. Nieco starszemu pokoleniu żeglarstwo kojarzyło się z Mateuszem Kusznierewiczem, ambasadorem tej dyscypliny. On przywiózł złoto z Atlanty i brąz z Aten, startując w klasie Finn. W Londynie w klasie RS:X po brązie zdobyli: Przemysław Miarczyński i Zofia Noceti-Klepacka. A teraz do puli czterech medali w historii zostało dołożone srebro przez naszą parę w klasie 470.
Żeglarstwo charakteryzuje się tym, że zaczyna się już gdzieś na samym początku igrzysk, a później trwa przez dobry tydzień, bo przecież trzeba też wziąć uwagę warunki. Jeśli nie ma wiatru, to wyścigi są przełożone. Tak też było w przypadku Ani i Joli i być może właśnie przez to zanotowały swój najgorszy dzień na igrzyskach – ten wczorajszy. Wcześniejsze wyniki pozwoliły jednak pozostać w grze o najwyższe lokaty. Dyscyplina ta ma to do siebie, że można tu mieć słabszy wyścig, dwa, czy nawet trzy, ale w pozostałych 6-7 trzeba się konsekwentnie trzymać w czołówce. Polki wygrały trzy wyścigi, w jednym dopłynęły też drugie, oprócz jednego fatalnego dnia – cały czas trzymały się gdzieś w czubie. Przed finałowym wyścigiem zajmowały trzecią pozycję z realną szansą na srebro. Trzeba było wyprzedzić Francuzki o dwie pozycje, a to udało się pod sam koniec wyścigu, kiedy Polki wyprzedziły Brytyjki! Dopłynęły do mety czwarte, Francuzki, które cały czas Polek pilnowały – były szóste i próbowały jeszcze składać protest, że Brytyjki przepuściły nasze zawodniczki, ale na nic się to zdało. Jest srebro!
Patryk Dobek stworzył na tych igrzyskach historię niepodrabialną. To chłopak, który wcześniej biegał 400 metrów i 400 metrów przez płotki, ale nawiązał współpracę ze Zbigniewem Królem – trenerem, który doprowadził do sukcesów Pawła Czapiewskiego, a później Adama Kszczota. Tak naprawdę dopiero od jesieni 2020 roku Dobek zajął się treningami na 800 metrów. Jak sam przyznał w wywiadzie – przygotowywał się raczej na Paryż 2024 i nie spodziewał się, że forma wypali aż tak szybko. Jeszcze w tym roku zdobył sensacyjnie mistrzostwo Europy, a teraz potwierdził wielki talent brązem olimpijskim, chociaż nawet w pewnym momencie na finiszu zajmował drugie miejsce, jednak wyprzedził go Ferguson Cheruiyot Rotich i Kenijczycy zdobyli na tym dystansie dublet. To i tak olbrzymi sukces 27-latka i na pewno nie żałuje porzucenia dyscypliny 400 metrów przez płotki, bo tam poziom był tak kosmiczny, że finał mógłby oglądać z wysokości trybun.
Nasza narodowa konkurencja? Rzut młotem! Wczoraj złoto i brąz dla Anity Włodarczyk i Malwiny Kopron, a dziś złoto dla Wojciecha Nowickiego, a brąz dla Pawła Fajdka. Nowicki był dziś nie do ruszenia. Złoty medal dałaby mu też jego druga i trzecia najlepsza odległość. Za każdym razem jego młot leciał ponad 80 metrów, nowy mistrz olimpijski był niezwykle regularny. A 82.52, czyli najlepszy wynik Wojciecha Nowickiego – to też jego nowy rekord życiowy. Nowicki trzy razy był brązowym medalistą mistrzostw świata, zdobył także brąż na igrzyskach w Rio. Fajdka pokonał choćby na mistrzostwach Europy w 2018 roku i wtedy sięgnął po złoto. Tym razem Nowicki był bezkonkurencyjny, a kiedy już rzucił za pierwszym razem 81,18, to prowadzenia nie oddał, a na dodatek tę odległość jeszcze poprawił.
Jeśli chodzi zaś o Pawła Fajdka, to jest on czterokrotnym mistrzem świata, ale niespełnionym na igrzyskach olimpijskich. Sam przyznał nawet, że dzisiejszy medal znaczy dla niego dużo więcej, bo składało się na niego dużo wyrzeczeń, kontuzje i powrót do formy, a przede wszystkim nieustępliwość jego trenera – Szymona Ziółkowskiego – złotego medalisty z igrzysk w Sydney. Fajdek nie był dziś regularny. Zaledwie raz udało mu się posłać młot ponad 80 metrów i odległość 81,53 dała mu brązowy medal. Długo bujał się w okolicy 5-7 miejsca, ale tym jednym rzutem zapewnił sobie podium. Wtedy był nawet chwilowo drugi, ale przerzucił go fantastyczny dziś Eivind Henriksen, który dotychczas nie miał żadnych sukcesów, dwa lata temu na MŚ był piąty. Norweg co rusz poprawiał swój rekord życiowy i zatrzymał się na 81,58. W sumie poprawił go o jakieś trzy metry. Fajdek w czerwcu w memoriale Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy potrafił rzucić 82,77. To taki zawodnik, który jednym rzutem potrafi wszystko odwrócić. I tak baliśmy się o niego, bo długo trzymał się poza podium. Udało mu się jednak odpalić na 81,53. Mamy więc złoto i brąz!