Wimbledoński Manic Monday przedłużył się do wtorku, a to wszystko przez opady deszczu, które storpedowały wczorajszy wieczór w Londynie. Angielska pogoda posłużyła Hubertowi Hurkaczowi, który schodził z kortu przy stanie 1:2, a we wtorek odwrócił losy rywalizacji ze światową dwójką, Daniłem Miedwiediewem!
Rosjanin był murowanym faworytem meczu według bukmacherów, ale nie sposób było nie odnieść wrażenia, że jeśli Hurkacz zagra na takim poziomie, jak podczas poprzednich trzech rund, kiedy to nie stracił nawet seta, jest w stanie powalczyć z Miedwiediewem. Początek poniedziałkowej rywalizacji to jednak koncert numeru 2 i spore problemy Hurkacza, który wyrzucał sporo piłek, tak jakby nie potrafił się wstrzelić w geometrię kortu. Skończyło się spokojnym zwycięstwem 6:2 faworyta.
W kolejnej partii nasz zawodnik doprowadził do tie-breaka, który wygrał do dwóch. Gra rozpoczęła się od nowa, ale apetyty polskich kibiców urosły, bo wrocławianin wyraźnie poprawił swoją grę. Niestety, w trzeciej partii już przy pierwszej możliwej okazji Hurkacz przegrał podanie, a Miedwiediew utrzymał przewagę przełamania do samego końca. Znów to on był bliżej ćwierćfinału.
Rywalizacja w czwartym secie potrwała do stanu 4:3 dla Polaka – bez przełamań. Wtedy to deszcz przerwał zawody i zmusił zawodników do zejścia z kortu. Kapryśna pogoda nie miała zamiaru się poprawić, więc spotkanie finalnie przeniesiono na wtorek, a równolegle na zamkniętym korcie centralnym Roger Federer dość łatwo awansował do ćwierćfinału, pokonując w trzech setach Lorenzo Sonego. Tym samym Szwajcar mógł już czekać na wtorkowe rozstrzygnięcie, by poznać swojego rywala.
We wtorek Miedwiediew najwyraźniej wstał z łóżka lewą nogą, bo od początku walki był nieswój. Na „dzień dobry” przegrał swój serwis, a Hurkacz nie zmarnował szansy i po chwili wygrał seta. O awansie do najlepszej ósemki miał więc decydować set nr 5.
Dobra gra Polaka, który nie tylko świetnie serwował, ale także wygrywał większość dłuższych wymian, trwała w decydującym secie w najlepsze. Miedwiediew zaś mylił się nader często i już w trzecim gecie stracił podanie. Dwa kolejne wygrywał, ale Hurkacz cały czas utrzymywał przewagę do stanu 5:3. Wtedy Miedwiediew po raz drugi w tym secie dał się przełamać i po nieco ponad pół godzinie ostatni set został rozstrzygnięty. Łącznie mecz trwał ponad 3 godziny czystej gry, choć od jego rozpoczęcia do ostatniej piłki minęła niemal doba.
Wygrana zapewniła Hurkaczowi pierwszy w karierze awansował do wielkoszlemowego ćwierćfinału. W nim czeka już Roger Federer – gigant światowych kortów, uznawany za jednego z najlepszych tenisistów w historii, jednocześnie ikona Wimbledonu. Szwajcar wygrywał turniej na londyńskiej trawie osiem razy i mimo że ma na karku prawie 40 lat (skończy w sierpniu), to wciąż celuje w wygraną nr 9. Dwa lata temu miał piłki meczowe w finale z Novakiem Djokoviciem, ale ostatecznie dramatyczny, pięciogodzinny bój wygrał Serb. Po dwóch latach Federer znów jest w najlepszej ósemce, ale jego szanse na wygraną nie są duże. Wrócił do gry po ponad 13-miesięcznej przerwie. W tym czasie przeszedł dwie operacje kolana. Jest na schyłkowym etapie swojej pięknej kariery. Wciąż dużo potrafi – przecież nie znalazł się w ćwierćfinale przypadkiem. Ale jeśli Hurkacz ma kiedykolwiek ograć szwajcarskiego, 20-krotnego zwycięzcę Wielkich Szlemów, to zdaje się, że środa będzie niepowtarzalną okazją.
W poniedziałek z imprezą pożegnała się niestety Iga Świątek. Była faworytką meczu z Ons Jabeur. Po świetnym comebacku wygrała pierwszego seta, ale potem na korcie rządziła już tylko Tunezyjka, wygrywając dwie kolejne partie po 6:1. Świątek zgubiła swój rytm z końcówki pierwszego seta, podejmowała złe decyzje – wszystko do złudzenia przypominało walentynkowy mecz Australian Open przeciwko Simonie Halep – notabene także w IV rundzie.