Kibice żużlowi często się denerwują, że mimo ogromnego zainteresowania, ich sport jest spychany na margines w Polsce. Uznawany za dyscyplinę drugiej kategorii, która jest przaśna i mająca charakter wiejskiego festynu, aniżeli poważnego festiwalu. Niestety nie ma tygodnia, by w naszej lidze nie można było spokojnie obejrzeć weekendowe zmagania.
Tak było i tym razem, gdy doszło do rewanżowego starcia pomiędzy Stalą Gorzów a Spartą Wrocław o awans do finału Ekstraligi. Skończyło się bez niespodzianki, awansem gorzowian. Po drodze nie mogło być jednak normalnie.
Wszystko zaczęło się od Gleba Czugunowa. Rosjanin z polskim paszportem zanotował potężnego dzwona w biegu juniorskim. Jechał pierwszy, nieatakowany przez nikogo przewrócił się na pierwszym łuku. Co się okazało? Łukasz Benz, reporter Nsport+ powiedział, że Czugunow źle się czuł już przed zawodami. Do tego stopnia, że w karetce zrobiono mu badanie EKG! Rozmiecie to? Gość, który lada moment będzie startował na motocyklu jadącym 100km/h na zamkniętym torze, ma badanie pracy serca, a po chwili wsiada na ten motocykl. Kończy się źle, ale nie tragicznie. A co by było, gdyby zasłabł w czasie biegu i wjechał w innych zawodników? O tym nikt nie myśli, bo po co. Może jakoś to będzie…
Potem fatalny upadek Nielsa Kristiana Iversena, który nieświadomie zrobił dużą krzywdę Taiowi Woffindenowi. Duńczyk ten sezon ma katastrofalny, gdyż kontuzji zamiast ubywać, to przybywa. Zdrowie mocno nadszarpnięte, a przecież przed chwilą jeszcze leżał w Toruniu na finale Grand Prix. I ten Iversen zostaje przez lekarza dopuszczony do startów po takim upadku, gdy przejeżdża po nim Woffinden! Na szczęście nie było heroizmu "Puka" i Stali, tylko pojechał w jego miejsce Wiktor Jasiński. Ale gdyby chcieli, lekarz im tego nie zabronił. A powinien!
Tor torem, ale gdzie komisarz?
Po meczu sporo zastrzeżeń było do jakości toru w Gorzowie. Przytomnie napisał Wojciech Koerber, dziennikarz portalu Pobandzie.com. Mamy październik i nie spodziewajmy się idealnych torów, gdyż pogoda zrobi swoje. Były wypadki, oczywiście, ale nawet ci najmniej doświadczeni, jak Curzytek czy Jasiński potrafili momentami zrobić użytek z tej nawierzchni. Nie będę wspominał o Zmarzliku, który latał. Po prostu trzeba skończyć z płaczem zawodników i tyle. Albo zerknąć na finał Indywidualnych Mistrzostw Wielkiej Brytanii. Tam ścigali się na takim torze, że u nas nikomu nie przyszłoby do głowy nawet wyjść na obchód toru, bo byłby strach przed wejściem w błoto. A tam dali radę!
Z drugiej strony ma rację Maciej Janowski. Skoro taki tor jest, to po co komisarz toru. Często gospodarze nie mogą nic zrobić, mimo że trzeba ratować tor przed spodziewanym deszczem. Kluby jednak boją się kar od Ekstraligi. Dlaczego? Gdyż u nas są dwie grupy. Jedni za wszelką cenę chcą kombinować i zrobić wszystko – bez względu na koszta, konsekwencje itd – żeby wykiwać przeciwnika. A jak się nie uda, to chociaż spróbować, żeby mieć "czyste" sumienie. Zaś drudzy wszędzie węszą spiski. Nie jest ważne czy uda się udowodnić, że był spisek, tylko go wyszukać i rzucić oskarżenie. Jeśli był spisek? Fajnie, udało się złodzieja złapać na gorącym uczynku. Jeśli nie było? Niech on się martwi. W końcu najtrudniej jest się obronić przed czymś, czego się nie zrobiło…
Trochę miodu
Ale jest też pozytyw po tym półfinale. W końcu zaraz będzie finał. O tym będę pisał w piątek, ale jeszcze jedna sprawa mi się spodobała w niedzielny wieczór. Postawa Michała Curzytka. Bardziej utalentowany z braci pokazał dwukrotnie, że potrafi pojechać. Oczywiście, użytek zrobił z maszyn Gleba Czugunowa, ale to też trzeba potrafić. Dwójka z bonusem, a wcześniej powinna być jeszcze trójka. Niestety Curzytek popełniał te same błędy. Gdy się wywrócił, zbyt mocno wykontrował motocykl i go postawiło na szczycie łuku. Sam o tym wspominał w wywiadzie, po czym w 14. biegu powtórzył ten błąd i stracił punkt, a mogło być jeszcze gorzej, gdyby Max Fricke go nie ominął.