Na organizatorów Australian Open spadło już kilka ciężkich ciosów. W turnieju zabraknie Andy’ego Murray’a, Keia Nishikoriego czy Sereny Williams. Długo pod znakiem zapytania stały występy Novaka Djokovicia i Rafaela Nadala. Cała narracja pierwszego Wielkiego Szlema w tym roku skupiła się więc, co oczywiste, na broniącym tytułu Rogerze Federerze. Jeśli Szwajcar, który jest głównym faworytem imprezy, sięgnie 27 stycznia po zwycięstwo, będzie to jego 20. wielkoszlemowy triumf w karierze!
Federer przed rokiem wrócił na szczyt i w Australii wygrał swój pierwszy turniej Wielkiego Szlema od 2012 roku. Później „poprawił” sukcesem na swojej ukochanej wimbledońskiej trawie i umocnił się na prowadzeniu wśród najlepszych tenisistów w historii turniejów wielkoszlemowych. Obecnie ma na koncie 19. wiktorii, choć po piętach depcze mu wspomniany Nadal. Hiszpan rok temu także wygrał dwa turnieje – Rolanda Garrosa i US Open, zatem przewaga nad leworęcznym asem z Półwyspu Iberyjskiego akurat nie wzrosła. Zwycięstwo w Australii byłoby jednak pokazem gigantycznej klasy 36-letniego Helwety. Do tej pory wygrywał tu 5 razy – lepszy jest tylko Djoković, który podbijał Melbourne sześciokrotnie.
Więcej wielkoszlemowych tytułów od Federera w karierze zdobywały tylko trzy kobiety – Margaret Court (24), Serena Williams (23) i Steffi Graf (22). Wśród mężczyzn Szwajcar jest najlepszy, a wiele wskazuje na to, że pod koniec stycznia może wkroczyć do klubu „20”. Jako jeden z nielicznych czołowych tenisistów nie miał żadnych problemów zdrowotnych, a jego przygotowania do pierwszej wielkiej imprezy w tym sezonie przebiegały bardzo harmonijnie. Wraz z Belindą Bencić wziął udział w Pucharze Hopmana, wygrywając tzw. nieoficjalne mistrzostwo świata mikstów. Dokonał tego po raz drugi w karierze, ale pierwszy raz miał miejsce w 2001 roku, w duecie z Martiną Hingis. Bencić miała wtedy niecałe 4 lata!
Rok temu Federer wygrał Australian Open po epickim, pięciosetowym boju z Rafaelem Nadalem, a jakże. Powrót na szczyt dwóch wielkich legend tenisa zapisał się złotymi zgłoskami w historii tej dyscypliny. Popis wspaniałej gry z obu stron zakończył się ostatecznie happy endem dla bardziej doświadczonego tenisisty ze Szwajcarii, ale obaj pokazali wielką klasę i udowodnili po raz kolejny, że tylko problemy zdrowotne blokowały ich w poprzednich latach, nie pozwalając odnosić tylu sukcesów. Rok 2017 był przełomowy i choć obaj panowie są już bliżej końca kariery niż jej rozkwitu, to niewiele wskazuje na to, by akurat rok 2018 miał być schyłkiem chwały Federera i Nadala. Szwajcar rozstawiony jest z numerem 2, Nadal to rankingowa jedynka, więc do ich ewentualnego starcia może dojść dopiero w finale, co oczywiście byłoby wspaniałą wiadomością dla wszystkich, szczególnie dla organizatorów turnieju w Melbourne, którzy swoje gorzkie pigułki musieli już przełknąć.
Tą najbardziej gorzką było wycofanie się z turnieju Sereny Williams, obrończyni tytułu sprzed roku. Amerykanka wygrała w Melbourne, będąc w 2. miesiącu ciąży i niedługo potem zawiesiła swoją karierę, z oczywistych względów. Najbardziej utytułowana z aktywnych zawodniczek szykowała się do startu w Australian Open 2018, ale ostatecznie uznała, że nie jest dostatecznie dobrze przygotowana. Sama podkreślała, że forma, którą zaprezentowała w towarzyskim meczu z Jeleną Ostapenko nie predestynuje jej do odegrania w Australii roli, jaką sama chciałaby odegrać. Decyzja została przyjęta ze zrozumieniem, a powrót Williams to i tak kwestia czasu. Czy także powrót na szczyt? O tym przekonamy się niedługo. Przykład Marii Szarapowej, która wróciła do gry po zawieszeniu za stosowanie dopingu, pokazuje, że wcale nie jest tak łatwo znów grać na najwyższym poziomie. Przykłady Federera i Nadala są zaś w tej kwestii budujące.
Gdy nie startuje Serena Williams, bardzo trudno wskazać główną faworytkę turnieju – do tego w sezonie 2017 zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Grono pretendentek jest szerokie, ale żadna z tenisistek nie potrafi zaznaczyć swojej dominacji i wskazywanie kandydatki nr 1 to tak naprawdę wróżenie z fusów i przewidywanie na podstawie kilku przesłanek. Najwięcej szans daje się Rumunce Simonie Halep (fot. powyżej). Czołowe role odegrać powinny także Karolina Pliskova, Elina Svitolina czy Angelique Kerber. Niestety, w obecnej formie bardzo trudno nawet w szerokim gronie kandydatek wymieniać Agnieszkę Radwańską.
Nie można wykluczyć, że schedę po siostrze w Australian Open przejmie Venus Williams, która w tym turnieju dwukrotnie grała w finale – w 2003 roku i rok temu – za każdym razem przegrywała z Sereną. Ogólnie Venus ma na koncie 7 tytułów wielkoszlemowych, ale żadnego od 2008 roku, więc jej powrót na szczyt po dekadzie, byłby wielkim szokiem i wydarzeniem bezprecedensowym. Trzeba jednak pamiętać, że Amerykanka jest rok starsza nawet od Federera i na pewno młodsze zawodniczki mają przewagę w aspektach przygotowania fizycznego.