Za nami dwie niepełne kolejki Ekstraligi. Bez niespodzianki, Motor Lublin już na czele, zaczynając także budować mocno bilans małych punktów. Na swoje pierwsze triumfy w tym sezonie czekają w Grudziądzu i Częstochowie, tyle że wyjazdowe potyczki nie sprzyjają myślom o dwóch punktach po weekendzie. Przed nami w najbliższej kolejce mecz lidera z wiceliderem – tymczasowa sytuacja – oraz klasyk w Lesznie o dużym ciężarze gatunkowym dla sytuacji w tabeli.
Piątek 18:00 Sparta Wrocław – GKM Grudziądz
Nie mogą być zadowoleni grudziądzanie z początku sezonu. Najpierw w ich progach świetnie rozgościł się Motor Lublin, który zdobył 52 punkty i zanotował jedyne spośród wszystkich drużyn wyjazdowe zwycięstwo w Ekstralidze 2024. W minioną niedzielę Gołębie ruszyły do Zielonej Góry, z której jednocześnie przywiozły nadzieje na bonusa oraz spory niedosyt. To pierwsze to efekt zdobycia 42 punktów przeciwko Falubazowi. Oczywiście ewentualne zwycięstwo byłoby gigantycznym handicapem w kontekście walki o utrzymanie i jednocześnie play-offy. Tak się nie stało i z tego powodu można odczuwać niedosyt. Głównie za sprawą fatalnego występu Jasona Doyle’a. Można narzekać na dyspozycje Kacpra Pludry, który na tę chwilę ruszył w sezon, niczym Mateusz Świdnicki dwanaście miesięcy temu – zero punktów po dwóch meczach i tylko trzy odjechane biegi. Pludra nie był w stanie pokonać nawet swoich juniorskich kolegów z pary w czwartych biegach z Motorem i Falubazem! Tyle że Doyle zawalił mecz w Winnym Grodzie. Australijczyk przywiózł cztery punkty w pięciu biegach! Dopiero w dwóch ostatnich startach pokonał jakichkolwiek rywali – braci Pawlickich, gdyż wcześniej punktował na swoich juniorskich kolegach z pary… Na nic zdała się kapitalna postawa pozostałej trójki liderów, która wywalczyła 36 z 42 punktów. Niesamowitą postawą wykazał się Max Fricke. Australijczyk zdobył 16+1, notując jedną porażkę – z Jarosławem Hampelem – w całym meczu. Pozytywne występy także po stronie Wadima Tarasienki i Jaimona Lidseya. Ten drugi zaczął od dwóch zer, ale mecz skończył dwiema trójkami, co dało czystą dychę. Tyle samo punktów zgarnął Rosjanin z polskim paszportem, który dorzucił trzy bonusy. Uczestniczył także w jedynych dwóch biegach GKM-u, które kończyły się wygraną 5:1.
Tyle że teraz Gołębie jadą na teren, gdzie szansę na jakąkolwiek zdobycz punktową ocenia się bardzo nisko. Sparta na Olimpijskim jest mocna, chociaż Falubaz niedawno pokazał, że można powalczyć do ostatniego biegu. GKM musiałby jednak mieć nie trzech, ale czterech równo i dobrze jadących zawodników. Przeciwko Motorowi zawiódł Tarasienko, teraz Doyle, a do tego juniorzy zdobywali punkty jedynie na sobie lub swoim starszym koledze. Można liczyć na jakieś przełamanie albo dobrą postawę Kevina Małkiewicza. Ten ostatni przecież debiutował w Ekstralidze w ubiegłym sezonie, jeżdżąc dla Sparty Wrocław w ramach wypożyczenia. “Olimpico” trochę poznał, co może być jego atutem w starciu z zawodnikami, którzy jeszcze nie są tak “wjeżdżeni” w swój nowy dom. Mowa o Jakubie Krawczyku oraz Marcelu Kowoliku.
Sparta jako jeden z dwóch klubów – obok Włókniarza – nadal z jednym meczem ligowym na koncie. To efekt odwołanego spotkania w Częstochowie. Na pewno na tym etapie sezonu to tylko kłopot, wobec braku objeżdżenia jeszcze na różnych torach, w różnych warunkach pogodowych itd. Każdy mecz powinien być zbawieniem dla Macieja Janowskiego. W dotychczasowych oficjalnych zawodach nie prezentuje się najlepiej.
5 pkt w Kryterium Asów
9 w Memoriale Jancarza
8 w finale Złotego Kasku
4 w pierwszym meczu ligowym
3 w ostatnim wystepie w Anglii
Jedynym plusem było 9+2 w pierwszym meczu w Anglii dla Oxford Spires. W ubiegłym tygodniu “Magic” po prostu się skompromitował w Ipswich przywożąc wspomniane trzy “oczka” i pokonując zaledwie Jordana Jenkinsa, który dla 95% kibiców Ekstraligi jest absolutnym anonimem. W Ekstralidze też zaczął bardzo słabo, bowiem z czterech punktów, połowę zdobył na Janie Kvechu, a pozostałe dwa punkty to efekt przyjechania przed kolegą z pary – Jakubem Krawczykiem – oraz skorzystaniu na wykluczeniu Przemysława Pawlickiego. Ciekawe, co zaprezentuje teraz. Kibice już się obawiają, że ubiegły sezon ze średnią 1,901 może nie był przypadkowy. Wtedy pojechał najgorsze rozgrywki od 2016 roku, gdy w roli seniora miał średnią 1,674 i to był najgorszy wynik, odkąd jest “dorosłym” żużlowcem. Po pierwszym meczu zagadką jest także dyspozycja Taia Woffindena. Tyle że Brytyjczyk chociaż daje więcej spokoju na innych torach. Najbliższa weryfikacja nastąpi już w piątkowy wieczór, a kolejna błyskawicznie – we wtorek 30 kwietnia, gdy odbędzie się zaległy mecz z Włókniarzem.
Piątek 20:30 Motor Lublin – Apator Toruń
Na wyjeździe gładkie 52:38, u siebie równie lekko, łatwo i przyjemnie 55:35. Motor Lublin wszedł w sezon dokładnie tak, jak się wszyscy spodziewali. Skoro pokonali jedną drużynę z kujawsko-pomorskiego, to teraz czas na drugą. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że lublinianie w domu są po prostu nie do zatrzymania. Ostatnim zespołem, który tego dokonał była Sparta Wrocław na początku ubiegłego sezonu. Tyle że wiadomo, jakie wówczas panowały warunki przy Alejach Zygmuntowskich. Od tamtej pory najlepszy rezultat uzyskał w Lublinie… Apator Toruń. Anioły jako jedyna drużyna przekroczyła później granicę 40 punktów, zdobywając ich dokładnie 41 w rewanżowym ćwierćfinale Ekstraligi. To zresztą dobra postawa torunian z Motorem sprawiła, że chwilę później zameldowali się w półfinałach, a średni sezon – pod względem jazdy całego zespołu – zakończyli brązowym medalem. 20 sierpnia w w Lublinie brylował ten, który obecnie zawodzi na całej linii – Paweł Przedpełski. Wówczas przywiózł aż 12 punktów, pokonując nawet Bartosza Zmarzlika! Teraz jednak w sezon 2024 wszedł bardzo źle. W Gorzowie przywiózł jeden punkt w pięciu startach, a to efekt wyprzedzenia… kolegi z pary. W drugiej kolejce z Unią Leszno na wysokim poziomie zapunktował cały zespół, oprócz… Przedpełskiego. Skoro ten był gorszy od Mateusza Affelta (5) i Krzysztofa Lewandowskiego (6) uznawanych za najgorszą juniorską parę Ekstraligi, to znaczy, że jest bardzo źle. 4+2 niby nie jest wielką tragedią, ale na pewno nie jest powodem do dumy przeciwko Unii Leszno, która przyjeżdża bez Janusza Kołodzieja, niejako wywieszając białą flagę na kilka dni przed meczem.
Na tle Przedpełskiego świetnie spisał się Wiktor Lampart, dla którego to także sezon w stylu “make or break”. W pierwszej kolejce nie pojechał ze względu na kontuzje i jego brak oraz konieczność robienia zmian taktycznych za Andersa Rowe, zamiast Przedpełskiego, odbiła się na wyniku w Gorzowie. W drugiej kolejce zaczął od zera na inauguracje. Potem w kolejnych czterech biegach stracił zaledwie jeden punkt, a trzy biegi z jego udziałem skończyły się łącznymi wynikami 14:4! Gdyby połowę tego zrobił w Lublinie, to w połączeniu z tercetem Sajfutdinow, Dudek i Lambert mogłoby to dać szansę na kolejne zrobienie wyniku 40+.
Motor jednak jeździ w innej lidze, niż większość ekstraligowych klubów. Po drugim meczu jedynym, który mógł mieć wątpliwości, co do swojego występu był Dominik Kubera. 5+1 u siebie i brak jazdy w biegu nominowanym na pewno nie może zadowolić uczestnika Grand Prix. Świetnie w piątkowy wieczór spisał się Jack Holder, który przegrał jedynie z Martinem Vaculikiem w piątym wyścigu. Dobre zawody także na koncie Fredrika Lindgrena i rzecz jasna Bartosza Zmarzlika. Ten ostatni zanotował jednak pierwszą porażkę ligową w tym sezonie. Mowa o wyścigu 13, gdy lepszy okazał się Anders Thomsen, absolutny lider Stali w miniony piątek.
Na swoje pierwsze wygrane z seniorami poza czwartym biegiem czeka także Wiktor Przyjemski. Wychowanek Polonii Bydgoszcz w obu meczach wygrywał biegi juniorskie i pokonywał seniorów w czwartych gonitwach – Pludrę oraz Miśkowiaka. Co ciekawe w domowym debiucie musiał raz uznać wyższość Oskara Palucha. Teraz zapewne plany są jeszcze ambitniejsze, tym bardziej patrząc na rozkład biegów, jaki go czeka w piątek. W juniorskim będzie faworytem, ale podobnie można powiedzieć o czwartym wyścigu, gdzie w parze z Cierniakiem powinni pokonać Przedpełskiego oraz Lewandowskiego. Ósma gonitwa także szykuje się na dobrą zdobycz – znowu Przedpełski, a także Lampart. Być może trzema dobrymi wyścigami zapracuje sobie na dodatkową szansę w biegu nominowanym…
Niedziela 16:30 Unia Leszno – Falubaz Zielona Góra
Dla leszczynian mecze z Falubazem są traktowane jak derby. W “falubazowej” hierarchii spotkania z Unią to numer dwa, zaraz oczywiście po derbach ze Stalą. Krótko mówiąc prestiż tego spotkania, bez względu na okoliczności, zawsze będzie wysoki. Ale właśnie warstwa sportowa będzie bardzo ważna przy okazji niedzielnego meczu. Mówi się przecież, że Unia z Falubazem – oraz GKM – stoczą bezpośrednią walkę o utrzymanie i jednocześnie ostatnie miejsce w play-offach. Po pierwszych dwóch meczach jedni i drudzy mogą powiedzieć, że… wszystko idzie zgodnie z planem. Unia wygrała z Włókniarzem, a później osłabiona brakiem Janusza Kołodzieja przegrała w Toruniu. Zresztą nawet z “Jankiem” raczej nie miała by większych szans na punkty w Grodzie Kopernika, mimo dobrego startu w tamte zawody.
Falubaz do ostatniego biegu walczył o punkt/y we Wrocławiu, a w minioną niedzielę pokonał GKM Grudziądz. W Winnym Grodzie mogą być nieco źli, że nie udało się zwyciężyć wyżej, niż “tylko” 48:42. Z drugiej strony, gdyby odpalił były zawodnik zielonogórzan – Jason Doyle – to mogłoby być niewesoło przy Wrocławskiej 69. KSF jednak zrobiło, co było zaplanowane, czyli wygrali swój domowy mecz. Teraz jadą do Leszna z takim samym celem. Mają ku temu powody oraz argumenty. Przede wszystkim w ich składzie znajduje się czterech byłych Byków. Trzech wychowanków – bracia Pawliccy i Krzysztof Sadurski – oraz wieloletni zawodnik Unii Jarosław Hampel. Krótko mówiąc to może dać spory atut podczas tego wyjazdu. Jeśli będzie podobny tor do tego z inauguracji przeciwko Włókniarzowi, wówczas Rasmus Jensen i Jan Kvech także powinni zrobić niezły użytek.
Wydaje się, że kluczem do ewentualnego sukcesu dla gości będzie… nie zbieranie literek do programu. Piotr Pawlicki w dwóch meczach uzbierał już trzy biegi, w których zamiast cyfr, trzeba było wpisywać literki do programu. Najpierw dwa wykluczenia we Wrocławiu, teraz taśma z Grudziądzem. Oczywiście jedno było kontrowersyjne – na Olimpijskim – ale mimo wszystko zbyt dużo punktów przecieka przez palce. Jego brat jest nieco lepszy w tej materii, ale dwie literki “W” przy jego nazwisku z inauguracji to także dużo. To łącznie pięć biegów na trzydzieści odjechanych w dotychczasowych meczach, gdzie brakowało jednego zawodnika KSF. Średnio 2,5 na mecz, co przy wynikach na styku robi kolosalną różnicę.
Wróćmy jeszcze do Unii Leszno, która w Toruniu odjechała dwie różne połowy meczów. 26:22 prowadził Apator po ośmiu wyścigach, co dawało jakieś nadzieje na punkt/y w Grodzie Kopernika. Tymczasem w pozostałych siedmiu wyścigach było 33:9 dla gospodarzy! Jeden remis za sprawą Grzegorza Zengoty oraz sześć podwójnych zwycięstw Apatora. Takiej miazgi dawno nie było w Ekstralidze, zwłaszcza w tej fazie zawodów. Swoją drogą z drugimi połowami meczów ma kłopoty Grzegorz Zengota. Spotkanie z Włókniarzem rozpoczął od dwóch trójek, by w trzech kolejnych wyścigach przywieźć jeden punkt. W Toruniu zaczęło się o jedynki i trzech kolejnych zwycięstw. Końcówka znowu fatalna – jeden punkt zdobyty na koledze z pary. Widać, że potrafi się spasować i jest szybki, tyle że ma kłopoty w newralgicznych momentach meczu, gdzie trzeba odczytać, co się dzieje z torem i jak dalej pójść ze zmianami w sprzęcie.
W Toruniu jednak brakowało armaty w postaci Janusza Kołodzieja. Teraz jednak po szesnastu dniach – od pierwszego meczu – wraca do gry i oczywiście ma poprowadzić Unię do drugiego domowego zwycięstwa. Nie ma wątpliwości, że Kołodziej jest największym skarbem drużyny i bez niego po prostu nie ma szans na spełnienie jakichkolwiek celi, czytaj: utrzymanie, a potem ewentualnie play-off. Dużo zależeć także będzie od duetu Smektała i Lebiediew. W Toruniu mocno sobie przeszkadzali na torze, przynajmniej w dwóch wyścigach. Języczkiem u wagi będzie duet juniorów, który… skompromitował się w miniony weekend. Dwa punkty zdobyte na kolegach z pary to wynik fatalny, jak na standardy młodzieżowe, do których przyzwyczajono w Lesznie. Zwłaszcza, że pojedynek ze swoimi rówieśnikami przegrali 2:11! Teraz muszą na swoich pozycjach zbudować przewagę. Przypomnijmy pierwszy mecz, gdy ich 9 punktów przy dwóch ze strony Włókniarza okazało się ważne w kontekście czteropunktowego zwycięstwa.
Niedziela 19:15 Stal Gorzów – Włókniarz Częstochowa
Po ostatnim meczu Stali najgłośniej było nie o wyniku, a o… zmianach taktycznych, konkretnie ich braku ze strony gorzowian. Stal w Lublinie przegrała różnicą 20 punktów, czego można było się spodziewać. W końcu trafili na rozpędzony Motor, który w domu jest piekielnie mocny. Sporo było jednak wątpliwości, co do decyzji Stanisława Chomskiego, który przez cały mecz nie zdecydował się na żadne roszady wśród seniorów. Mocno na ten temat dywagowali Michał Korościel i Marcin Kuźbicki komentujący tamto spotkanie w Eleven. Nie tyle krytykowali trenera gości, co po prostu dziwili się temu zachowaniu szkoleniowca. Oczywiście trudno byłoby ze zmianami wywieźć jakikolwiek punkt z Lublina. Z drugiej strony Stal mogłaby dać sobie minimalną choćby szansę na bonusa w rewanżu, co może mieć znaczenie na koniec sezonu. – Moja taktyka była prosta – zależało mi na budowaniu morale zespołu, żeby wszyscy mogli pojeździć i nabrać pewności, a nie szachować zawodnikami, np. Andersem Thomsenem. Chciałem dać szansę pozostałym zawodnikom, aby wyjeżdżali z Lublina z bagażem doświadczeń. Mamy materiał do analizy, który pokazuje, że jeszcze dużo nam brakuje i trzeba nad tym wszystkim pracować, wyciągać wnioski – skomentował swoje decyzje trener. Jeszcze dalej poszła… córka Stanisława Chomskiego. Znana psycholog dość mocno, ale jednocześnie groteskowo broniła ojca na platformie X.
@MarcinKuzbicki @MichalKorosciel Panowie widać, że nie wiecie co to jest długofalowe zarządzanie zespołem. Brak zmian to budowanie zasobów na następne mecze, a nie na ten wynik, który widzimy jaki jest. I poproszę nie nakręcać kibiców przeciwko Trenerowi.
— Julia Chomska-Kuffel (@PsychoKomfort) April 19, 2024
Można rozumieć budowanie zawodników, tylko pojawia się pytanie czy aby na pewno dawanie kolejnych biegów Fajferowi i Miśkowiakowi, żeby łącznie przywieźli 4 punkty i sześć zer to faktycznie budowanie zawodnika. Jeden i drugi w piątkowy wieczór objechali wyłącznie juniora gospodarzy. W tym samym czasie świetnie spisywał się Anders Thomsen. Nieco gorzej jechali Martin Vaculik oraz Szymon Woźniak, ale w ich przypadku była mowa o nawiązywaniu walki z lublinianami. Zresztą słowa Chomskiego kłócą się z jego decyzją w kontekście juniorów. Jakub Stojanowski został zmieniony przez Oskara Palucha, czym kompletnie sobie zaprzeczył.
Pomijając już kwestie zmian, to sportowo w Lublinie tylko dwóch zawodników mogło kończyć z czystym sumieniem dobrze wykonanej roboty – Thomsen i Paluch. Pierwszy z nich zanotował dwa z czterech gorzowskich indywidualnych zwycięstw i jako jedyny w tym sezonie – na ten moment – pokonał w lidze Bartosza Zmarzlika. Najmłodszy w Stali jako pierwszy wygrał indywidualnie w meczu, a w przedostatniej gonitwie brał także udział w jedynym tego dnia zwycięstwie gości, które skończyło się 5:1 do spółki z Martinem Vaculikiem.
W żużlu zwykło się szybko “rozdawać medale” oraz skazywać na spadek. Ta druga historia lada moment może być w mediach przy okazji Włókniarza Częstochowa. Lwy sezon rozpoczęły od porażki w Lesznie. Teraz przed nimi tydzień, po którym za chwilę mogą być wg wielu kandydatem do spadku. Dlaczego? W Gorzowie faworytem na pewno nie będą, a kilka dni później czekają ich najtrudniejsze domowe zadania. Najpierw pod Jasną Górę 30 kwietnia przyjedzie Sparta Wrocław na zaległy mecz drugiej kolejki, a na koniec majówki zawita Motor Lublin. Scenariusz, w którym po czterech meczach nie mają punktu na swoim koncie jest możliwy. Nawet jeśli by się ziścił, to i tak chwilę później czekają ich mecze z Apatorem, Falubazem i GKM-em, gdzie równie dobrze mogą zgarnąć komplet “oczek”. Krótko mówiąc to dość daleko idące dywagacje. Nie ma jednak wątpliwości, że ewentualny brak wygranych tylko napędza spekulacje oraz negatywną atmosferę. Krótko mówiąc duński tercet, Kacper Woryna oraz osobliwie zachowujący się Maksym Drabik już teraz muszą się obudzić w komplecie. Po pierwszym meczu największe pretensje były rzecz jasna do tego ostatniego. Lepiej mogli spisać się także Michelsen oraz Woryna, a jedynymi bez żadnego “ale” przy swoim nazwisku byli Hansen i Madsen. Przy czym temu pierwszemu w osiągnięciu lepszego wyniku przeszkodził… własny sztab szkoleniowy, dokonując dziwnej zmiany w trakcie meczu.