Za nami pierwsza przerwa od rozgrywek ligowych w 2024 roku. Po czterech kolejkach przyszedł czas na weekend z Grand Prix w Warszawie, po którym najszczęśliwszym żużlowcem został Jason Doyle. Czas jednak wrócić do ekstraligowej rzeczywistości. Przez kolejne cztery weekendy będziemy oglądać zmagania ligowe, a zaczynamy już w piątek o godzinie 18:00. Niestety wszystko wskazuje na to, że na emocje ligowe poczekamy aż do niedzieli. Warto dodać, że piąta kolejka będzie przedzielona sobotnią rywalizacją w Grand Prix w Landshut. Niektórzy przystąpią zatem do weekendu mając układ liga + GP, a inni pojadą w odwrotnej kolejności.
Piątek, 18:00 Motor Lublin – Falubaz Zielona Góra
Nikogo nie może dziwić, że dwukrotny mistrz Polski i teoretycznie najatrakcyjniejszy zespół do oglądania dostaje najgorsze terminy na domowe mecze. Wszystko przez… zbyt dobrą jazdą Motoru. Lublinianie u siebie po prostu gniotą kolejnych rywali, a mecze są do “jednej bramki”. W związku z tym główny nadawca, czytaj: CANAL+, woli oddać mecz do Eleven i to na godzinę, która raczej nie sprzyja do przyjścia na stadion czy oglądania spotkania w telewizji. Beniaminek przyjeżdżający na obiekt mistrza oraz lidera tabeli to raczej nie może się skończyć w inny sposób, niż dotychczas.
Motor w tym sezonie jako jedyny ma komplet punktów na swoim koncie. Dodatkowo jeszcze ani razu jego przeciwnik nie zdobył 40 punktów w meczu przeciwko mistrzowi Polski. Najbliższy tego dokonania był Włókniarz dwa tygodnie temu – przegrał jednak 39:51. Tyle że na drużynę, która miała/ma walczyć o medale to trochę zbyt mało. Teraz jednak takie 39 “oczek” goście z Zielonej Góry wzięliby z pocałowaniem ręki, ale raczej w ich przypadku kibice zastanawiają się czy uda się dojechać do… 30 punktów. Oczywiście dobra postawa Jarosława Hampela i niezła duetu braci Pawlickich, w połączeniu z przebłyskami Rasmusa Jensena to coś, czego nie oglądaliśmy tak często w wykonaniu beniaminków w ostatnich latach. Jednak taka siła może wystarczyć na remis w Lesznie, ale nie na prowadzenie wyrównanej walki w Lublinie. To właśnie powrót Hampela na Aleje Zygmuntowskie będzie zdecydowanie największym wydarzeniem piątkowego spotkania. W ostatnich latach “Mały” reprezentował przecież barwy Koziołków i był jednym z liderów. Ubiegły sezon zakończył ze średnią 1,934 i 18. miejscem w klasyfikacji najlepszych żużlowców. Zapewne kontynuowałby swoją przygodę z mistrzem kraju, ale przepisy dotyczące zawodnika U24 sprawiły, że musiał zrobić miejsce dla Mateusza Cierniaka. Zdecydowano jednocześnie, że duet Jack Holder i Fredrik Lindgren może dać więcej w kolejnych rozgrywkach. Hampel jednak nie miał najmniejszych kłopotów ze znalezieniem klubu i wrócił po siedmiu latach do Zielonej Góry. Co ciekawe obecnie ze średnią 2,250 jest na dziewiątym miejscu w lidze, wyprzedzając minimalnie duet Holder i Lindgren!
Pod kątem najbliższych spotkań lublinian i zielonogórzan warto jeszcze wspomnieć o najmłodszych zawodnikach. W Motorze Bartosz Bańbor w teorii ma pewne miejsce w składzie, ale coraz lepszą postawą wykazuje się pierwszy… wychowanek odbudowanego Motoru – Bartosz Jaworski. Pierwszy na niezłym poziomie, pokazujący go w Ekstralidze U24 czy innych zawodach młodzieżowych. W przypadku ewentualnej modyfikacji przepisu o młodzieżowcu, który miałby być wychowankiem to pewien komfort psychiczny dla mistrza Polski, który od dłuższego czasu był z tego powodu mocno wyśmiewany przez żużlową Polskę. Co ciekawe, wychowanka nie można było uświadczyć na pozycjach juniorskich w Falubazie. Teraz będzie nim Kacper Rychliński. Rocznikowo 20-latek ma niewielkie doświadczenie, by nie powiedzieć żadne, w rozgrywkach ligowych. Teraz widnieje w składzie tylko przez kontuzje Krzysztofa Sadurskiego. Ciężar zdobywania punktów będzie jeszcze większy na barkach Oskara Hurysza. W Lublinie jednak trudno się spodziewać czegoś więcej po zielonogórskich juniorach, niż punktu zdobytego na… sobie.
Piątek, 20:30 Sparta Wrocław – Unia Leszno
Wieczorny mecz w piątek to można powiedzieć jeden z częściej występujących finałów Ekstraligi w ostatniej dekadzie. Teraz daleko do tego miana, przede wszystkim przez postawę Unii Leszno. Może się nawet okazać, że za rok Unia będzie marzyć o finale, ale… w 2. Ekstralidze! Byki co prawda mają na swoim koncie 3 punkty, ale to nie może być zadowalający rezultat. Względy są dwa. Raz już stracili punkty, gdy przyjechał jeden z ich bezpośrednich rywali – Falubaz. Drugim powodem jest ostatni mecz, gdy w Grudziądzu przegrali różnicą 19 punktów. W żużlu teoretycznie wszystko jest możliwe, ale odrobienie takiej straty będzie cholernie trudne, a brak bonusa może okazać się kluczowy i kosztowny. Jeszcze ważniejsza jest kwestia zdrowia Janusza Kołodzieja. Lider Unii doznał już drugiej poważnej kontuzji w tym sezonie. Najpierw kłopoty z mostkiem, a po starciu z Jaimonem Lidseyem w Grudziądzu zwichnięty staw ramienny. Kłopoty duże, jak na początkową fazę sezonu. Niewiadomą jest tak naprawdę data powrotu na tor. “Koldi” znalazł się w awizowanym składzie Unii na mecz we Wrocławiu. Tyle że trudno powiedzieć czy faktycznie pojedzie na Stadionie Olimpijskim. Paradoksalnie Kołodziej… doznał kontuzji w najlepszym możliwym momencie. Nikt przecież nie liczy na punkty Unii w meczach ze Spartą, Motorem czy w Gorzowie. Potem jeszcze wyjazd do Częstochowy, gdzie ewentualnie będą bronić bonusa. To wtedy, czytaj: 7 czerwca, będzie już potrzebny. Niezbędny będzie dwa tygodnie później, gdy na Smoczyka przyjedzie Apator i pojawi się realna szansa na zdobycie dwóch punktów meczowych. Krótko mówiąc dla sztabu szkoleniowego Unii korzystniej byłoby po prostu przetrzymać Kołodzieja do pełni zdrowia.
Jestem już po udanej operacji i pozytywnie nastawiony na rekonwalescencję i rehabilitację 💪 bardzo dziękuję Guardian Clinic z Konina za profesjonalne przeprowadzenie całego procesu naprawienia mojego ramienia 😉👌 https://t.co/bhplR8tbDU
— Janusz Kołodziej Racing (@KolodziejRacing) May 7, 2024
Z drugiej strony łatwo się mówi z perspektywy fotela, skoro różnica pomiędzy nim a drugim najlepszym zawodnikiem Unii jest ogromna: 2,333 do 1,727 jakim legitymuje się Andrzej Lebiediew. Jednak największe zmartwienie przynoszą najmłodsi seniorzy. bartosz Smektała ze średnią 1,118 otwiera piątą dziesiątkę rankingu znajdując się idealnie pomiędzy Kacprem Łobodzińskim a Kevinem Małkiewiczem. Z kolei Keynan Rew jest na “zaszczytnym” 50. miejscu, jako pierwszy zawodnik ze średnią poniżej punktu na bieg – 0,938 – i będący drugim najgorszym seniorem Ekstraligi obecnie, wyprzedzając tylko Kacpra Pludrę. Wydaje się, że dobrym posunięciem Rafała Okoniewskiego i spółki byłoby spróbowanie w boju Nazara Parnickiego. Nic nie tracą, a Ukrainiec pokazał już, że potrafi się ścigać i przy dobrych wiatrach może sprawić niespodziankę.
Problem jest jednak dużo większy, bo w tygodni poważnej kontuzji doznał lider formacji juniorskiej Byków, Damian Ratajczak. Żużlowiec miał wypadek podczas meczu w lidze duńskiej. Efekt? Złamana kość udowa i prognozowana pauza być może nawet do końca sezonu. To już naprawdę niesamowicie trudna sytuacja Unii.
We Wrocławiu przed tym meczem jedno zmartwienie. Z racji, że jadą w domu to trudno się martwić o postawę Bartłomieja Kowalskiego. Ten do tej pory u siebie punktuje ze średnią 2,000. Szkopuł w tym, że na wyjazdach jest ponad trzy razy(!) gorszy – 0,600… Na Olimpijskim i przy takim przeciwniku nie powinien mieć jednak kłopotów z dobrym wynikiem. Póki co spore kłopoty sprawia Tai Woffinden. Trudno w to uwierzyć, ale były mistrz świata nie odjechał w tym sezonie jeszcze ani jednego biegu nominowanego! W tym gronie jest obok Jana Kvecha czy Kacpra Pludry, a zatem średnio ekskluzywne towarzystwo… Światełkiem w tunelu może być poniedziałkowy mecz Premiership. W nim Woffinden zdobył 14 punktów, przegrywając jedynie z Emilem Sajfutdinowem. Zresztą Emila zdołał pokonać tego dnia dwukrotnie, a z Jasonem Doylem wygrał wszystkie trzy pojedynki! Co ciekawe dwukrotnie przyjeżdżał pierwszy, gdy wspomniani dwaj rywale jechali w parze. Tyle że różnica pomiędzy jazdą w Sheffield a Ekstralidze będzie zapewne duża. Sparta bez dobrego Taia daleko nie zajedzie, czego efektem jeszcze brak wygranych poza domem. U siebie jednak ma idealną okazje do poszukiwania formy w odpowiednim kierunku.
Niedziela, 16:30 Stal Gorzów – GKM Grudziądz
Na papierze można spodziewać się… wszystkiego. Z jednej strony GKM Grudziądz ma zawodników z rosnącą formą, a z drugiej wyjazdy zawsze były piętą achillesową Gołębi. Stal Gorzów także pokazała, że początek sezonu ma naprawdę udany. Porażka w Lublinie była wkalkulowana w rozrachunek, ale poza tym wygrali trzy mecze, w tym derby w Zielonej Górze! Zaskakująco łatwo na inauguracje rozprawili się z Apatorem, a potem nieco trudniej było pokonać Włókniarza. Tak czy siak rezultat dla drużyny Stanisława Chomskiego jest zdecydowanie zadowalający. Paradoks tego wszystkiego jest taki, że Anders Thomsen podczas meczu z Apatorem był zdecydowanie najsłabszym seniorem, ale jego wpadka nie była odczuwalna. Od tamtej pory jednak Duńczyk robi show, kolejno: 10, 12+1, 11+2!
Bardzo duża dysproporcja jest pomiędzy domową a wyjazdową wersją dwóch polskich seniorów. Jakub Miśkowiak 2,000 do 0,889, zaś Oskar Fajfer 1,889 do 1,000. Różnice gigantyczne, bo nawet młodzieżowiec Oskar Paluch ma zaledwie 0,5pkt różnicy na każdy bieg w średnich domowych i wyjazdowych, rzecz jasna na korzyść “Jancarza”. Jeszcze ciekawiej to wygląda, gdy zajrzymy w statystyki liderów. Tercet Szymon Woźniak, Martin Vaculik i Anders Thomsen lepiej jeżdżą na wyjazdach i tam mają wyższe średnie, jak dotąd. To może dziwić, zwłaszcza w przypadku Woźniaka, który uchodził za zawodnika jeżdżącego świetnie u siebie i jednocześnie potrafiącego “zawalić” w decydującym momencie na wyjeździe. Dla przykładu w sezonie 2022 różnica pomiędzy domem a wyjazdem wynosiła ponad 0,5pkt/bieg, a apogeum było w 2020, gdy domowa średnia 1,925 nijak się miała do wyjazdowych “popisów” – 1,121!
GKM na pewno nie mógł być zadowolony z przerwy w rozgrywkach, zwłaszcza po perfekcyjnym meczu przeciwko Unii Leszno. 54 zdobyte punkty to najniższy wymiar kary dla leszczynian, wszak przecież Kacper Pludra przewrócił się w biegu jedenastym, gdy GKM jechał na podwójnym prowadzeniu, a skończyło się tylko 3:2… Wyścig później Jaimon Lidsey został wykluczony za spowodowanie upadku Janusza Kołodzieja. Z 4:2 zrobiło się 2:4. Krótko mówiąc spokojnie grudziądzanie mogli zakręcić się w okolicach 60 punktów! Idealna zawody odjechali wtedy Max Fricke oraz Wadim Tarasienko zdobywając płatne komplety – 14+1 oraz 13+2 punktów. Kolejni Australijczycy Jason Doyle oraz Jaimon Lidsey także z bonusami przebili granice “dychy” – 11+2 i 9+1, chociaż zdobycz tego ostatniego byłaby lepsza, gdyby nie wspomniane wykluczenie. Zmartwieni po tamtym meczu mogli być jedynie Pludra oraz Kacper Łobodziński. Pierwszy przez swój błąd stracił punkty i zarobek, a drugi w całym meczu przejechał łącznie… 4 okrążenia, tylko w swoim ostatnim biegu. Tak czy siak w serca grudziądzkich kibiców wlana została ogromna nadzieja.
To samo zrobił przed tygodniem Jason Doyle. Australijczyk w znakomitym stylu wygrał Grand Prix w Warszawie. Teraz jednak czas, by formę z mistrzostw świata przełożyć na ligę. Wg średnich biegopunktowych jest dopiero czwartym seniorem drużyny(!), a to wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań. Fatalne występy w Zielonej Górze oraz Wrocławiu przyćmiły dobre wrażenie, jakie zrobił przy Hallera na domowym torze. U siebie znacznie łatwiej o dobre występy. Skoro porównane były domowe i wyjazdowe liczby Miśkowiaka i Fajfera, to jeszcze bardziej będą średnie Doyle’a. Klasa zawodnika ogromna, były mistrz świata, a tymczasem poza domem punktuje średnio 0,889 na bieg! Gdy wraca do Grudziądza, średnia skacze ponad dwukrotnie – 2,091. To pokazuje, że grudziądzanie mają ogromne rezerwy, właśnie w postaci Doyle’a. Szkopuł w tym, że to jeden z tych zawodników, których najbardziej interesują wyniki w Grand Prix, a liga to miły dodatek. Tyle że za ten “dodatek” stać go na skuteczne rywalizowanie z najlepszymi w cyklu GP. Jak na złość dla GKM-u, tuż przed meczem w Gorzowie dojdzie właśnie do kolejnego turnieju GP, w którym Doyle będzie jednym z faworytów i będzie bronić fotelu lidera przed Bartoszem Zmarzlikiem. Być może pełna moc w Bawarii przełoży się na niedzielny “syndrom GP”, czyli słabszą postawę w lidze.
Niedziela, 19:15 Włókniarz Częstochowa – Apator Toruń
To powinno być zdecydowanie najbardziej wyrównane spotkanie w piątej kolejce. Gospodarze może jeszcze nie mają noża na gardle, ale po czterech spotkaniach nie mają także powodów do optymizmu. Jeden punkt to zdecydowanie za mało, a przecież to efekt fatalnej końcówki ze Spartą, gdzie stracili zwycięstwo w biegach nominowanych. Uczciwie jednak też trzeba przyznać, że słabo pojechali na wyjazdach, a w domu trafili na dwie najlepsze drużyny ligi. Przed nimi trzy mecze do połowy rundy zasadniczej i wydaje się, że 4 punkty to absolutne minimum do wywalczenia.
Pierwsza okazja w niedziele, gdy przyjeżdża wyjazdowy Apator, a ten jest póki co… słaby. Tyle że Włókniarz wygląda blado. Jedynym zawodnikiem, który w ogóle nie zawodzi jest Leon Madsen. Duńczykowi także przydarzają się gorsze momenty w trakcie meczu, jak było to przeciwko Motorowi. Tyle że w każdym spotkaniu jest liderem. Tego samego nie można powiedzieć o Mikkelu Michelsenie i Kacprze Worynie. Ten duet jest niezwykle równy, ale to trochę za mało. Duńczyk z bonusami zdobywa za każdym razem przedział 9-11, a wychowanek ROW-u 8-9. Jednego i drugiego stać na więcej, a te dodatkowe dwa punkty od każdego już przełożyłyby się na wygrane ze Spartą i Unią w Lesznie, a może także na jakąś zdobycz w Gorzowie. Woryna narzekał m.in. na swój numer startowy, który obliguje go do jazdy w pierwszym i piątym wyścigu, czyli momenty, w których nie jest odsypane i głównie decyduje start. On sam nie czuje się mocnym startowcem, co potwierdzają premierowe wyścigi, gdzie nie dostaje najlepszych pól. Dwa z bonusem przeciwko Sparcie, a poza tym dwie jedynki – jedna z bonusem – oraz zero to faktycznie nie najlepsze otwarcia. Z drugiej strony, kto ma dostać taki numer, jeśli nie zawodnik uznawany za trzecią armatę w drużynie…
W domowych meczach przeciwko Sparcie i Motorowi swoje znacznie lepsze oblicze pokazał także Maksym Drabik. Wyglądał lepiej na motocyklu i był w stanie przywozić punkty, jakich nie uświadczyliśmy ani w Lesznie, ani w Gorzowie. Teraz jego zdobycze, podobnie jak w przypadku Madsa Hansena i juniorów będą kluczowe w kontekście końcowego wyniku. Niektórzy przecież już wieszczą, że ewentualne wpadki w najbliższych meczach mogłyby oznaczać mocne zameldowanie się w rywalizacji o utrzymanie, a co za tym idzie… kłopotami z utrzymaniem obecnego składu. Jasnym jest, że na kolejny sezon potrzebny będzie zawodnik U24 za Hansena, a raczej nikt nie płakałby po odejściu Drabika. Z kolei taki Madsen może przebierać w ofertach, jak mało kto w Ekstralidze.
Apator domowy i Apator wyjazdowy to można rzec… dwa różne Apatory. Widać to chociażby po osiąganych wynikach z początku sezonu. 39 punktów w Gorzowie i 37 w Lublinie to nie były zadowalające wyniki, zwłaszcza w tym pierwszym przypadku. Tyle że na Motoarenie ich rywale nie dojechali do zdobyczy 40 punktów. O ile rozjechanie Unii Leszno 59:31 nikogo nie dziwiło, zwłaszcza wobec braku Kołodzieja u gości. Chociaż i tutaj warto dodać, że długo nie było lekko. Po ośmiu wyścigach 26:22, a w drugiej połowie meczu 33:9! Takiej dysproporcji dawno nie było, zwłaszcza w kontekście dalszej fazy meczu. Ale wygrana nad Spartą, mimo że niższa – 52:38, musiała smakować znacznie bardziej. Pokonali jednego z faworytów, a poszło zaskakująco łatwo, skoro wygraną mieli już zapewnioną po 13 wyścigach! Jednak największym plusem piątkowego wieczoru 3 maja była pobudka Pawła Przedpełskiego. Wychowanek w pierwszych trzech meczach zdobył łącznie z bonusami 7 punktów, a przeciwko Sparcie wykręcił… 10! Różnica ogromna i dająca nadzieję na lepsze “jutro” dla Przedpełskiego.
Przed Aniołami mecze w Częstochowie oraz Grudziądzu i nie ma mowy o utrzymaniu dotychczasowej dyspozycji wyjazdowej. Jeśli Przedpełski, Lampart oraz juniorzy nie dorzucą chociaż odrobiny pierwiastka dobrej jazdy, którą potrafią zaczarować w domu, to nawet najlepsze występy tercetu Emil, Lambert i Dudek na nic się zdadzą.