Skip to main content

Po raz kolejny trudno kibicom Ekstraligi złapać rytm meczów ligowych. Po raz kolejny wracamy po dwutygodniowej przerwie, po której znowu będzie trzeba jeden weekend odpocząć od ulubionej ligi. Na całe szczęście kolejki 11-14 odbędą się już, co siedem dni. Teraz jednak czas na jubileuszową rundę 10., w której czeka nas kluczowy mecz na dole, będący jednocześnie klasykiem polskiego żużla. On jednak dopiero na zamknięcie kolejki, wcześniej sporo ciekawego ścigania.

Piątek, 18:00 Włókniarz Częstochowa – Stal Gorzów (42:48 po pierwszym meczu)
Zazwyczaj najmniej ciekawe mecze są rzucane na piątkowe popołudnie. Tym razem trafia się spotkanie czwartej z trzecią ekipą, które czysto teoretycznie zapowiada się najlepiej pod względem poziomu sportowego. Z drugiej strony druga potyczka częstochowsko-gorzowska wcale nie musi być ostatnią. Wiele wskazuje na to, że taka para pojedzie ze sobą w pierwszej rundzie play-off. Tak się stanie, jeśli oczywiście nie dojdzie do zmian na pozycjach po 14. kolejce.

Trudno wskazać faworyta piątkowej potyczki, bowiem wszystko wskazuje na niezwykle wyrównane zawody. Dobrą informacją dla gospodarzy jest zwyżkowa forma Mikkela Michelsena. Głównie objawia się ona w cyklu Grand Prix, ale to już dobry punkt wyjścia. Od czterech rund regularnie dochodzi przynajmniej do półfinałów. Z kolei rundy w Teterow i Gorzowie kończył w finałach, z których przywiózł 36 na 40 możliwych punktów – wygrywając u naszych zachodnich sąsiadów. Na torach ligowych nie wygląda to tak obiecująco. Dość powiedzieć, że dotychczas na domowym obiekcie w Częstochowie tylko raz przekroczył barierę dwucyfrową. 9+1, 8+1, 4, 12 i 4 – to rezultaty z tego sezonu przy Olsztyńskiej. Co ciekawe dobre wyniki osiągał przeciwko Motorowi, Sparcie, a najlepszy z GKM-em. Najsłabsze z kolei z cieniutkim na wyjazdach Apatorem oraz czerwoną latarnią ligi – Unią. Pozytywnym aspektem jego formy może być ostatni wyjazd do Wrocławia. Tam jako jedyny zawodnik Lwów przywiózł przynajmniej 10 punktów i jako jedyny odniósł dwa indywidualne zwycięstwa. Z kolei po kilku udanych tygodniach słabszy dzień zanotował Maksym Drabik. Teraz czas szybko się z tego podnieść.

Swoją drogą mało kto zauważył, ale w ostatnim magazynie Ekstraligi na antenie Eleven Sports w quizie z udziałem Macieja Janowskiego padło pytanie dotyczące drugich średnich w drużynach. We Włókniarzu ten tytuł przypada… Madsowi Hansenowi. Duńczyk po cichu jest pomiędzy swoimi rodakami – Madsenem a Michelsenem (tego drugiego wyprzedza o 0,022!), a także przed polskimi seniorami. Co ciekawe poza Madsenem, reszta seniorów Lwów znajduje się w przedziale miejsc 22-27!

Gorzowianie swoje TOP3 mają trochę wyżej. O ile Martin Vaculik jest dwie lokaty za Madsenem – piąty – o tyle lepiej wyglądają lokaty drugiego i trzeciego zawodnika drużyny – Anders Thomsen (14) i Szymon Woźniak (21). Niżej znajduje się Oskar Fajfer(35), ale wychowanek Startu Gniezno wraca do składu drużyny po jednomeczowej pauzie. Przypomnijmy, że Fajfer musiał odpocząć po wypadku, który sam spowodował. Nie dość, że “połamał” Andrzeja Lebiediewa, to jeszcze sam odniósł uraz, który wykluczył go z jazdy przeciwko Motorowi. Wrócił na Grand Prix w Gorzowie. Tam zajął 11. miejsce, wyprzedzając Maxa Fricke’a, Dominika Kuberę czy Roberta Lamberta. Największym sukcesem był jednak wyścig 13., w którym jako pierwszy tego dnia pokonał Bartosza Zmarzlika i tym samym odniósł premierowe zwycięstwo w cyklu GP.

W składzie jest także Jakub Stojanowski, który sam się wyeliminował z meczu z Motorem po tym, gdy w pierwszym wyścigu spowodował groźną kraksę z Bartoszem Bańborem. Jego udział będzie ważny, bowiem w ostatnich tygodniach pokazywał, jak ważne punkty potrafi dorzucić do dorobku drużyny. Ciekawić może również występ Jakuba Miśkowiaka. Lata spędzone w Częstochowie powinny pomóc w osiągnięciu najlepszego wyjazdowego rezultatu w tym sezonie. Nie powinno to być szczególnie trudne, bowiem wyniki poza Jancarzem są po prostu słabe – 2 w Lublinie, 4+2 w Zielonej Górze, 3 we Wrocławiu, 3+1 w Toruniu, co łącznie daje 0,882 pkt/bieg poza domem! To mniej więcej dwa razy gorzej, niż u siebie.

Piątek, 20:30 GKM Grudziądz – Sparta Wrocław (37:53)
Wydawało się, że przyjazd do Grudziądza powinien być idealną okazją, by Sparta Wrocław odniosła pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w 2024 roku. Tyle że wrocławianie wcale faworytem w piątkowy wieczór nie będą. Nie tylko przez ostatnie rozstrzygnięcia w… cyklu Grand Prix, ale ze względu na ogół wydarzeń wokół obu drużyn. GKM Grudziądz oczywiście nadal bez Jasona Doyle’a, ale po Australijczyku nikt nie płacze, bowiem Michael Jepsen Jensen udanie zastępuje bardziej doświadczonego kolegę. Liglad został na tyle obdarzony zaufaniem, że dostał numer 11, co wiąże się dwoma biegami w parze z Kacprem Pludrą, czyli najsłabszym seniorem drużyny i jednym z najsłabszych zawodników całej ligi. Do tego w czwartej serii będzie trzeba towarzyszyć juniorowi Kevinowi Małkiewiczowi. MJJ zmienił się miejscami z Jaimonem Lidseyem, który tym samym rozpocznie od czwartego biegu i starcia z… Francisem Gustsem, o którym będzie w dalszej części. Potem Lidsey dołączy do kolegi z reprezentacji Maxa Fricke’a. O tym ostatnim ostatnio zrobiło się głośno i wcale nie chodzi o jego świetne ligowe występy. Fricke przecież w domu osiąga niebywałą średnią 2,500, a najsłabszy jego występ na torze przy Hallera to… 12 punktów(6 startów) w meczu z Motorem. Co najlepiej obrazuje poziom jazdy. Zresztą, jeszcze ani razu nie przyjechał ostatni! Wszyscy jednak oczekują, jak spisze się Fricke tuż po głośnym rozstaniu. Nie chodzi o kwestie prywatne, a jakieś niesnaski z Ashleyem Hollowayem. Znany tuner w ostatnich dniach wrzucił na Facebooka dość lakoniczny komunikat, w którym poinformował o zakończeniu współpracy z Australijczykiem. Teraz wszyscy czekają na to, jak – i czy w ogóle – przełoży się to na dyspozycje Fricke’a. Nie ma co się oszukiwać, ewentualny zjazd formy związany ze sprzętem mógłby być gwoździem do grudziądzkiej trumny. Jeśli jednak do niego dojdzie, to prędzej w dalszej niż bliższej przyszłości.

We Wrocławiu nihil novi. U siebie nie mają kłopotów z rywalem, czego najlepszym dowodem zaległy mecz z Włókniarzem Częstochowa. 54:36 robi wrażenie, tym bardziej że chwilę wcześniej porównując występy obu ekip w Zielonej Górze, zdecydowanie lepiej wypadły Lwy. Teren jednak ma znaczenie, czego najlepszym dowodem wyniki Sparty. U siebie komplet zwycięstw, na wyjazdach zaledwie remis w Częstochowie i nic więcej. To zasługa dwóch zawodników. Bartłomieja Kowalskiego i Taia Woffindena. W przypadku Brytyjczyka mówimy o dużej dysproporcji między domem a wyjazdami – 1,667 do 1,059 – ale jak nazwać jazdę Kowalskiego. Tam nie ma dysproporcji, tylko przepaść. Na Olimpijskim jest kapitalny, a średnia 2,375 to wynik godny najlepszych jeźdźców Ekstraligi. Na wyjazdach zdobywa średnio 0,333 pkt/bieg! Jeśli w każdym biegu na wyjazdach jest gorszy o ponad dwa punkty to mówimy o precedensie na polskich torach. Zresztą najlepszym dowodem są po prostu liczby. 9 biegów i tylko dwa trzecie miejsca, a ponadto pięć “zer”, taśma oraz wykluczenie. Sztab szkoleniowy Sparty nadal próbuje dawać ułatwienia Kowalskiemu. Tym razem będzie to numer jeden. Nie zostanie jednak zostawiony samemu sobie, bo zacznie mecz w parze z Łagutą, a później dwukrotnie z Bewleyem. Co ciekawe w czwartym biegu planowo ma jechać z Gustsem. Łotysz znalazł się w awizowanym składzie i wydaje się, że to może być dla niego idealny moment na regularną jazdę w Ekstralidze. To efekt oczywiście złamanej kości łokciowej Taia Woffindena podczas rundy Grand Prix w Gorzowie. Duży pech Brytyjczyka, który sprawił spory kłopot dla spartan. Oczywiście teraz wszystko kwestia rekonwalescencji, ale na pewno utrudni to walkę o drugie miejsce po fazie zasadniczej. Tym bardziej że wrocławianie mają cztery mecze i trzy z nich trzeba określić mianem trudnych. Wyjazdy do Grudziądza i Leszna to potyczki z rywalami, którzy walczą o życie, w Gorzowie być może pojadą właśnie o drugie miejsce, a do Wrocławia jeszcze przyjedzie… Motor Lublin. W negatywnym scenariuszu może się zdarzyć, że drużynie Dariusza Śledzia zostaną w ręku tylko trzy bonusowe punkty.

Niedziela, 16:30 Apator Toruń – Motor Lublin (37:53)
W ubiegłym sezonie drużyna z Grodu Kopernika była jedną z tych, która sprawiła Motorowi największe kłopoty. Przede wszystkim jako jedna z trzech – Sparta w Lublinie, GKM i oni u siebie – pokonała ówczesnego i aktualnego mistrza Polski. W 6. kolejce poprzednich rozgrywek Apator wygrał 46:44 po tym, gdy w ostatnim biegu para Sajfutdinow i Lambert wygrała podwójnie ze Zmarzlikiem i Lindgrenem. Co ciekawe Brytyjczyk na ostatnich metrach wyprzedził mistrza świata i zamiast remisu było zwycięstwo torunian. W play-offach oba zespoły spotkały się już w pierwszej rundzie – co jest prawdopodobne także teraz – i doszło do dwóch wyrównanych spotkań. Zresztą, dzięki nim torunianie pojawili się w półfinałach jako lucky looser. Jednak teraz podobne wyniki, jak przed rokiem raczej trudno sobie wyobrazić. Apator jest w fatalnej dyspozycji, a przyjazd Motoru raczej nie zwiastuje niczego dobrego. Zresztą terminarz dla torunian wygląda źle, bowiem po meczu z Motorem, będzie wyjazd do Wrocławia. Może się zatem okazać, że przed 12. kolejką będą poza TOP6, a w ekstremalnym scenariuszu mogą nawet zamykać tabelę!

W Toruniu czara goryczy już się chyba przelała po meczu w Lesznie. Sam fakt, że wyjazd na Smoczyka, gdzie trzeba było pojechać z ostatnim zespołem, który jest mocno osłabiony, wywoływał wśród kibiców Apatora obawy wiele mówił. No i te obawy okazały się zupełnie słuszne. Doszło do największej sensacji tego sezonu, a może i ostatnich lat. Unia bez Lebiediewa (zz-etka), Kołodzieja oraz Ratajczaka wygrała różnicą 22 punktów, a przy odrobinie szczęścia była w stanie pozbawić torunian nawet bonusa(28 pkt różnicy z pierwszego meczu). Każdy z zawodników notował wpadki. Patryk Dudek i Robert Lambert wyglądali najlepiej, ale dlaczego Brytyjczyk nie dostał dodatkowego biegu jako rezerwa taktyczna? Trudno to wytłumaczyć. Podobnie, jak dyspozycje Emila Sajtudinowa. Rosjanin zdobył 8+1 na torze, na którym jeździł długi czas. Tym razem nie wygrał ani jednego biegu indywidualnie, a 5 z 6 biegów z jego udziałem kończyło się porażkami drużynowymi! Z kolei o duecie Lampart i Przedpełski to już szkoda pisać. Niby ten drugi zdobył 5+1, ale w istocie pokonał jedynie Bartosza Smektałę w 11. biegu. Poza tym punkty zdobywał na Hubercie Jabłońskim oraz kolegach z pary. Juniorzy bez zmian – na wyjazdach kompletnie nie istnieją. Nie może to dziwić, skoro łącznie zdobyli w tym sezonie 8 punktów w pięciu wyjazdowych meczach!

Wszyscy wiedzą, że Motor dojedzie na czele fazy zasadniczej. Teraz lublinianie mogą celować w moment, gdy oficjalnie zostaną jej mistrzem. Patrząc na sytuacje w tabeli wielce prawdopodobne wydaje się ten fakt po 11. kolejce. Teraz jeszcze to nie będzie możliwe, ale nikt nie ma wątpliwości, że Koziołki jadą po kolejny komplet punktów w tym sezonie. Zresztą trudno sobie wyobrazić inny rezultat, niż 35 “oczek” na koniec pierwszej części sezonu. Wielu już wieszczy, że Motor nie tyle zostanie mistrzem Polski, bo każdy już zawiesił wirtualny złoty medal na szyjach lublinian. Mówi się o komplecie 20 zwycięstw w sezonie, co jak najbardziej jest prawdopodobne. Forma wszystkich zawodników wysoka, co pokazują kolejne rundy Grand Prix. Owszem, Dominik Kubera przywiózł z Gorzowa tylko 4, a Jack Holder “tylko” 9 punktów. Ponownie jednak między zawodnikami Motoru rozstrzygnęła się rywalizacja o zwycięstwo w rundzie. Bartosz Zmarzlik po świetnym starcie w finale musiał jednak uznać wyższość Fredrika Lindgrena, który w efektowny sposób zgarnął zwycięstwo. Warto dodać, że to była 5 z 6 rund tegorocznego cyklu, gdy przynajmniej dwóch zawodników Motoru znajduje się w finałowym biegu, a dwukrotnie udało się aż trzech zawodników upchnąć w decydującym wyścigu!

Niedziela, 19:15 Falubaz Zielona Góra – Unia Leszno (45:45)
Ostatni mecz w kolejce to zazwyczaj najciekawiej zapowiadające się spotkanie. I właśnie tak jest w przypadku starcia szóstej z ósmą drużyną w tabeli. Po piątkowym meczu w Grudziądzu może się okazać, że to już będzie pojedynek dwóch ostatnich ekip. Ale nikt nie ma wątpliwości, że to kluczowe spotkanie dla układu dołu tabeli. W Zielonej Górze i Grudziądzu liczyli, że Apator zamknie temat pod tytułem “spadek Unii Leszno”, a tymczasem Byki znowu się podniosły. Sytuacja podobna, jak rok temu, gdy także mnóstwo kontuzji trapiło drużynę z Wielkopolski. Mimo tego udało się utrzymać, kosztem Wilków Krosno. Teraz będzie trudniej, bo jednak GKM i Falubaz to drużyny półkę wyżej od podkarpackiej Watahy.

Pierwszy mecz na koniec kwietnia wywołał mnóstwo emocji, a zakończył się remisem. Patrząc przez pryzmat tego, kto jest gospodarzem rewanżu, wydaje się, że sytuacja Falubazu jest idealna. Punkt zdobyty na obcym terenie daje teraz prawo myśleć wyłącznie o komplecie w domu – jakiejkolwiek wygranej. Trzeba jednak pamiętać, że wtedy losy tego meczu mogły potoczyć się inaczej. Najpierw Keynan Rew zanotował uślizg w momencie, gdy było 4:2 i skończyło się 3:3. Później Janusz Kołodziej zdefektował przy stanie 3:3, co dało finalnie wygraną 4:2 zielonogórzanom. Z drugiej strony w biegach nominowanych też nie brakowało nudy. Najpierw Damian Ratajczak na trasie “strzelił” Przemysława Pawlickiego w przedostatniej gonitwie. Z kolei bieg zamykający mecz też miał swoją dramaturgię. Zaczęło się od 3:3 i tak się skończyło. Tyle że po drodze Jarosław Hampel wyprzedził Andrzeja Lebiediewa i dał chwilowe prowadzenie gościom, by Janusz Kołodziej objechał Piotra Pawlickiego i skończyło się 45:45.

Teraz dobre informacje są takie, że oba zespoły przystępują niemal w pełnych składach. Unia Leszno już z Januszem Kołodziejem, ale jeszcze bez Damiana Ratajczaka. Co prawda obaj trenowali tydzień temu w Lesznie, lecz w awizowanym składzie znalazł się tylko starszy z Polaków i tak prawdopodobnie zostanie. Za Andrzeja Lebiediewa można stosować zastępstwo zawodnika, ale… zrezygnowano z niego. Po meczu z Apatorem Toruń trudno zrobić więcej zmian, niż jedną, która nasuwa się od razu na myśl. Mowa o jeździe Kołodzieja w miejsce Keynana Rew. Tyle że na miejscach 9-13 trzeba znaleźć lukę dla zawodnika U24, stąd obecność Australijczyka pod 4. Swoją drogą w ostatniej chwili uratował się Bartosz Smektała. 12 punktów przeciwko Apatorowi zrobiło wrażenie, a przecież wiele osób domagało się odstawienia “Smyka” po wyjazdach do Częstochowy i Gorzowa. Niepodważalne miejsce w składzie mają Ben Cook czy Grzegorz Zengota. W ostatnim spotkaniu Australijczyk zgarnął 10+2, chociaż w jego przypadku można mieć pretensje do sztabu, że nie dostał szóstego biegu, skoro było blisko, by powalczyć o punkt bonusowy. W awizowanym składzie Kołodziej zastąpił finalnie Lebiediewa. Można łatwo się domyślić, że spod 8 pojedzie Nazar Parnicki i to on rozpocznie mecz spośród zawodników U24 zmieniając Keynana Rew.

Falubaz dwa tygodnie temu był bliski nieba i piekła jednocześnie. Z Grudziądza wywieźli punkt, chociaż równie dobrze mogli zdobyć trzy, jak i wyjechać z pustymi rękami. Znacznie bliżej było tej drugiej historii, gdyż w połowie meczu przegrywali już 10 punktami. Końcówka udana, chociaż i tak trudno mówić o pełnym sukcesie. Zdecydowanie jedynym zadowolonym po wizycie w kujawsko-pomorskim mógł być Przemysław Pawlicki. 12+1 w sześciu startach to zdecydowanie najlepszy występ w sezonie. Co ciekawe starszy z braci jest przeciwieństwem zawodników pokroju Woffindena czy Kowalskiego – lepiej radzi sobie na wyjazdach. Oczywiście bez takich dysproporcji, ale jednak domowe 1,350 może martwić. Z kolei wyjazdowe 1,708 to raczej wynik zgodny z oczekiwaniami przedsezonowymi. Gorzej spisali się wtedy Jarosław Hampel i Piotr Pawlicki. Ten drugi, co prawda wygrał trzy biegi, ale w pozostałych trzech nie punktował. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił kolejnej literki do programu. Tym razem wykluczenie, które było jego… szóstym nieukończonym biegiem w tym sezonie. Trzy wykluczenia, dwa upadki plus jedna taśma to wynik katastrofalny. Dodajmy, że jego brat ma cztery wykluczenia, co łącznie daje 10 literek tego duetu. To mniej więcej tak, jakby razem nie pojechali w jednym meczu Falubazu!

W Zielonej liczą na powrót Rasmusa Jensena do wyrównanej dyspozycji. Coś, co było jego znakiem rozpoznawczym na początku sezonu, teraz zanikło. 4+1 w Toruniu, a potem 8+1 i 11 (6 biegów) w domowych meczach, by ponownie tylko dwa oczka przywieźć z Grudziądza. Może to powietrze w kujawsko-pomorskim mu nie służy, a może staje się zawodnikiem własnego toru. Musi to jednak potwierdzić w kolejnym domowym meczu.

Related Articles