Na ten moment fani polskiego speedway’a czekali z niecierpliwością przez 6 lat. Drużynowy Puchar Świata powrócił do żużlowego kalendarza, a dziś wieczorem we Wrocławiu rozegrany zostanie finał tej imprezy. Faworytami są oczywiście biało-czerwoni, którzy od zawsze dominowali w tej imprezie. Jeśli Bartosz Zmarzlik i spółka faktycznie staną na najwyższym stopniu podium, będzie to już dziewiąty złoty medal Polski w DPŚ, czyli szumnie mówiąc żużlowym mundialu.
Za nami dwa półfinały i baraż – te trzy turnieje wyłoniły finalistów, którzy pojadą dziś wieczorem. Wyłoniły finalistów, ale pokazały też niskie zainteresowanie kibiców zawodami bez udziału Polaków. Trybuny Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu świeciły pustkami, co niestety było marną reklamą speedway’a i rozgrywek o drużynowe mistrzostwo świata. Nie ma jednak wątpliwości, że dziś wieczorem obiekt Sparty zapełni się fanami, którzy czekają na kolejny sukces reprezentacji Polski.
W rozgrywkach Speedway of Nations, które niejako zastąpiły Drużynowy Puchar Świata (Speedway World Cup) biało-czerwoni ani razu nie sięgnęli po złoto. Formuła tych rozgrywek dawała większe szanse innym krajom, w których nie ma aż tak wielu znakomitych żużlowców. Najlepszym przykładem była Rosja, gdzie Emil Sajfutdinow i Artiom Łaguta (względnie Grigorij Łaguta) wystarczali do zdobywania złotych medali. W formule DPŚ nie byłoby o to tak łatwo, bo wymaga ona wystawienia czterech żużlowców (a w zasadzie pięciu, wliczając rezerwowego). O sile rosyjskiego żużla jednak tak czy inaczej się nie przekonamy, bo z oczywistych względów ta reprezentacja jest wykluczona z rywalizacji, tak jak wspomniani zawodnicy są wykluczeni z jazdy w Speedway Grand Prix.
Z kim zatem Polacy powalczą o obronę tytułu z 2017 roku? Pierwszy baraż zgodnie z planem wygrali Brytyjczycy. W drugim – również bez niespodzianki – triumfowali Duńczycy. Baraż padł zaś łupem Australijczyków, co także nie jest żadnym zaskoczeniem. Rozstrzygnięcia były więc jak do tej pory dość oczywiste. Utworzył się w ten sposób naprawdę mocny finał. Spójrzmy na składy.
Wielka Brytania:
1. Tai Woffinden (kapitan)
2. Daniel Bewley
3. Robert Lambert
4. Adam Ellis
5. Tom Brennan
Dania:
1. Mikkel Michelsen (kapitan)
2. Nicki Pedersen
3. Anders Thomsen
4. Leon Madsen
5. Rasmus Jensen
Australia:
1. Max Fricke
2. Jack Holder
3. Jason Doyle (kapitan)
4. Jaimon Lidsey
5. Chris Holder
Polska:
1. Bartosz Zmarzlik (kapitan)
2. Patryk Dudek
3. Maciej Janowski
4. Dominik Kubera
5. Janusz Kołodziej
Tutaj widać już wyraźnie, że czekają nas emocjonujące zawody, a jednoznaczne wskazanie Polski jako faworyta to dość odważny ruch. Każda z czterech ekip ma mocny skład. Ciężko znaleźć słabe punkty. Najprędzej znajdziemy je u Anglików pod pozycjami nr 4 i 5. Trzeba jednak pamiętać, że piątka to tylko rezerwowy, który nie musi jechać. Trzeba też pamiętać, że każda z trzech pozostałych reprezentacji ma już za sobą jazdę na wrocławskim torze w minionym tygodniu, a Australijczycy nawet dwa razy. To może być atut, które Polakom będzie brakować.
Gdy w 2017 Polacy sięgali po ostatni złoty medal DPŚ, skład reprezentacji był bardzo podobny do tego dzisiejszego. Zmarzlik, Janowski i Dudek pamiętają doskonale te zawody – wtedy poza nimi jechali jeszcze Piotr Pawlicki i Bartosz Smektała, choć ten ostatni de facto nie wystartował w ani jednym wyścigu. Dziś Pawlicki też miałby szansę na powołanie, ale jest kontuzjowany. Smektała to obecnie nie ten poziom.
Przed nami 20 wyścigów, z czego cztery ostatnie to biegi nominowane. W każdym z wyścigów startuje po jednym zawodniku z danej reprezentacji. Nie ma słynnych jokerów, które w przeszłości tak często wpływały na końcowy rezultat rywalizacji. Zamiast tego funkcjonuje rezerwa taktyczna. Szykuje się kawał dobrego ścigania, oby z happy endem dla Polaków.