Skip to main content

Jeśli ktoś liczył, że gospodarze pierwszych spotkań wykorzystają atut własnego toru i pokonają faworyzowanych gości, to się grubo pomylił. Po pierwszych spotkaniach w I rundzie play-off Ekstraligi niemal wszystko jasne. Wydaje się, że 3 z 4 półfinalistów już znamy. Teraz pozostaje kwestia wyłonienie szczęśliwego przegranego, czyli lucky losera, na którego będą chciały wpaść pozostałe ekipy.

Przed tygodniem wszystkie mecze o innych porach, a teraz w 16. kolejce tego sezonu pojedziemy równolegle. To jedyny moment w rozgrywkach, gdy każde spotkanie odbędzie się o tej samej porze. Oczywiście kwestia wypadków, powtórek i innych nieprzewidzianych zdarzeń raczej wyklucza prowadzenie meczów równo od początku do końca. Jednak start o 19:15 ma swój jasny cel: uniknąć kombinowania i wybierania sobie przeciwników w półfinałach. Przy okazji to bardzo dobry pomysł w kontekście aktualnej pogody. Upały raczej nie pomogłyby w ściągnięciu kibiców na 14:00 czy 16:30. Zawodnicy, a raczej ich sprzęt również nie lubi tak skrajnych temperatur.

***

Przypomnijmy, że do półfinałów dostaną się zwycięzcy trzech meczów I rundy play-off oraz lucky loser. W pierwszym przypadku nie ma wątpliwości, natomiast w drugim warto dodać, że w pierwszej kolejności premiowane są punkty meczowe, czyli wygrane oraz remisy. Dopiero później pod uwagę będą brane małe punkty. To oznacza, że lepiej wygrać 46:44 i przegrać 30:60, niż dwukrotnie przegrać 44:46.

***

Motor Lublin – Apator Toruń (47:42 po pierwszym meczu)
Torunianie to był jeden z dwóch przeciwników, który w rundzie zasadniczej pokonał u siebie Motor Lublin. Teraz jednak ta sztuka Aniołom się nie udała. Mimo wszystko, po pierwszym meczu, Apator jest na pierwszym miejscu wśród drużyn, które przegrywały swoje mecze. Oba zespoły zdobyły po 42 punkty w domowych spotkaniach, ale to torunianie byli wyżej w tabeli po rundzie zasadniczej.

Tyle że na tym pozytywy dla ekipy z kujawsko-pomorskiego się kończą. Apator w ostatnich sezonach bardzo słabo radził sobie w Lublinie, co będzie kluczowe przy utrzymaniu pozycji lucky losera. W obecnych rozgrywkach zdobyli zaledwie 31 punktów, czyli jeszcze gorzej niż ubiegłoroczne 35 i 36 “oczek”. Z kolei w sezonie 2021 zgarnęli 39 punktów, a w 2019 mieli najlepszy, jak dotąd występ, czyli 42 punkty. Tyle że wtedy Motor był beniaminkiem skazywanym na pożarcie, a mimo tego udało im się utrzymać w Ekstralidze… właśnie kosztem torunian. Poza tym ani razu nie udało się przebić granicy 40 punktów, co źle wróży przed rewanżem.

W pierwszym meczu zawodzili niemal wszyscy. Niemal, bo dobre zawody odjechał Emil Sajfutdinow, który w pierwszej części meczu był nieco wolniejszy, ale później zgarnął trzy trójki z ogromną pewnością. Trudno mieć pretensje do Wiktora Lamparta, który z dorobkiem 5+1 wydaje się, że wypełnił swoje minimum. Zresztą były zawodnik Motor świetnie startował, tylko często tracił pozycje na trasie. Teraz został ustawiony pod jedynką, co ma w teorii dać mu najlepsze pola startowe i największe szansę na dobry rezultat punktowy. Na takowy liczy się także w kontekście Roberta Lamberta oraz Patryka Dudka. W pierwszym meczu zdecydowanie zabrakło ich punktów. Łącznie odjechali 11 biegów, w których przywieźli dwa zera i trzy jedynki. To za dużo już na tym etapie sezonu i przy takim przeciwniku.
Czego można oczekiwać od Pawła Przedpełskiego? Trudno powiedzieć chociażby pod względem zdrowia. Po upadku w Gorzowie wiele mówiło się, że może być połamany. Wrócił cały i zdrowy, a już w 4. biegu leżał na bandzie po mocnym starciu z Mateuszem Cierniakiem. To na pewno nie pomaga w rekonwalescencji oraz dojściu do formy.

Lublinianie pewni swego, bowiem tor przy Alejach Zygmuntowskich poza pierwszym meczem w sezonie, jest ich niesamowitym atutem. Najlepszy występ, poza Spartą, zaliczyła tam Stal Gorzów, która zdobyła 38 punktów. Pozostali nie mieli, co liczyć na lepsze występy. Wielokrotnie były to jednak najniższe wymiary kary, gdy Bartosz Zmarzlik oddawał jeden bieg Cierniakowi, czego teraz nie zobaczymy. Motor u siebie dysponuje ogromną siła i korzysta z tego w każdym przypadku. Teraz trudno spodziewać się odpuszczania biegów, bo trzeba nabijać punkty, tak by pojechać z najsłabszym – w teorii – półfinalistą i maksymalnie ułatwić sobie drogę do finału.

Po raz kolejny duet Maciej Kuciapa i Jacek Ziółkowski zdecydowali się nie umieszczać Mateusza Cierniaka w składzie awizowanym. To może oznaczać powtórkę z ostatnich dwóch meczów – występ pod numerem 16. Tak było we Wrocławiu i Toruniu. Oznaczało to tyle, że Cierniak odjeżdżał bieg juniorski zastępując zazwyczaj Kacpra Grzelaka, a później czterokrotnie jechał w miejsce juniora, który jest w podstawowym składzie za Jacka Holdera. Sprawdzało się świetnie, bowiem zespół nie tracił mocy w biegach juniorskich, a Grzelak z Bańborem później mieli mocnego doparowego i nie było zagrożenia porażkami w kolejnych biegach.

Co prawda powrót Holdera jest utrzymywany w tajemnicy, to jednak większość uważa, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Australijczyka zobaczymy w półfinale. Teraz i bez niego Motor sobie poradzi, a nawet ma dużą szansę na to, by zgarnąć pierwsze miejsce pośród wszystkich ekip.

Sparta Wrocław – Unia Leszno (48:42 po pierwszym meczu)
Wrocławianie skorzystali na niedawnej porażce w Lesznie w ramach rundy zasadniczej. Piotr Baron stwierdził, że wówczas Sparta miała idealną jednostkę treningową. Na Smoczyku przed tygodniem zwycięzca fazy zasadniczej nie miał wielkich kłopotów z pokonaniem leszczynian. Tradycyjnie punktował cały zespół i to jest siła lidera Ekstraligi. Kwartet Pawlicki, Bewley, Łaguta i Woffinden wahał się pomiędzy 8 a 10 punktów i już to gwarantowało dobry wynik. Dorzućmy 6 oczek Kowalskiego oraz 5 od Janowskiego i mamy wygraną. Warto dodać, że także dwóch rywali pokonał Kevin Małkiewicz, dla którego to był trzeci mecz w tym sezonie Ekstraligi.

U siebie skład oraz rozkład par będzie niezmieniony. Piotr Pawlicki jeździ w pierwszej parze z Danem Bewleyem, co ma swoje plusy, chociażby poprzez – teoretycznie – lepsze pola dla wychowanka Unii Leszno. Brytyjczyk to nie jest startowiec, zatem on i tak sobie radzi w akcjach na dystansie. Jedyne, co może martwić przed kolejnymi rundami play-off to niepewna postawa Janowskiego. Z Motorem 6, z Unią 5 punktów i miano najgorszego seniora. Dodatkowo Janowski ma takie serie. W pierwszym przypadku świetnie rozpoczął zawody, objeżdżał na dystansie Kuberę oraz Zmarzlika, by kilkanaście minut później jechać daleko za wszystkimi lub przegrywać z Bartoszem Bańborem. W Lesznie 0,2,3,0, czyli znowu jazda takimi zrywami, zamiast równego punktowania.

Leszczynianie dla wielu i tak już zrobili więcej, niż wydawało się, że są w stanie osiągnąć. Przez pół sezonu jeździli składem, który praktycznie mogliby równie dobrze wystawiać w Ekstralidze U24. Jednak apetyty urosły w miarę jedzenia. Są w play-offach, więc celem jest pozostanie w nich do końca. To gwarantuje awans do półfinału. Łatwo nie będzie po zdobyciu zaledwie 42 “oczek” w pierwszym meczu, ale eksperci typują, że to oni mają największe szansę na awans w roli lucky losera. Raczej nikt nie wieści scenariusza science-fiction, jakim byłaby wygrana we Wrocławiu. Mowa o jak najniższej… przegranej. I tutaj jest kilka aspektów, które mogą pomóc Bykom.

Jeśli Sparta niedawno miała “trening” na Smoczyku, to podobnie jest z zawodnikami Unii na Olimpijskim. Terminarz Ekstraligi U24 idealnie wypadł dla leszczynian, gdyż we wtorek mierzyli się na wyjeździe ze Spartą. Komplet tego popołudnia zanotował Damian Ratajczak, a po pięć biegów odjechali także Antoni Mencel oraz Hubert Jabłoński, którzy pojawią się także w składzie na niedzielę. Niedawno przecież w Drużynowym Pucharze Świata trochę wyścigów odjechał tam również Jaimon Lidsey, a Janusz Kołodziej przecież jest jednym z najlepszych zawodników na Olimpijskim od czasów remontu.

To bardzo dużo atutów w rękach drużyny Piotra Barona, który przecież także zna dobrze nawierzchnię tego toru i powinien swoim podopiecznym przekazać wartościowe wskazówki. Wydaje się, że kluczem do sukcesu, czytaj: awansu, będzie duet Polaków. Nie mówimy o Kołodzieju, który wydaje się być pewniakiem do dużych punktów. Mowa bardziej o Bartoszu Smektale i Grzegorzu Zengocie. Drugi jest w wysokiej formie, chociaż przed tygodniem nie wygrał indywidualnie wyścigu. Mimo wszystko 10+1 w sześciu biegach to dobry rezultat. Gorzej sytuacja wyglądała ze Smektałą. Wychowanek Unii zaczął od trójki, odsadzając rywali na pół prostej, by po chwili przegrać z Kevinem Małkiewiczem i przez trzy kolejne wyścigi przywieźć jeden punkt, na koledze…

Włókniarz Częstochowa – Stal Gorzów (49:41 w pierwszym meczu)
Na koniec para, która została wypaczona pewnym wypadkiem w Rydze. Anders Thomsen w zeszłą sobotę uderzył bardzo mocno w bandę, a później wypadł poza tor. Niestety Duńczyk doznał rozległych obrażeń i w ich wyniku prawdopodobnie zakończył obecny sezon. To skutkowało ogromnymi kłopotami dla Stali Gorzów. Thomsen nie był najlepszym zawodnikiem drużyny po fazie zasadniczej, więc nie można było zastosować za niego zastępstwa zawodnika. Musiał pojechać Norweg Matthias Pollestad. Wiadomo, że to jeszcze nie ten poziom, a dodatkowy pech polegał na ustawieniu. Norweg musiał jechać pod numerem 13. To oznaczało biegi w parze z Wiktorem Jasińskim, a później dwukrotnie juniorami, w których Stal tylko traciła punkty. Zresztą sam Pollestad prezentował się nieźle wizualnie, ale nie przekładało się to na punkty. Rywalizując z dwójką rywali zawsze był wywożony na zewnętrzną lub przyciskany do płotu, co kończyło się spadkiem na ostatnie lokaty. Trudno jednak mieć do niego pretensje, skoro to nadal młody zawodnik i prawdopodobnie, gdyby regulamin dopuszczał możliwość jazdy z numerów juniorskich, wówczas mógłby zrobić naprawdę duże punkty.

Na rewanż Stanisław Chomski zamieszał składem. Martin Vaculik trafił pod numer 5 i wszyscy liczą na powtórkę sprzed tygodnia, gdy po zerze na start, później był już niepokonany. Rozdzielona została również para Woźniak – Fajfer. Pierwszy pojedzie z Wiktorem Jasińskim, a drugi z Pollestadem. To właśnie od tercetu Vaculik, Woźniak i Fajfer zależeć będzie najwięcej. Krajowy lider drużyny ubiegłotygodniowy mecz rozpoczął od trzech trójek, aż przyszedł pechowy bieg z mocnym dzwonem. Po tym już nie był tak szybki, jak wcześniej, co też nie może dziwić. Fajfer nie najgorzej – 7+1 – ale to za mało, jak na sytuacje, w której znalazła się Stal. Jest jeszcze nadzieja w postaci Oskara Palucha, ale też trudno na nim opierać dorobek zespołu.
Gorzowianie bez Thomsena to inny zespół, ale też ekipa, która w tym roku zremisowała już w Częstochowie. Oczywiście Duńczyk zgarnął wtedy 16 z 45 punktów, ale reszta nie zawodziła, więc to jest nadzieja dla gorzowian.

Gospodarze zamieszali składem. Co prawda pary te same, co przed tygodniem, jednak pod innymi numerami. Leon Madsen i Jakub Miśkowiak powędrowali pod 3 i 4, a 1 i 2 stanowić będą Kacper Woryna i Maksym Drabik. Bez zmian Mikkel Michelsen oraz duet juniorów. Przed tygodniem to był Włókniarz, który chcieliby oglądać kibice Lwów. Najsłabszy senior – Drabik – zdobył 7pkt, przywożąc dwie trójki. Przede wszystkim na dobre obudził się Jakub Miśkowiak, który lada moment może trafić… do Stali Gorzów, o czym coraz głośniej. Póki co jednak były mistrz świata juniorów zaczyna jeździć na miarę swoich możliwości. Runda rewanżowa sezonu zasadniczego była fatalna, aż dopiero w meczu z GKM-em zaczął punktować. W Gorzowie 8+1, czyli wynik, który satysfakcjonowałby wszystkich pod Jasną Górą w każdym meczu.

Częstochowianie po pierwszych meczach są na pierwszym miejscu w tabeli zwycięzców i na ten moment jechaliby z Apatorem Toruń jako lucky loserem. To byłby iście wymarzony scenariusz dla Lwów. W końcu ominięcie Motoru czy Sparty w półfinale oznaczałoby pozbycie się jednego mocnego rywala, a także niemal autostradę do finału. Stąd też Włókniarz powinien zrobić wszystko, co w ich mocy, by utrzymać się na wspomnianym miejscu. Spadek na drugą czy trzecią lokatę prawdopodobnie zakończy marzenia o złotym medalu, gdyż na ten moment trudno sobie wyobrazić Włókniarza pokonującego w dwumeczu Spartę lub Motor.

Related Articles