W zapowiedzi sobotniego ścigania na Principality Stadium zadawaliśmy sobie pytanie, czy Bartosz Zmarzlik rzeczywiście jest w kryzysie. Po zakończeniu Grand Prix Wielkiej Brytanii już wiemy – jest. Polskiego żużlowca po raz pierwszy od 51. turniejów zabrakło w półfinale. A to i tak tylko jedno z kilku niezwykłych zdarzeń tego wieczoru w Cardiff.
Zmarzlik wyraźnie jest w kryzysie i to chyba nie tylko sprzętowym. Czterokrotny mistrz świata podczas piątkowych kwalifikacji i sprintu próbował swoich sił na nowych silnikach – tym razem nie od Ryszarda Kowalskiego. W Grand Prix wrócił jednak na jednostki napędowy od RK Racing. Wszystko na marne – słabo spisywał się i w piątek, i w sobotę. Zaczął od zerówki, potem zdobył pięć punktów w dwóch kolejnych biegach i wydawało się, że wychodzi na prostą. Jedno oczko w czwartym starcie postawiło Zmarzlika pod ścianą. Sytuacja układała się bowiem tak, że tylko zwycięstwo w ostatnim biegu da mu awans do półfinału. Zmarzlik nie dość, że startował z trudnego trzeciego pola, to jeszcze bieg był mocno obsadzony. Efekt? Bartosz dojechał do mety trzeci i z siedmioma punktami w rundzie zasadniczej nie awansował do półfinału. Takie rzeczy zdarzają się wszystkim zawodnikom w cyklu, większości po kilka razy w sezonie. Sęk w tym, że Zmarzlikowi zdarzyło się to po raz pierwszy od 51. zawodów, w których brał udział. Jeśli ktoś ogląda żużel od pięciu lat, nie oglądał jeszcze turnieju bez Zmarzlika w półfinale. Wyjątkiem zeszłoroczne Vojens, ale tam Polak w ogóle nie wystartował, bo został zdyskwalifikowany za nieregulaminowy kewlar podczas kwalifikacji. Tak, to jest kryzys.
Ale póki co nikt nie goni Zmarzlika na poważnie. Różnice w klasyfikacji generalnej są duże. W sobotę triumfował Dan Bewley. To w ogóle fenomen. Cztery razy w karierze wszedł do finału zawodów SGP. Wiecie, ile z nich wygrał? Wszystkie cztery! Ale nawet 24 punkty z Cardiff (4 za wygrany sprint i 20 za wygrany turniej) nie dały Bewley’owi nawet miejsca w TOP 6. Najbliżej Zmarzlika jest inny Brytyjczyk, Robert Lambert, który wczoraj był drugi. Lambert traci jest 21 punktów i trudno mówić, by siedział „na ogonie” lidera. Na trzecie miejsce w „generalce” wskoczył Fredrik Lindgren, który w Cardiff również był trzeci. Szwed może żałować kilku wpadek, bo wydaje się, że to on ma w plecaku buławę, która umożliwiłaby postraszenie Zmarzlika. W końcu mówimy o wicemistrzu świata.
Wczorajsze zawody w stolicy Walii były niesamowite z jeszcze jednego powodu. Po serii zasadniczej czterech zawodników miało identyczny bilans – 9 punktów i dokładnie taki sam rozkład trójek, dwójek i jedynek. Oznaczało to idealny remis. Długo trwały targi, którego z nich (Vaculik, Janowski, Bewley, Lambert) zabraknie w półfinale. Z początku wydawało się, że będzie to Bewley, potem Vaculik. Finalnie okazało się, że w takiej sytuacji decyduje… ranking FIM. Tutaj najgorszy był Janowski i to „Magic” nie wszedł do najlepszej ósemki. Żużlowiec Sparty miał w ogóle nie jechać w tym turnieju, bo do ścigania wrócił już Tai Woffinden. Anglik jednak po piątkowych kwalifikacjach i sprincie odpuścił, otwierając szansę startu koledze z wrocławskiej drużyny. Janowski spisał się nieźle, ale i tak nie awansował. Sytuacje, w których 9 punktów (z dwoma trójkami) po fazie zasadniczej nie wystarcza do awansu zdarzają się bardzo rzadko, by nie powiedzieć, że to ewenement.
W półfinale nie pojechał też Szymon Woźniak, który uciułał raptem 3 punkty w czasie zawodów i okazał się najsłabszym zawodnikiem w stawce. Dużo lepiej spisał się Dominik Kubera, który wjechał do finału. Żużlowiec Motoru nie był szczególnie szybki, ale dobrze startował, nieźle się bronił i taką rozsądną jazdą dostał się do najlepszej czwórki. W „generalce” spadł jednak na 8. miejsce, wyprzedzony przez Bewley’a.
Kolejne Grand Prix 31 sierpnia we Wrocławiu. Do końca pozostały już tylko cztery rundy.