Skip to main content

Za nami przedłużony żużlowy weekend – po dwa mecze odjechano w czwartek, piątek i niedzielę. Dwa minimalne zwycięstwa odniosła Sparta Wrocław. Oto relacje z tych sześciu meczów.

Wilki Krosno – Apator Toruń 50:40
Jeśli przed sezonem ktoś widział Apator Toruń w roli kandydata do złotego medalu, to początek sezonu totalnie zaprzecza takim dywagacjom. Podobnie jest z tymi, którzy skazywali Wilki na degradację. Być może krośnianie wciąż są jednym z głównych kandydatów do spadku, ale wcale nie jest to takie oczywiste, co potwierdziło się w zaległym meczu 1. kolejki w czwartek. Apator prowadził tylko po 1. biegu, który goście wygrali podwójnie. Juniorzy szybko wyrównali wynik, a potem Wilki zaczęły wypracowywać sobie przewagę, której nie oddały już do samego końca. Ba, 10-punktowy rozmiar wygranej daje nadzieję na bonus w kontekście dwumeczu.

Torunianie mają problem – Robert Lambert, Paweł Przedpełski i Wiktor Lampart zawodzą, ciężko chwalić też Patryka Dudka. O juniorach nawet szkoda gadać. Wynik w Krośnie trzymał Emil Sajfutdinow, który uzbierał 16+1 pkt w 6 startach. B

Motor Lublin – Sparta Wrocław 44:46
Sezon ledwie się rozpoczął, a wszyscy już powtarzają, że każdy inny scenariusz niż finał pomiędzy Motorem a Spartą będzie sensacją. I w sumie trudno się temu dziwić, a czwartkowy zaległy mecz 1. kolejki tylko to potwierdził. Potwierdził też, że jeśli do takiego finału dojdzie, to raczej wrocławianie będą faworytem. Już sam fakt, że przerwali blisko 3-letnią serię meczów Motoru bez porażki przy Zygmuntowskich 5 jest niezwykły.

Z drugiej strony lublinianie też nie mają powodów do wielkich zmartwień. Ich największa gwiazda, Bartosz Zmarzlik, zaliczył fatalny jak na siebie debiut w nowym „domu”. Zdobył zaledwie 7 punktów i tylko raz wygrał wyścig. Fakt, że gdy już wygrał gonitwę, to przy okazji zrobił akcję meczu, po której widownia i komentujący mecz Tomasz Dryła oszaleli. Ale 7 pkt mistrza świata to wynik bardzo rozczarowujący dla lubelskich kibiców. Coś nam mówi, że w tym sezonie Zmarzlik gorzej już nie pojedzie, a w ewentualnych finałach za kilka miesięcy Motor przy jego nazwisko dużo zyska w stosunku do czwartku.

Od początku mecz toczył się pod delikatne dyktando gości, którzy obejmowali prowadzenie, by za chwilę dać się dogonić Koziołkom. Dopiero wspomniany już 13. bieg przyniósł pierwszy biegowy remis – wcześniej trwała wymiana ciosów. Bardzo istotne zdarzenie miało miejsce w 12. wyścigu, gdy na prowadzeniu znalazł się Dan Bewley, wyprzedzający parę gospodarzy. Jadący na ostatniej pozycji junior Sparty, Kacper Andrzejewski, upadł na tor i nie podniósł się z niego. Został wykluczony, a w powtórce para Motoru pomknęła na 5:1, doprowadzając do remisu w meczu. W 13. biegu ten remis utrzymał się dzięki wspomnianej już fenomanelnej akcji Zmarzlika.

Co ciekawe, mistrz świata ze swoim skromnym dorobkiem punktowym pojechał w 14. biegu, co zdarza mu się rzadko (o ile nie jedzie jako rezerwa taktyczna). Kibice w Lublinie liczyli, że powtórzy trójkę, ale najbardziej szarpany bieg tego meczu przyniósł im duże rozczarowanie. W pierwszej odsłonie na starcie czołgali się Jack Holder i Tai Woffinden – dostali po ostrzeżeniu. W drugiej próbie najlepiej spod taśmy wystrzelił Zmarzlik, zostawiając w tyle Artioma Łagutę. Zanim kibice Koziołków zacżeli fetować, sędzia już wcisnął czerwone światło – taśma poszła nierówno, przez co Holder i Woffinden zostali w tyle. W trzeciej próbie Łaguta wyraźnie ograł Zmarzlika na starcie, a za chwilę dołączył do niego Woffinden. Mistrz świata nawet nie nawiązał walki, o Holderze nie wspominając. Przy Z5 zapanował smutek, bo jasne stało się, że Motor tego meczu nie wygra. Może jakimś cudem zremisuje…

Ale Sparta nie wypuściła wygranej z rąk. Wprawdzie ostatni bieg wygrał Fredrik Lindgren, to za jego plecami szybko zamontował się Maciej Janowski. Dominik Kubera, który był motorem napędowym Koziołków w pierwszej fazie meczu, z początku przejawiał ochotę na ściganie „Magica”. Jednak małe zamieszanie na torze z udziałem Piotra Pawlickiego spowodowało, że Kubera stracił do Janowskiego dużo dystansu i nie był już w stanie odrobić tej straty. Janowski dość pewnie przywiózł dwójkę i zapewnił Sparcie wygraną 46:44.

Dramaturgia wyniku wskazywałaby, że oglądaliśmy fantastyczny mecz, ale zdecydowanie zabrakło mijenak na trasie. Tor w Lublinie przypominał pustynię, z której non stop się kurzyło. Decydowały starty jazda przy kredzie. Dla uwielbiającego szarże na trasie Zmarzlika była to katastrofa, szczególnie, że wrocławianie na starcie byli wręcz nieziemscy! Z drugiej strony – dobrze, że ten mecz w ogóle udało się odjechać, bowiem tor w Lublinie sprawiał w ostatnich tygodniach wiele kłopotów – odwołano choćby mecz z Wilkami Krosno w ramach 3. koleki, choć pogoda była dobra. W końcu tor umożliwił odjechanie meczu, ale pod względem jakości było to widowisko przeciętne. Kolejne starcie Motoru ze Spartą dopiero w ostatniej kolejce fazy zasadniczej, a potem najpewniej w finałowym dwumeczu. Przynajmniej póki co dla obu ekip nie widać godnej konkurencji.

Unia Leszno – Apator Toruń 49:41
Nazajutrz po porażce w Krośnie, Apator Toruń przegrał też w Lesznie. Zespół trenera Sawiny to zdecydowanie największe rozczarowanie pierwszej części sezonu. Po czterech meczach Anioły mogą pochwalić się tylko wymęczoną wygraną ze Stalą Gorzów na inaugurację. Poza tym trzy porażki, w tym klęska u siebie ze Spartą Wrocław. Wygląda to co najmniej marnie.

W piątkowym meczu Unia była zespołem bardzo wyrównanym – cała siódemka zawodników punktowała i żaden z seniorów nie zawiódł. A był wśród nich zaledwie 16-letni Ukrainiec, Nazar Parnitskyi, jadący za kontuzjowanego Chrisa Holdera. Ten młodzian w trzech startach uzbierał 6 punktów, dwa razy wygrywając swoje wyścigi. Zdobył więcej punktów niż np. Patryk Dudek, który z Leszna wyjechał z 4 oczkami. Po raz kolejny Anioły nie mogły też specjalnie liczyć na Pawła Przedpełskiego (6+2 pkt) i Wiktora Lamparta (3+2 pkt). Nie zawiódł oczywiście Emil Sajfutdinow (16 pkt w 6 startach). W stosunku do meczu w Krośnie lepiej wyglądał też Robert Lambert, ale jego 10+1 w 6 próbach to też żadna rewelacja. Apator nie prowadził w tym meczu ani razu i na koniec wyjechał z Leszna z 8-punktowym debetem. W kontekście punktu bonusowego jest to strata absolutnie do odrobienia na Motoarenie, ale obecna jazda torunian nie gwarantuje wygranej z nikim.

Stal Gorzów – Motor Lublin 41:48
Dużo emocji było w drugim piątkowym meczu. Powrót Bartosza Zmarzlika do Gorzowa, już w roli żużlowca Motoru, wypadł okazale. Nowy nabytek Motoru zdobył płatny komplet i zmazał plamę po marnym meczu domowym ze Spartą. Jednak wygrana Koziołkom nie przyszła łatwo. Ba, długo zapowiadało się na sukces miejscowych.

A sam mecz to mnóstwo powtórzonych biegach, kilka kraks i kontrowersji oraz dość nerwowa atmosfera. W jednym z biegów Zmarzlik ostro zaatakował Szymona Woźniaka, wyprzedzając żużlowca Stali. W efekcie miejscowi kibice wygwizdywali swojego niedawnego idola, a także pokazywali mu środkowy palec. Przed 7. biegiem gospodarze prowadzili różnicą sześciu punktów. Później odjechali Motorowi maksymalnie na dwa oczka. Koziołki prowadzenie objęły po 13. gonitwie, kiedy to para Zmarzlik – Jack Holder wygrała podwójnie z Martinem Vaculikiem i Oskarem Fajferem. Stal posypała się całkowicie w pierwszym biegu nominowanym, kiedy to Wiktor Jasiński doprowadził do upadku i wykluczenia Andersa Thomsena, a później osamotniony, zgodnie z przewidywaniami, przegrał podwójnie z lubelską parą Holder – Fredrik Lindgren. Tym samym 15. bieg nie miał już takiego znaczenia. Motor zdecydował się nawet na zmianę i anonsowanego Jarosława Hampela zastąpił junior, Mateusz Cierniak. Powalczył on z Szymonem Woźniakiem, ale przyjechał ostatni. Trójkę zgarnął nieomylny tego dnia Zmarzlik, więc ostatni bieg tego meczu zakończył się remisem, a cały mecz wygraną gości 48:41.

Punktowo w ekipie Stanisława Chomskiego najlepszy był Martin Vaculik, zdobywca 11 oczek. W Motorze poza Zmarzlikiem z dobrej strony pokazał się Lindgren, który zdobył 10+1 pkt, ale w jednym z biegów został wykluczony, więc dorobek ten mógł być jeszcze okazalszy.

Sparta Wrocław – Włókniarz Częstochowa 46:44
Emocji nie brakowało również w niedzielę. W hicie dnia Sparta Wrocław pokonała Włókniarz Częstochowa, ale była to wygrana minimalna. Goście postawili się faworytowi niespodziewanie mocno. Przez cały mecz trzymali niewielki dystans, by w pewnym momencie doprowadzić nawet do remisu. Kluczowy okazał się 13. bieg, kiedy to para Daniel Bewley – Maciej Janowski dała gospodarzom prowadzenie 41:37 przed nominowanymi. Tutaj sprawy znów się zagmatwały, bo w 14. gonitwie górą były częstochowskie Lwy, ale tylko 4:2. Wynik pozostawał jednak sprawą otwartą. Sparta, by wygrać, potrzebowała przywieźć remis 3:3. Tymczasem w szeregach gości szalał wręcz Maksym Drabik, który tylko w swoim pierwszym starcie przegrał z rywalem – później dowoził już same trójki. I trójkę przywiózł też w 15. biegu, pokazując, że na torze we Wrocławiu czuje się jak ryba w wodzie. Problem Włókniarza polegał jednak na tym, że partnerem Drabika w tym biegu był Jakub Miśkowiak. Młody żużlowiec nie dał rady – dojechał na ostatnim miejscu, za plecami Bewley – Janowski. Tym samym Sparta wygrała po raz drugi z rzędu w najniższym możliwym wymiarze, ale jednocześnie zrobiła duży krok do wygrania rundy zasadniczej. W najbliższych kolejkach wrocławianie będą murowanymi faworytami swoich meczów.

W szeregach Włókniarza, poza Drabikiem, na słowa wyróżnienia zasłużył Mikkel Michelsen, który zdobył 10 pkt. Znów nieco rozczarował Leon Madsen – bez żadnej trójki. Początek sezonu jest dla niego ciężki – zawiódł również w SGP Gorican. Dwucyfrówki w szeregach wrocławskiej Sparty wykręcili wspomniani Bewley i Janowski – ten pierwszy 11 pkt, ten drugi 11+2. Sparta pod tym względem przypomina Motor z zeszłego sezonu – nawet gdy któryś z seniorów jedzie słabiej, to inny jedzie znakomicie. Tym razem słabiej pojechał Tai Woffinden, który uzbierał tylko 4 pkt w 4 startach.

Wilki Krosno – GKM Grudziądz 49:41
Coraz bardziej prawdopodobne jest, że Wilki Krosno nie będą beniaminkiem tylko na rok. Zespół z Podkarpacia wygrał kolejny mecz – tym razem z GKM Grudziądz, czyli jednym z głównych bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie. Dookoła tego spotkania zrobiło się sporo kontrowersji – szczególnie jeśli chodzi o przygotowanie toru. Grudziądzanie zgłaszali spore obiekcje jeśli chodzi o stan nawierzchni. Finalnie mecz się odbył, ale już w jego trakcie doszło do swoistego skandalu.

O co chodzi? Otóż Nicki Pedersen po swoich dwóch startach (mając 4 pkt na koncie) podjął decyzję o rezygnacji z dalszych startów. Duńczyk w rozmowie z reporterem Canal+ nie szczędził ostrych słów. Mówił, że podczas jego drugiego biegu wręcz „wyrywało mu nogę” i czuł ogromny ból. Co ciekawe, GKM bez swojego niekwestionowanego lidera walczył dzielnie i długo trzymał się blisko remisu, albo nawet remisował. Jednak w drugiej części spotkania beniaminek odjechał i wygrał ten mecz różnicą ośmiu punktów. Różnicą, która na pewno nie przesądza kwestii bonusu, a ten może być absolutnie kluczowy w walce o utrzymanie.

Jak wyglądało to punktowo? Wynik Wilkom trzymali przede wszystkim Vaclav Milik (13+1 pkt) oraz Jason Doyle (10+2 pkt) i Andrzej Lebiediew (10 pkt). W drużynie gości żaden z zawodników nie osiągnął dwucyfrówki – najbliżej był Max Fricke (9+1 pkt). Z powodu rezygnacji Pedersena aż sześć razy na torze pojawił się Kacper Pludra – junior GKM uzbierał 8+1 pkt.

Related Articles